Czy Ameryka będzie rządzić Europą Wschodnią?

Wojna w Ukrainie na trwałe zmieniła globalny ład. Przewartościowała sojusze, rzuciła cień na kraje przedkładające korzyści gospodarcze nad poszanowanie demokracji. To zupełnie nowe wyzwanie dla państw Europy Środkowo-Wschodniej. Czy stawią mu czoła razem, czy skazane są na międzynarodową drugą ligę?

Aktualizacja: 08.04.2022 12:27 Publikacja: 08.04.2022 10:00

Jeśli podejście Polski i Niemiec do Rosji tak się zbliżyło, po co Amerykanie mają czynić z kraju o s

Jeśli podejście Polski i Niemiec do Rosji tak się zbliżyło, po co Amerykanie mają czynić z kraju o siedmiokrotnie mniejszej gospodarce od RFN swojego uprzywilejowanego partnera w Europie, skoro, z grubsza biorąc, to samo oferuje im Berlin? Nawet porywające wystąpienie Joe Bidena w Warszawie 26 marca nie przesłoni realnej kalkulacji Waszyngtonu

Foto: AFP

To jest jeden z najpoważniejszych dylematów, z jakimi w długiej karierze politycznej przyszło się zmierzyć Jarosławowi Kaczyńskiemu. Po spektakularnym zwycięstwie Fideszu w niedzielnych wyborach Viktor Orbán jawi się jako jeszcze atrakcyjniejszy wzór dla PiS, jak umocnić władzę i oprzeć się naciskom Brukseli. Ale jest też pamięć brata, który w 2008 r. ostrzegał przed imperializmem Putina, a dwa lata później zginął na rosyjskiej ziemi. Jak pogodzić wierność jego testamentowi z utrzymaniem sojuszu z węgierskim premierem, który w noc wyborczą nazwał Wołodymyra Zełenskiego swoim „przeciwnikiem", natychmiast otrzymał gratulacje od Władimira Putina i nadal zamierza odmawiać nie tylko przekazania Ukrainie broni, ale nawet jej przerzutu z krajów zachodnich?

Prezes więc kluczy. Z jednej strony przyznaje, że „krytycznie" ocenia sprzeciw Orbána przed nałożeniem embarga na rosyjskie nośniki energii. Z drugiej w wywiadzie dla tygodnika „Sieci" zapewnia, że nasz kraj „nie przestanie współpracować z Węgrami w sferach, które są możliwe".

„Uwarunkowania gospodarki węgierskiej są inne. To przede wszystkim głębokie uzależnienie od Rosji w wielu wymiarach, które dokonało się za czasów postkomunistycznego premiera Ferenca Gyurcsanya" – tłumaczy Kaczyński, pomijając milczeniem cztery kadencje przywództwa Viktora Orbána, podczas których miał aż nadmiar czasu, aby całkowicie odwrócić politykę Budapesztu.

Bo też dla lidera partii rządzącej brutalne zerwanie z Orbánem miałoby wysoką, polityczną cenę. Gdy Zbigniew Ziobro odmawia wszelkich ustępstw w sporze o praworządność, odwrócenie się od Węgier naraziłoby polskie władze na skutki procedury z artykułu 7. traktatu o UE, która do tej pory stała w miejscu, bo Warszawa i Budapeszt wzajemnie się chroniły. Teoretycznie w grę wchodzi nawet zawieszenie prawa głosu w Radzie UE, co, biorąc pod uwagę szerokie poparcie społeczne dla członkostwa w Unii, mogłoby doprowadzić do utraty władzy przez PiS.

– Kaczyński najwyraźniej obawia się zarówno wcześniejszych wyborów, jak i rządu mniejszościowego w razie zerwania z Solidarną Polską. Pozostaje gra z Orbánem – mówi „Plusowi Minusowi" Wojciech Przybylski, redaktor naczelny portalu Visegrad Insight.

Wyjazd do Kijowa

Tyle że układ geopolityczny w Europie Środkowej wymknął się z rąk starzejącego się lidera PiS. Nie kontroluje już nawet w pełni własnych szeregów. Niezależną grę zaczął prowadzić Andrzej Duda, który krytycznie odniósł się do zwycięstwa Orbána.

– Wobec wojny w Ukrainie, śmierci tysięcy ludzi, cywilów, wobec bombardowania osiedli mieszkaniowych, burzenia bloków mieszkalnych przez armię rosyjską, działań zbrodniczych w pojęciu prawa międzynarodowego trudno mi zrozumieć postawę Viktora Orbána – mówił w TVN 24 zaraz po spotkaniu z prezydentem Joe Bidenem w Warszawie.

49-letni Duda, która za trzy lata złoży najwyższy urząd w państwa, nie ma za bardzo perspektyw na dalszą karierę polityczną, jeśli miałby tylko polegać na PiS. Partia Kaczyńskiego nie zapomniała mu oznak niezależności w poprzednich latach, które w tym środowisku postrzega się jako dowód nielojalności. Pozostają więc Amerykanie.

Zawetowanie ustawy o TVN i inicjatywa w sprawie zamknięcia Izby Dyscyplinarnej SN zapewne wystarczą, aby ekipa Joe Bidena puściła w niepamięć zwłokę Dudy w sprawie uznania wyniku demokratycznych wyborów prezydenckich w USA i flirt w przeszłości z autorytaryzmem. Od wybuchu wojny w Ukrainie nasz kraj wyrósł na najważniejsze państwo NATO na flance wschodniej, które przyjęło ponad dwa miliony ukraińskich uchodźców. Trudno wyobrazić sobie, by zabrakło nas w koalicji, którą przeciwko Putinowi buduje Waszyngton. Biden potrzebuje więc partnera w Warszawie.

Separacja, jeśli nie formalny rozwód z Orbánem, wydają się więc nie do uniknięcia. Nie zmienią tego raczej wywiady w lojalnych mediach, gdzie nie ma miejsca na trudne pytania. O zmianie nastawienia Kaczyńskiego do premiera Węgier świadczą faktyczne zdarzenia. A przede wszystkim wyprawa pociągiem do Kijowa 16 marca, być może najodważniejszy epizod w długiej karierze prezesa PiS. W tym kluczowym momencie, dla którego z pewnością inspiracją był wyjazd Lecha Kaczyńskiego do Tbilisi 14 lat temu, u boku lidera PiS zabrakło Orbána, choć na ryzykowną podróż zdecydowali się premierzy Czech Petr Fiala i Słowenii Janez Jansa.

Dwa tygodnie później Mariusz Błaszczak odwołał z kolei udział w spotkaniu ministrów obrony Grupy Wyszehradzkiej w Budapeszcie. Format, który uosabiał najlepiej polsko-węgierskie współdziałanie, został „zawieszony" przynajmniej do lata, gdy upływa węgierskie przewodnictwo w tej strukturze.

Czytaj więcej

Biden. Niespodziewany koszmar Putina

Przeciwnik Zełenskiego

Wpływ rosyjskiej inwazji na Ukrainę na układ geopolityczny w Europie Środkowej dalece jednak wykracza poza współdziałania Kaczyńskiego z Orbánem. Oznacza przekreślenie fundamentu polityki „wstawania z kolan", jakim jest budowa regionalnego sojuszu pod przywództwem Polski, który miał uniezależnić nasz kraj od Brukseli, a nawet pozwolić Warszawie na dialog jak równy z równym z Berlinem czy Paryżem. Miejsce Węgier zajmą od lipca na czele Grupy Wyszehradzkiej Czechy. Jest całkiem realne, że współpraca tej czwórki wówczas znowu ruszy, choć na pół gwizdka: na poziomie dyrektorów departamentów wybranych resortów, ale już nie przywódców państw.

Premier Petr Fiala to twardy gracz. Pokazał to, zmuszając Polskę do przyjęcie wszystkich czeskich warunków w sporze o elektrownię w Turowie. Teraz Czesi będą forsować zupełnie inną wizję Wyszehradu niż nasz kraj. Chcą powrotu do źródeł struktury powołanej przed trzema dekadami dla ułatwienia integracji wychodzących z komunizmu krajów Europy Środkowej z NATO i Unią Europejską. Chodzi więc o zacieśnienie współpracy z Brukselą, nie jej osłabienie. A przede wszystkim umocnienie wartości transatlantyckich: rządów prawa, niezależności sądownictwa, wolności mediów i demokracji, a nie ich osłabienie dla utrzymania władzy. W tym przedsięwzięciu Czesi mogą liczyć na poparcie prezydent Słowacji Zuzany Caputovej.

Czy Polska pójdzie tą drogą? Rząd nie ma tu za dużego wyboru, jeśli w ogóle chce zachować Wyszehrad przy życiu. Sygnałem, jak będzie wyglądał ten nowy układ, było odwołanie spotkania ministrów obrony w Budapeszcie. To czeska minister Jana Cernochova pierwsza podjęła inicjatywę, tłumacząc na Twitterze: „Jest mi bardzo przykro, że tania rosyjska ropa jest ważniejsza dla węgierskich polityków od ukraińskiej krwi". Ministrowi Błaszczakowi nie pozostawało nic innego, jak odwołać wyjazd do stolicy Węgier.

Od inwazji na Ukrainę półtora miesiąca temu Mateusz Morawiecki stylizuje się na przywódcę grupy tych krajów w Unii, które domagają się jak najdalej idących sankcji na Moskwę. Premier nie traci żadnej okazji, aby atakować z tego powodu Niemcy, zapominając, że sam uczestniczył w podważaniu rządów prawa w Polsce, co w oczach Putina było jasnym sygnałem, że Zachód jest słaby, podzielony, nie wierzy we własne wartości i nie jest zdolny do twardej reakcji na inwazję na Ukrainę.

Narrację szefa polskiego rządu, nawet przy najlepszych chęciach spin-doktorów, trudno jednak pogodzić z sojuszem z Orbánem. Wołodymyr Zełenski, który podbił światową, ale też polską opinię publiczną, podczas zdalnego spotkania z Radą Europejską mówił „jesteście z nami", zwracając się do wszystkich przywódców Unii słowami poza jednym, Węgrem. Od Viktora Orbána domagał się, aby określił się, po której jest stronie. W innym momencie przyznał, że węgierski premier tak mocno zaangażował się w relację z Rosjanami, że „stracił przyzwoitość".

Odkrycie ciał ok. 300 cywili zabitych z rąk rosyjskich żołnierzy w podkijowskiej Buczy skłoniło Morawieckiego do oskarżenia Putina o „ludobójstwo". Szef polskiego rządu domaga się teraz radykalnych działań od Unii: piątego pakietu sankcji łącznie z zakazem importu nośników energii, zakazu wjazdu na teren Wspólnoty rosyjskich obywateli, zwołania specjalnego szczytu w Brukseli. Orbán, który zapewnia, że Węgrzy mieszkający na ukraińskim Zakarpaciu są „bezpieczni" dzięki jego bliskim kontaktom z Kremlem i chce kontynuować modernizację elektrowni atomowej Pacs przez Rosatom, może być w tym dziele tylko adwersarzem polskiego premiera.

Przebywający na początku kwietnia w Warszawie szef ukraińskiej dyplomacji Dmytro Kułeba sprawę ujął krótko: „dla całej Europy przeciwnikiem jest Putin. Jeśli dla Orbána przeciwnikiem jest Ukraina, a Putin spieszy z gratulacjami dla niego, to mówi to wszystko o tym, czym są dziś Węgry".

Jest wreszcie aspekt relacji z unijną centralą. – Orbán stawiał nawet opór przed rozmieszczeniem wojsk NATO na Węgrzech. Poszedł tak daleko w dystansowaniu się od unijnego mainstreamu, że następnym logicznym krokiem jest wyjście Węgier z Unii. Polskim władzom nie jest po drodze z takim planem. Podobnie jak z obroną powszechnej korupcji w wykorzystaniu unijnych środków pomocowych, czego nie ma nad Wisłą. Bruksela chce wprowadzić coraz dalej idące rozróżnienie w sposobie traktowania i Polsce jest to obiektywnie na rękę. Kaczyński potrzebuje przecież unijnych środków, jeśli chce wygrać następne wybory – mówi „Plusowi Minusowi" François Heisbourg, specjalny doradca paryskiej Fundacji na rzecz Badań Strategicznych.

I faktycznie, pod koniec marca Komisja Europejska wszczęła przeciw Węgrom procedurę warunkowości, która może doprowadzić do zawieszenia wypłat z unijnego budżetu z powodu łamania reguł praworządności. Wobec Polski na taki krok się nie zdecydowała.

Polska, element układanki

Nowy układ geopolityczny wysadził jednak w powietrze i inny projekt dyplomatyczny PiS – Trójmorze. Jego sukces opierał się na zaangażowaniu Donalda Trumpa, który widział w nim nie tylko wygodny wehikuł promowania amerykańskich interesów gospodarczych, w tym eksportu gazu skroplonego, ale także sposób na ograniczenie wpływów Niemiec w Europie Środkowej. Wszystko to już jednak przestało być aktualne. Biden, zwolennik bliskiego współdziałania z NATO i Unią Europejską, od początku postawił na Niemcy. Po inwazji na Ukrainę absolutnym priorytetem dla Białego Domu stało się zbudowanie jednolitego frontu Zachodu przeciwko Rosji. Głównym partnerem Amerykanów w Europie z definicji musi być najpotężniejsza ze stolic, Berlin.

– Wchodzimy w globalną rozgrywkę liberalnych demokracji ze skorumpowanymi dyktaturami. Amerykanie wiedzą, że od sposobu, w jaki rozwiążą kryzys ukraiński, będzie zależała ich wiarygodność w sprawie Tajwanu i konfrontacji z Chinami. Temu priorytetowi będę teraz podporządkowywać wszystkie inne działania – mówi „Plusowi Minusowi" znany szwedzki geostrateg, mieszkający w Waszyngtonie Anders Aslund.

Jeszcze nigdy stosunki polsko-amerykańskie nie były tak intensywne. W ciągu miesiąca do Warszawy przylecieli sekretarze stanu i obrony Antony Blinken i Austin Lloyd, wiceprezydent Kamala Harris i w końcu, w ramach pierwszej w tym roku podróży zagranicznej, Joe Biden. Jednocześnie Amerykanie podwoili (do 10 tys.) liczbę żołnierzy stacjonujących nad Wisłą i wysłali do ich obrony baterie Patriot. Podkarpacie stało się dla USA kluczowym bastionem wsparcia dla Ukrainy: tędy wiedzie główny szlak przerzutu amerykańskiej broni dla Ukraińców. Obraz amerykańskiego prezydenta spotykającego się z ukraińskimi uchodźcami na warszawskim Stadionie Narodowym i niezwykła szczodrość Polaków w niesieniu pomocy Ukraińcy przesłoniły w oczach Amerykanów obraz nietolerancyjnego i nacjonalistycznego kraju, jaki tworzyły przez lata rządy PiS. A to jeszcze nie koniec: podczas wystąpienia w miniony wtorek w Kongresie szef połączonych szefów sztabów gen. Mark Milley zapowiedział, że na czerwcowym szczycie NATO w Madrycie zapadnie decyzja o budowie stałych baz amerykańskich w Polsce i krajach bałtyckich.

Mimo to administracja Bidena postrzega rolę Polski zupełnie inaczej niż ekipa Trumpa. Ze względu na położenie i potencjał nasz kraj jest dla Waszyngtonu kluczowy. To jednak tylko element większej układanki euroatlantyckiej Wspólnoty, jaką próbuje budować amerykański prezydent, a nie ośrodek alternatywnego do Brukseli formatu, który ma zjednoczoną Europę rozsadzić.

W czasie porywającego przemówienia na dziedzińcu Zamku Królewskiego 26 marca Biden odwoływał się do papieskiego „nie lękajcie się", aby wpisać starcie z Putinem w zapoczątkowaną blisko 80 lat temu konfrontację ze Związkiem Radzieckim, zimną wojnę. Wspomniał o Lechu Wałęsie, ale nie Lechu Kaczyńskim i jego ostrzeżeniu w Gruzji w 2008 r. przed rosyjskim imperializmem. Podkreślał, że front walki o demokrację przebiega także tu, w Polsce. Podobnie zresztą jak w Ameryce, której grozi powrót do władzy Trumpa. Mówiąc wprost: docenił nasz kraj, ale nie ekipę, która nim rządzi.

Czytaj więcej

Wojna z Putinem potrwa pokolenia

Śmierć Nord Stream 2

Okiedy Niemcy dokonały radykalnej zmiany swojej postawy, przejmując wiele ocen Warszawy zgodnych z amerykańską optyką, Amerykanie tym bardziej nie chcą, aby Polska stała się centrum alternatywnego do Unii projektu integracji regionalnej. Przemówienie Olafa Scholza w Bundestagu 27 lutego oznaczało zwrot o 180 stopni w prowadzonej od końca lat 60. ubiegłego wieku niemieckiej polityce wobec Moskwy. Miejsce polityki nawiązywania możliwie ścisłych kontaktów gospodarczych i personalnych ze Związkiem Radzieckim, a potem Rosją, aby „rozmiękczyć" autorytarny reżim i oddalić ryzyko wojny, zajął powrót do logiki konfrontacji znany z pierwszych dekad istnienia Republiki Federalnej.

Berlin zapowiedział skokowy wzrost wydatków na obronę do 2 proc. PKB i przekazanie Ukrainie broni. Przyłączył się do czterech unijnych pakietów sankcji na Rosję. Zamknął niemiecką przestrzeń powietrzną dla rosyjskich linii lotniczych. Zamroził zdeponowane w Niemczech rezerwy walutowe banku centralnego Rosji. Sygnałem powrotu Republiki Federalnej do głównego nurtu więzi transatlantyckich, po burzliwych latach epoki Trumpa, jest decyzja o zakupie myśliwców F-35, które mają zastąpić leciwe tornada przeznaczone do przenoszenia amerykańskich pocisków jądrowych.

Symbolem nowego kursu stało się jednak przede wszystkim odejście od Nord Stream 2. – Ten projekt umarł na dobre. CDU/CSU uważa zresztą, że trzeba pójść dalej i ograniczyć ilość gazu przesyłanego przez Nord Stream 1. Jeśli Putin chce sprzedawać gaz Europie, musi to zrobić poprzez Ukrainę – mówi „Plusowi Minusowi" Manfred Weber, lider największej frakcji w Parlamencie Europejskim (Europejska Partia Ludowa), którego kanclerz Merkel widziała początkowo na stanowisku szefa Komisji Europejskiej.

Premier Morawiecki nie traci mimo to żadnej okazji, aby wytykać Niemcom opieszałość w przyjęciu ostrego kursu wobec Moskwy. Chodzi w szczególności o embargo na import nośników energii. W praktyce sprawa jest bardziej złożona. Przytłaczająca większość ropy sprowadzanej przez Polskę, w tym przez Orlen, pochodzi bowiem z Rosji. Takie samo jest też pochodzenie większości sprowadzanego przez nasz kraj węgla, choć ze względu na krajowe wydobycie wartość tego importu jest niepomiernie niższa. Radykalnie odmienna w stosunku do Niemiec jest natomiast polska strategia importu gazu, skoro jeszcze przed wybuchem wojny Warszawa szykowała się do zamknięcia kontraktów z Gazpromem, dzięki budowanym od lat portom LNG oraz gazociągowi Baltic Pipe i umowom podpisanym zarówno z USA, jak i Katarem. A decydując się na budowę Nord Streamu, Niemcy podjęły zobowiązania wobec Rosji na dekady.

Mimo wszystko nie da się uciec od konstatacji, że przez wiele lat pieniądze uzyskane ze sprzedaży nośników energii od Polski służyły Rosji do modernizacji armii i szykowania inwazji na Ukrainę tak samo jak pieniądze płynące z Niemiec. – Przez wiele lat polska polityka wobec Moskwy radykalnie różniła się w stosunku do niemieckiej co do retoryki, ale już zdecydowanie mniej co do faktów – uważa François Heisbourg.

Jeśli podejście Polski i Niemiec do Rosji tak się zbliżyło, po co Amerykanie mają czynić z kraju o siedmiokrotnie mniejszej gospodarce od RFN swojego uprzywilejowanego partnera w Europie, skoro – z grubsza biorąc – to samo oferuje im Berlin?

Sygnałem tego, jak ograniczone przełożenie na politykę Waszyngtonu mają polskie władze, była seria inicjatyw naszego kraju w pierwszych tygodniach wojny. Amerykanie nie zgodzili się na stworzenie strefy zakazu lotów nad Ukrainą. Odrzucili też zgłoszony przez ministra Zbigniewa Raua pomysł przekazania Ukraińcom polskich myśliwców MiG-29, ale za pośrednictwem Amerykanów. Poważnej dyskusji w NATO nie doczekała się zgłoszona przez Jarosława Kaczyńskiego w Kijowie idea misji pokojowej sojuszu, która utworzyłaby bezpieczne schronienie dla uchodźców w zachodniej części Ukrainy. Pozostało po tym wszystkim jedynie wrażenie podziału wśród aliantów.

Nowy układ na długo

Dla administracji Bidena wyznacznikiem strategii do wojny na Wschodzie od początku jest zapobieżenie przekształcenia konfliktu w konfrontację dwóch atomowych supermocarstw. Nie inaczej Amerykanie postępowali zresztą, od kiedy Moskwa zdobyła broń jądrową. Kolejni amerykańscy prezydenci powstrzymywali się od interwencji, gdy Związek Radziecki zablokował dostęp do Berlina Zachodniego (1948 r.), pacyfikował demokratyczny zryw w Budapeszcie (1956 r.) i Pradze (1968 r.) czy nawet kiedy w 2008 r. Putin zaatakował Gruzję. Wiara polskich władz, że mogą zmienić tak głęboko zakorzenioną logikę myślenia, świadczy więc o słabym rozeznaniu realiów w Waszyngtonie.

Strach przed rosyjską inwazją w naturalny sposób pcha partnerów Polski w regionie w objęcia najsilniejszych: Ameryki i Niemiec. – Nie chcemy wybierać między naszymi kluczowymi sojusznikami, Warszawą i Berlinem. Zależy nam na jednolitym froncie Zachodu – odpowiada dyplomatycznie „Plusowi Minusowi" Jonatan Vseviov, sekretarz generalny estońskiego MSZ, na pytanie, czy jego kraj byłby gotowy pójść za polskim przewodnictwem w ramach Trójmorza. – To jest format, który się sprawdził przede wszystkim jako wehikuł rozwoju infrastruktury – dodaje.

Życie nie znosi próżni. Odzwierciedleniem nowego układu sił są nowe formaty współpracy, które zastępują te zbudowane przez Polskę. Trzy lata temu Jacek Czaputowicz powołał do życia Trójkąt Lubelski – organizację koordynującą współdziałanie naszego kraju z Litwą i Ukrainą. Żywa była wtedy nadzieja, że któregoś dnia dołączy do tego grona Białoruś, co pozwoliłoby na odtworzenia najważniejszych części składowych przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Jednak dziś Ukraińcy zdecydowanie wolą współpracować z Polską w ramach innego trójkąta z udziałem Wielkiej Brytanii. Trudno się dziwić, że wobec śmiertelnego zagrożenia Kijów stawia bardziej na atomową potęgę, jaką jest Zjednoczone Królestwo, niż malutkie Wilno. W minionym tygodniu do Warszawy przybył więc szef ukraińskiej dyplomacji Dmytro Kułeba między innymi po to, by spotkać się ze swoją odpowiedniczką Lizą Truss. Anglicy są zadowoleni, że znów mogą odgrywać w Europie ważną rolę, jak przed brexitem. Ale siłą rzeczy w takim układzie to Zjednoczone Królestwo ma decydującą rolę, nie Polska.

Nie inaczej jest z innym zyskującym na znaczeniu formatem współpracy regionalnej: Bukareszteńską Dziewiątką. Chodzi o kraje NATO flanki wschodniej. To w ramach takiego układu (a nie Trójmorza) spotkał się (wirtualnie) po raz pierwszy z Andrzejem Dudą Joe Biden. Tyle że znowu w układzie, który jest odpryskiem sojuszu atlantyckiego, pierwsze skrzypce zawsze będą grały Stany Zjednoczone, nawet jeśli formalnie do tej struktury nie należą.

Wreszcie w obliczu wojny w Ukrainie, podobnie jak wcześniej w starciu z pandemią, sama Unia odzyskała żywotne siły. Zdołała koordynować nałożenie bezprecedensowych sankcji na Rosję, przejęła nowe kompetencję, jak wpływ na tzw. miks energetyczny krajów członkowskich. To siłą rzeczy pozostawia mniej miejsca na regionalne ambicje poszczególnych państw. Takie, jakie żywi rząd PiS.

Generał Mark Milley, przewodniczący amerykańskiego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, nie ma złudzeń: wojna w Ukrainie będzie trwała długo, przez lata, o ile nie dziesięciolecia. A jeśli tak, to i nowy układ współpracy w Europie Środkowej pozostanie na dobre. Chyba że wysadzi go inne, niespodziewane zdarzenie na miarę kontynentu, jak zwycięstwo 24 kwietnia w wyborach prezydenckich we Francji Marine Le Pen. Ci, którzy nostalgią wspominają iluzję wielkości, jaką forsował dotąd PiS, powinni pomyśleć o losie, jaki spotyka dziś Ukraińców. Prawdziwym cudem jest dla Polski przynależność do wspólnoty euroatlantyckiej, nawet jeśli trzeba się w niej czasem podporządkować interesom i wartościom płynącym z Waszyngtonu i Brukseli, w tym definicji, czym są rządy prawa, demokracja i wolność mediów.

Czytaj więcej

Rosyjski atak na Ukrainę. Uwaga na Czarnobyl

To jest jeden z najpoważniejszych dylematów, z jakimi w długiej karierze politycznej przyszło się zmierzyć Jarosławowi Kaczyńskiemu. Po spektakularnym zwycięstwie Fideszu w niedzielnych wyborach Viktor Orbán jawi się jako jeszcze atrakcyjniejszy wzór dla PiS, jak umocnić władzę i oprzeć się naciskom Brukseli. Ale jest też pamięć brata, który w 2008 r. ostrzegał przed imperializmem Putina, a dwa lata później zginął na rosyjskiej ziemi. Jak pogodzić wierność jego testamentowi z utrzymaniem sojuszu z węgierskim premierem, który w noc wyborczą nazwał Wołodymyra Zełenskiego swoim „przeciwnikiem", natychmiast otrzymał gratulacje od Władimira Putina i nadal zamierza odmawiać nie tylko przekazania Ukrainie broni, ale nawet jej przerzutu z krajów zachodnich?

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi