Biden. Niespodziewany koszmar Putina

79-letni, poruszający się niepewnie i popełniający co chwila gafy Joe Biden okazuje się najlepszym prezydentem, jakiego Stany Zjednoczone mogły sobie wymarzyć dla pokonania Władimira Putina. Bo to długodystansowiec głęboko przekonany do swoich racji, który przygotuje Amerykę na wieloletnią konfrontację.

Aktualizacja: 20.12.2022 14:04 Publikacja: 01.04.2022 10:00

A jednak to Joe Biden uczyni Amerykę znowu wielką? Na zdjęciu w Rzeszowie z żołnierzami amerykańskie

A jednak to Joe Biden uczyni Amerykę znowu wielką? Na zdjęciu w Rzeszowie z żołnierzami amerykańskiej 82. dywizji powietrznodesantowej, 25 marca 2022 r.

Foto: AFP, Brendan Smialowski

Klamra została dopięta. I to jakże piękna! W sobotni wieczór Joe Biden rozpoczął przemówienie na dziedzińcu warszawskiego Zamku Królewskiego od przywołania słów Jana Pawła II: „nie lękajcie się!". I nimi też zakończył swoje wystąpienie, gdy już z jego ust niespodziewanie padły słowa, którymi od tej pory żyje świat: „Na miłość boską, ten człowiek nie może pozostać u władzy!".

Zrozumiano je jednoznacznie: jako zapowiedź, że Ameryka będzie od tej pory dążyła do zmiany reżimu na Kremlu. Coś, do czego nawet u szczytu zimnej wojny nigdy nie posunął się Biały Dom.

Gdy już cisza zapadła na zamkowym dziedzińcu, Biden odwrócił się i powolnym, niepewnym krokiem zanurzył w bramie dostojnej budowli.

Byłem w tym miejscu i mogę zapewnić: z 79-letniego prezydenta w żadnym wypadku nie emanuje fizyczna siła. Od przejęcia władzy nieco ponad roku temu zaliczył zresztą wiele wpadek. Mylił Trumpa z Obamą i Putinem. Potykał się, wchodząc po schodkach na pokład Air Force One. Zasnął w trakcie obrad szczytu klimatycznego COP26. A przed przylotem do Warszawy pytany, co zrobią Stany, jeśli Władimir Putin użyje broni jądrowej, rzucił: „Odpowiemy tym samym". Czyli trzecia wojna światowa? – to pytanie do dziś nie daje spokoju analitykom.

Czy więc i na Zamku Królewskim Biden popełnił gafę, wypowiadając zdanie, którego nie było w pierwotnej wersji przemówienia? Waszyngton od razu przeszedł do „ograniczania szkód", tłumacząc mediom, że prezydent miał tylko na myśli wycofanie się Rosjan z okupowanych terenów, a nie zmianę władzy w Moskwie. W przeciwieństwie do zabawnej pomyłki z nazwiskami, eskalacja retoryki w środku wojny może spowodować to, co umyślne obrażenie w 1870 r. przez Bismarcka Francuzów w tzw. depeszy emskiej: globalną konflagrację. Amerykański wywiad obawia się, że przyparty do muru Putin, który od lat obsesyjnie obawia się podzielenia losu Kaddafiego i Husajna, sięgnie po broń masowego rażenia byle zmienić układ sił w Ukrainie.

Czytaj więcej

Globalizacja. Kosztowne przeoczenie Kremla

Reset z Rosją

Tyle że Biden to nie tylko elegancki, ale już słaby starszy pan, który u wielu budzi wątpliwości, czy ma jeszcze siły, aby udźwignąć najbardziej odpowiedzialną funkcje na świecie. To także pierwszy od Ronalda Reagana przywódca z poczuciem historycznej misji. Wierzący katolik, który musiał opłakiwać śmierć żony i dzieci. U jego poprzednika chodziło o obalenie „imperium zła". U Bidena to cel jeszcze szerszy: uratowanie światowej demokracji przed ponownie rosnącymi w siłę autorytarnymi potęgami, z których główną są Chiny, nie Rosja.

W czasie wystąpienia w Warszawie Biden przypomniał tym, którzy odnoszą się do niego sceptycznie, jak to wywoływał uśmiech politowania, gdy od października ostrzegał, że Rosja szykuje się do inwazji na wielką skalę na Ukrainę. Dziś dla wszystkich jest jasne, że to Ameryka miała rację. A skoro tak, to może i teraz wie coś o stanie rosyjskiej opinii publicznej, kondycji rosyjskiej gospodarki czy rozgrywkach na Kremlu, co każe mu przewidywać, że dni Putina są policzone?

Władimir Putin już zrozumiał, jak wiele zapłaci za to, że nie docenił Bidena. Rosjanina zmyliły decyzje, jakie amerykański przywódca podejmował w przeszłości, i sądził, że tak już pozostanie zawsze. Jako wiceprezydent Joe Biden aprobował kluczowe rozstrzygnięcia w polityce zagranicznej Baracka Obamy, które otworzyły Moskwie drogę do odbudowy imperium. W 2009 r., ledwie rok po rosyjskiej inwazji na Gruzję, Biały Dom ogłosił „reset" stosunków z Rosją. Cztery lata później mimo wyznaczonej przez siebie „czerwonej linii" Obama pozwolił Baszarowi Asadowi ujść bezkarnie mimo użycia broni chemicznej. Putin wyciągnął z tego wniosek, że Ameryka, w szczególności pod rządami demokratów, nie sprzeciwi się zbyt mocno inwazji na Ukrainę. Upokarzający odwrót Stanów Zjednoczonych z Afganistanu latem 2021 r. tylko utwierdził go w tym przekonaniu. Podobnie jak zgoda świeżo wybranego na prezydenta Bidena na kontynuowanie budowy przez Niemców Nord Stream 2.

Jednak jeszcze przed rozpoczęciem wojny Biden okazał się nie tylko twardym, ale i zaskakująco skutecznym przeciwnikiem. Rzecz bezprecedensowa: na jego polecenie amerykański wywiad od października zaczął w szczegółach publikować plany Kremla, ruchy jego wojsk. Wytrącił w ten sposób Rosjanom z rąk nie tylko efekt zaskoczenia, ale także zdolność do przekonania za pomocą fake newsów do swoich racji międzynarodowej opinii publicznej. To okazało się kluczowe dla zjednoczenia wolnego świata wokół surowych sankcji wymierzonych w Rosję.

Odbudowa dobrych relacji Waszyngtonu z Berlinem po latach konfrontacji z czasów Donalda Trumpa stała się kolejnym asem w talii Bidena. Restrykcje wprowadzone przez Amerykanów w żadnym wypadku nie miałyby takiej siły, gdyby nie przyłączyła się do nich Europa. Tu decydujące było jednak stanowisko Niemiec, które zdefiniował w przemówieniu 27 lutego w Bundestagu kanclerz Olaf Scholz. Owocem były sankcje, jakich do tej pory nie widziano, w szczególności w dobie globalizacji i wobec tak dużego kraju, jakim jest Rosja. Wymieńmy tylko zamrożenie około połowy rezerw walutowych banku centralnego, zamknięcie przestrzeni powietrznej dla rosyjskich przewoźników, odcięcie części banków od systemu transakcji walutowych SWIFT czy wycofanie się z Rosji setek zachodnich koncernów.

Gratulacje Dudy

Biden, podobnie jak Putin, także popełnił w rozgrywce o Ukrainę błędy. Nie docenił zdolności Ukraińców do stawienia czoła rosyjskiej inwazji. Uważał, że w najlepszym wypadku zachowają się jak Irakijczycy i Afgańczycy: ulegną przeciwnikowi, aby później w długiej walce partyzanckiej wyprzeć go z kraju. Dlatego gdy tylko kolumny rosyjskich czołgów zaczęły zbliżać się do Kijowa, Amerykanie zaproponowali Wołodymyrowi Zełenskiemu wyciągnięcie z kotła.

To, co usłyszeli, okazało się od tej pory symbolem heroicznej postawy Kijowa. – Nie potrzebuję podwózki, potrzebuję amunicji – oświadczył Zełenski. Biden potrafił na to zareagować błyskawicznie. Po aneksji Krymu Obama nie zgodził się na przekazanie broni Ukraińcom. Teraz Biały Dom zasypał ich jej całym strumieniem, w szczególności podręcznymi systemami przeciwlotniczymi Stinger i przeciwpancernymi Javelin. Na horyzoncie jest też dostawa uzbrojenia innego wymiaru: systemów antyrakietowych. W połączeniu z bieżącym przekazywaniem Ukraińcom przez amerykański wywiad danych o położeniu Rosjan, okazało się to niezwykle skutecznym sposobem powstrzymania rosyjskiej inwazji.

Taką samą, zaskakującą u osoby w tak zaawansowanym wieku, zdolność do szybkiej zmiany taktyki i jeśli tego wymaga sytuacja spełnienie racji wyższego rzędu, odnajdujemy także w polityce Bidena wobec Polski. Andrzej Duda był tym przywódcą zachodnim, który czekał najdłużej z gratulacjami po wyborze Bidena: do dnia, w którym zrobił to Putin. – Był tak podbudowany tym, jak traktował go Trump, że uważał, iż uznanie jego porażki w demokratycznych wyborach będzie wyrazem nielojalności – mówi „Plusowi Minusowi" jeden z najbliższych współpracowników polskiego prezydenta.

Nastąpiła po tym wielomiesięczna cisza na linii Warszawa–Waszyngton. Dodatkowo Biden uznawał łamanie przez polskie władze zasad państwa prawa za niebezpieczny wyłom frontu krajów zachodnich w walce z chińsko-rosyjskim autorytaryzmem.

Jednak u progu rosyjskiej inwazji Biały Dom natychmiast odsunął te zastrzeżenia na bok. Zrozumiał, jak kluczową rolę musi odegrać kraj o takim położeniu i potencjale, jak Polska, gdy rosyjskie czołgi przekroczą granicę Ukrainy. Rzecz w sztuce dyplomatycznej niezwykła, w ciągu minionego miesiąca nad Wisłą pojawili się sekretarze stanu i obrony USA, wiceprezydent Kamala Harris i w końcu, w ramach pierwszej podróży zagranicznej w tym roku, Joe Biden.

Czytaj więcej

Jak Niemcy płacą cenę za przyjaźń z Rosją

Umocnienie rubla

Pierwszą rundę rozgrywki z Putinem amerykański prezydent więc wygrał. Ale to dopiero pierwsza runda. Przyznał to na Zamku Królewskim sam Biden. – Musimy to sobie jasno uświadomić: tej bitwy nie wygramy w ciągu dni czy nawet miesięcy. Musimy przygotować się na bardzo długie starcie – oświadczył.

Plan A Putina, błyskawiczne obalenie władz w Kijowie, się nie powiódł. Kreml przystąpił więc do planu B, systematycznego bombardowania ukraińskich miast. W drugim miesiącu konfliktu Ameryka tej rzezi nie jest w stanie powstrzymać. Wynika to z ograniczeń, jakie sobie nałożył prezydent USA. Wielokrotnie podkreślał, że Stany nie będą bezpośrednio interweniowały w Ukrainie, bo to oznaczałoby wojnę światową. Stąd Amerykanie odrzucili polski pomysł misji pokojowej NATO w zachodniej Ukrainie, podobnie jak przekazanie pod amerykańską banderą polskich myśliwców MiG-29.

Owszem, zachodnia broń pozwoliła Ukraińcom na zabicie kilkunastu tysięcy rosyjskich żołnierzy (szacunki amerykańskiego wywiadu) i ranienie nawet trzykrotnie większej ich liczby, zmuszając Putina do sięgnięcia po rezerwistów i najemników z Bliskiego Wschodu. Moskwa nie zdołała też w ciągu przeszło miesiąca walk przejąć ani jednego poza Chersoniem dużego ukraińskiego miasta, odsłaniając przed światem słabość swojej armii.

Jednocześnie ponad 10 mln Ukraińców zostało jednak zmuszonych do opuszczania swoich domów (z czego 40 proc. wyjechało z kraju), co grozi zastąpieniem na wielkim obszarze ludności ukraińskiej rosyjską. Także na froncie gospodarczym bilans starcia nie jest jednoznaczny. Podczas szczytu 24 marca Bidenowi nie udało się przekonać Niemiec do dalej idących sankcji wobec Rosji, w szczególności do nałożenia embarga na nośniki energii. Przy obecnych ich cenach oznacza to 660 mln dolarów dziennie przychodów dla Kremla wobec 1 mld euro, jakie łącznie przekazała do tej pory sama Bruksela Ukraińcom w postaci dostaw broni. – To jest moralnie nie do utrzymania – mówi „Plusowi Minusowi" Manfred Weber, szef Europejskiej Partii Ludowej, czyli największej frakcji europarlamentu, i jeden z bliskich współpracowników Angeli Merkel. Nie spełniły się też na razie przewidywania takich banków, jak Goldman Sachs, że Rosja stoi u progu bankructwa. Rubel nawet zaczął się w ostatnich tygodniach dość istotnie umacniać do dolara.

Powtórka z Republiki Weimarskiej

Znany amerykański publicysta Thomas Friedman uważa, że jeśli plan B Putina się nie powiedzie, ma on plany C i D. Ten pierwszy to zbombardowanie konwojów z bronią przemieszczających się przez Polskę w kierunku Ukrainy, ten drugi to użycie broni chemicznej, biologicznej czy nawet taktycznej jądrowej za naszą wschodnią granicą. W pierwszym przypadku chodziłoby więc o przetestowanie gwarancji bezpieczeństwa NATO, w drugim sięgnięcie po raz pierwszy od drugiej wojny światowej do arsenału jądrowego, a przynajmniej równie długo nie stosowanych w Europie chemicznych i biologicznych środków masowego rażenia. To postawiłoby Bidena przed wyzwaniem, przed jakim nie stał żaden z jego poprzedników przynajmniej od Johna F. Kennedy'ego i kryzysu kubańskiego w 1962 r.

Prezydent USA wie, że to nie jest zadanie dla jednego człowieka. Na Zamku Królewskim przywołał słowa Jana Pawła II „nie lękajcie się" nie tylko po to, aby dać świadectwo przywiązania do swojej wiary i zrobić ukłon wobec kraju, który go ugościł. Chodziło przede wszystkim o wpisanie starcia z Rosją w trwającą trzy pokolenia zimną wojnę. Uzmysłowienie opinii publicznej, że Ukraina może okazać się równie długim i wyniszczającym konfliktem, co wojna koreańska, Wietnam czy walka o kontrolę nad Afganistanem między Związkiem Radzieckim i wspieranymi przez Amerykanów mudżahedinami w latach 80. A więc starcie, którego nie rozstrzygnie nałożenie takiego czy innego embarga na Rosję albo użycie takiej czy innej broni przez Putina, ale wykazanie w długim okresie, że wolny świat ma przewagę nad autorytaryzmem.

Podobnie jak Harry Truman u progu zimnej wojny, Biden chce więc ustawić Amerykę na torach prowadzących do zwycięstwa, którego on sam najpewniej już jednak nie zobaczy.

Trudno znaleźć lepiej przygotowanego prezydenta do takiego zadania, szczególnie gdy idzie o doświadczenie w relacjach z Kremlem. To długodystansowiec z niezwykłym doświadczeniem. Biden jako świeżo upieczony senator wziął udział w swojej pierwszej, oficjalnej wizycie w Moskwie już w 1973 r. Negocjował później, także w imieniu Reagana, niemal wszystkie porozumienia rozbrojeniowe z Moskwą. Bardzo długo był zwolennikiem ułożenia się z Rosjanami. W październiku 1991 r. w trakcie obrad komisji spraw zagranicznych Senatu mówił: „niestety, być może nie wykorzystujemy w pełni możliwości wspierania stabilności gospodarczej, i jeśli tego nie zmienimy, stracimy szanse na ustanowienie przyjaznych i pokojowych państw na terenie byłego Związku Radzieckiego. Z tego powodu martwię się, że za 30 lat będę mówił moim wnukom to, co opowiadał mój ojciec, odnosząc się do Republiki Weimarskiej i tego, jak Niemcy zaczęli utożsamiać demokrację z ekonomicznym chaosem. Jeśli jednak będę musiał opowiedzieć taką historię, co liczę, że się nie stanie, przynajmniej chciałbym móc zapewnić, że Stany Zjednoczone zrobiły wszystko, co w granicach rozsądku było możliwe do zrobienia, w tym wielkim dziele budowy demokracji".

Dziś, 30 lat później, czarny sen Bidena się spełnił: Rosja stała się współczesną wersją Republiki Weimarskiej, która nie mogąc zbudować stabilnej demokracji, stoczyła się do dyktatury i zaczęła podbijać sąsiednie kraje. Administracja Billa Clintona dostrzegła jednak takie zagrożenie już w połowie lat 90., gdy Borys Jelcyn, łamiąc konstytucję, kazał zbombardować parlament, a później rozpoczął pierwszą wojnę w Czeczenii. To wtedy zapadła w Białym Domu decyzja o niewspieraniu idei Michaiła Gorbaczowa „wspólnego europejskiego domu" i rozpoczęcia procesu poszerzenia NATO na Wschód. Biden, jako wpływowy senator komisji spraw zagranicznych, odegrał w nim kluczową rolę, przekonując izbę wyższą amerykańskiego parlamentu do przyjęcia Polski, Czech i Węgier do sojuszu. Ale pamięć o tym, że nie udało się uniknąć upadku kolejnej „Republiki Weimarskiej", w nim pozostała. A wraz z nią być może i gotowość, aby znów pomóc w odbudowie rosyjskiej demokracji, jeśli taka okazja się nadarzy.

Czytaj więcej

To nie szaleństwo, ale stała strategia Moskwy

Przeciwieństwo Trumpa

To będzie jednak starcie nie tylko długie, ale i na wielu frontach. Wojna w Ukrainie odciągnęła uwagę Waszyngtonu od zasadniczego konfliktu, z Chinami. Ale tylko na chwilę. Teraz chiński przywódca Xi Jinping musi wybrać, czy utrzymać wykuty w czasie wizyty Richarda Nixona w Pekinie w 1972 r. sojusz z Ameryką, który pozwolił wyrwać Chiny z nędzy i uczynić z nich drugą gospodarkę świata, czy też postawić na biedną i nieefektywną Rosję w imię obrony dyktatury przed wartościami wolnego świata.

Biden będzie też musiał stawić czoła przeciwnikom w kraju. Już teraz tylko 41 proc. Amerykanów aprobuje jego strategię wobec Rosji, podczas gdy 49 proc. ją odrzuca. Gdy przedłużający się konflikt będzie coraz mocniej ciążył na dochodach amerykańskich wyborców, te proporcje mogą jeszcze mocniej się zmienić na niekorzyść prezydenta łącznie z perspektywą powrotu do władzy Donalda Trumpa za trzy lata. Z tego samego powodu Waszyngtonowi będzie też coraz trudniej utrzymać jednolity front europejskich i azjatyckich sojuszników w starciu z Rosją.

Biden nie zostałby jednak prezydentem, gdyby nie Trump, jego przeciwieństwo. Amerykanie mieli tak dosyć ciągłych wolt i kłamstw miliardera, jego fasadowego małżeństwa, zacieśniania kontaktów z dyktatorami, wreszcie podważania samych podstaw amerykańskiej demokracji, że postawili na człowieka, który należy do establishmentu władzy od prawie pół wieku i dzięki temu, kierunek jego polityki wydaje się przewidywalny. Przede wszystkim jednak postawili na człowieka, który jest uosobieniem wartości Ameryki. Sam Biden nazwał ją w Warszawie jedynym krajem w historii zbudowanym na idei. Idei, która jeśli miałaby ustąpić skorumpowanemu autorytaryzmowi Rosji i Chin, nie pozostawiłaby światu zbyt wiele nadziei na lepszą przyszłość.

Klamra została dopięta. I to jakże piękna! W sobotni wieczór Joe Biden rozpoczął przemówienie na dziedzińcu warszawskiego Zamku Królewskiego od przywołania słów Jana Pawła II: „nie lękajcie się!". I nimi też zakończył swoje wystąpienie, gdy już z jego ust niespodziewanie padły słowa, którymi od tej pory żyje świat: „Na miłość boską, ten człowiek nie może pozostać u władzy!".

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi