To nie szaleństwo, ale stała strategia Moskwy

Plan A, chirurgiczna operacja, która miała doprowadzić do obalenia prezydenta Zełenskiego, się nie powiódł. Putin przystępuje więc do wariantu B, który już przećwiczył w Czeczenii i w Syrii. Utopi Ukrainę we krwi, jeśli tylko w ten sposób będzie mógł przejąć nad nią kontrolę.

Aktualizacja: 20.03.2022 15:41 Publikacja: 11.03.2022 10:00

Przedmieścia Kijowa, 25 lutego

Przedmieścia Kijowa, 25 lutego

Foto: AFP, Daniel Leal-Olivas

Za każdym razem, gdy Rosjanie ogłaszają zawieszenie broni w Mariupolu i cywile zaczynają wychodzić z ukrycia, aby wydostać się z oblężonego miasta, rusza rosyjski ostrzał. Nagrania z Irpienia, jednego z osiedli sypialni na północy Kijowa, pokazują, jak starzec, a także matka z dziećmi są rozrywani na strzępy przez pocisk wymierzony w zabudowania niemające strategicznego znaczenia wojskowego. Światowa Organizacja Zdrowia naliczyła już dziewięć zbombardowanych szpitali. Z Charkowa docierają sygnały o użyciu przez Rosjan pocisków kasetowych i bomb próżniowych, najbardziej niszczycielskiego uzbrojenia poza biologicznym i jądrowym. Wokół Kijowa zamyka się pierścień rosyjskich wojsk najwyraźniej szykujących się do oblężenia miasta, pozbawienia jego mieszkańców wody, jedzenia, elektryczności, łączności i wszelkich środków do życia.

W drugim tygodniu inwazji na Ukrainę świat z przerażeniem odkrywa, że Kreml jest gotowy sięgnąć do najbardziej brutalnych metod walki, byle jak najszybciej spacyfikować kraj. Miałby to być wyraz desperacji Władimira Putina na widok niespodziewanie twardego oporu Ukraińców i związanych z tym niewielkich postępów rosyjskiej armii. Wedle tego rozumowania determinacja Kremla byłaby też efektem desperacji na widok zaskakująco twardych sankcji nałożonych na Rosję przez Zachód, które być może już w kwietniu doprowadzą do bankructwa kraju.

Czytaj więcej

Wojna z Putinem potrwa pokolenia

Zmyć upokorzenie

Jednak to, co dla Ameryki i Europy jest szaleństwem, dla rosyjskiego przywódcy to nic innego niż powrót do źródeł. A nawet wierne trzymanie się obranej przed 23 laty linii.

„Putin zachowuje się jak polityczny kamikadze, rzucając cały swój polityczny kapitał w tę wojnę, wypalając go (Grozny – red.) aż do gleby" – pisał jesienią 1999 roku w swoim dzienniku Borys Jelcyn, przerażony pacyfikacją czeczeńskiej stolicy, jaką nakazał jego ówczesny rosyjski premier.

Kilka miesięcy wcześniej Czeczeni zajęli sąsiedni Dagestan, rzucając bezpośrednie wyzwanie Moskwie. Pokazali tym samym, że tzw. pierwsza wojna czeczeńska, wypowiedziana przez Jelcyna pod koniec 1994 roku w odpowiedzi na deklarację niepodległości kaukaskiej republiki, z perspektywy Kremla okazała się przegrana. Grupa nie więcej niż 4–5 tysięcy bojowników bez ciężkiego uzbrojenia, ale zdeterminowanych i znających lokalne realia, potrafiła wówczas przez wiele miesięcy stawić skuteczny opór jednej z największych armii świata, wymuszając w końcu na Rosji kompromisowe rozwiązanie w postaci wolnych wyborów i daleko idącej autonomii.

Putin postanowił „dokończyć robotę", jaką zaczął Jelcyn. We wrześniu 1999 roku seria eksplozji w budynkach mieszkalnych Moskwy i dwóch innych rosyjskich miast kosztowała życie przeszło 300 cywili. Szef rządu natychmiast zrzucił za to odpowiedzialność na czeczeńskich bojowników, choć dziś wydaje się niemal pewne, że to on sam stał za tą rzezią. Wywołana w ten sposób nienawiść społeczeństwa do przywódców Czeczenii stworzyła warunki do pacyfikacji Groznego. 0,5-milionowe, niegdyś zamożne dzięki wydobyciu ropy miasto było oblężone od grudnia 1999 roku do lutego 2000 roku. W tym czasie trwał jego bezustanny ostrzał przy użyciu najbardziej śmiercionośnej broni konwencjonalnej.

– Brałem udział w przeszło 20 wojnach, ale czegoś takiego nie widziałem – mówi wieloletni wysłannik BBC Andrew Harding. – Dostęp do informacji był bardzo utrudniony, umyślnie zabijano dziennikarzy. Gdy jednak ostrzał się skończył i wszedłem do Groznego, poczułem się jak w filmach z drugiej wojny światowej. Na ulicach zabudowanych kilkunastopiętrowymi budynkami były wyłącznie gruzy, wszędzie ogromne kratery. Głucha cisza, całkowita pustka – wspomina Brytyjczyk.

Ocenia się, że w tej tzw. drugiej wojnie czeczeńskiej zginęło od 30 do 100 tysięcy osób. W skali Ukrainy odpowiadałoby to od 1 miliona do 3 milionów ofiar. Świat jednak na czeczeńską pacyfikację nie zareagował. Przeciwnie, powszechnie przyjęto narrację, że była to część walki Zachodu z islamskim radykalizmem. A w marcu 2020 roku, już po zdobyciu Groznego, Putin został triumfalnie wybrany na prezydenta Rosji, uzyskując blisko 53 procent poparcia.

Z tego doświadczenia rosyjski przywódca wyciągnął dwa wnioski: że Zachód jest słaby i brutalność to najlepszy sposób na konsolidację własnej władzy. Ale był i wniosek trzeci, być może najważniejszy: bezwzględne użycie siły to sposób na zmycie upokorzenia, jakiego zaznała Rosja. W przypadku Czeczenii chodziło o nieudaną interwencję Jelcyna, która mogła skończyć się rozpadem samej Rosji, gdyby przykład z kaukaskiej republiki wzięły i inne regiony Federacji Rosyjskiej. Jednak tej metody postępowania Putin będzie używał i później.

Podwójne uderzenie

Uczyni to przede wszystkim w Syrii. We wrześniu 2015 roku, kilka dni po tym, rosyjski prezydent podjął decyzję o interwencji w tym kraju, amerykański przywódca Barack Obama uznał, że oto Rosja dała się „wciągnąć w bagno", a taktyka Kremla „nie może się sprawdzić". Był przekonany, że Putin wpadł w tę samą pułapkę, co Leonid Breżniew, który rozpoczynając w 1979 roku inwazję na Afganistan, wydał wyrok na Związek Radziecki. Dziesięć lat później, gdy Rosjanie stracili 16 tysięcy żołnierzy, a przeszło 50 tysięcy wróciło do kraju rannych, Michaił Gorbaczow musiał przystać na odwrót. Kilka miesięcy później upadek muru berlińskiego był zapowiedzią rozpadu ZSRR.

Putin, który uważał koniec sowieckiego państwa za „największą tragedię XX wieku", podejmując decyzję o inwazji na Syrię, faktycznie myślał o Afganistanie. Ale w taki sam sposób, co o Czeczenii: jako o upokorzeniu, które trzeba zmyć. Chodziło o pokazanie, że Moskwa jest w stanie pokonać muzułmanów i powrócić do roli światowego mocarstwa.

Wyciągając wnioski z afgańskiej operacji, rosyjski przywódca ograniczył do minimum lądową ofensywę. Syria miała zostać zniszczona z powietrza i morza, a brudną robotę polegającą na okupacji zajętych terenów Moskwa powierzyła irańskiemu sojusznikowi.

Za sukces operacji mieli zapłacić przede wszystkim cywile. Zaczęło się od brutalnych walk z przeciwnikami reżimu Baszara al-Asada na przedmieściach Damaszku, ale to brutalne naloty na Aleppo, główny ośrodek ruchu oporu, okazały się decydujące.

W Afganistanie ofiarą rosyjskiej inwazji padło około miliona cywilów. To był jednak czas przed internetem i telefonami komórkowymi, gdy Kreml mógł znacznie skuteczniej ukryć swoje okrucieństwo. Dopiero w Syrii świat odkrył więc sadyzm Moskwy. Okazało się, że rosyjskie myśliwce umyślnie bombardują konwoje humanitarne i szpitale. Ponurą sławą okryła się taktyka Kremla tzw. podwójnego uderzenia: gdy po przerwaniu ostrzału wyczerpani cywile wychodzili na zewnątrz, aby znaleźć coś do picia czy chwilę odetchnąć świeżym powietrzem, Rosjanie wracali z nowym uderzeniem.

O sukcesie Putina zdecydowało jednak także to, że w przeciwieństwie do Afganistanu Amerykanie nie rzucili na pomoc syryjskiej opozycji poważnego wsparcia. Rosyjski przywódca założył, że tak właśnie będzie, gdy Barack Obama nie zareagował na użycie latem 2013 roku przez Baszara al-Asada gazu bojowego sarin przeciwko oponentom, choć wcześniej prezydent USA zapowiadał, że tędy będzie biegła „czerwona linia", której przekroczenie uruchomi amerykańską interwencję. Rosyjskie uderzenie zostało też uwolnione na kilka miesięcy przed wyborami w Stanach. Putin był przekonany, że odchodzący prezydent pozwoli Rosjanom na prowadzenie uderzenia, bo nie będzie chciał zniweczyć szans kandydatki demokratów Hillary Clinton na zdobycie Białego Domu.

Czytaj więcej

Kiedy Waszyngton przechytrzył Moskwę

Carska tradycja

To był poważny błąd Ameryki. Interwencja w Syrii okazała się przełomem na drodze do odbudowania przez Putina rosyjskiego imperium i rzucenia wyzwania Stanom jako jedynemu supermocarstwu zdolnemu do zaprowadzenia swoich porządków nawet w najdalszych zakątkach Ziemi. Syria była nie tylko pierwszą od Afganistanu interwencją Kremla z dala od granic Rosji, ale także dała sygnał reżimom autorytarnym, że w przeciwieństwie do Amerykanów, którzy porzucili choćby egipskiego prezydenta Hosniego Mubaraka, Moskwa pozostaje wierna swoim sojusznikom.

Brutalna pacyfikacja Syrii spowodowała też ogromną katastrofę humanitarną, która z perspektywy Kremla okazała się korzystna. 3 miliony uchodźców pojawiły się w Turcji, półtora miliona szturmowało kraje Europy, otwierając pierwszy poważny konflikt wewnątrz Unii od jej poszerzenia w 2004 roku. Putin uzyskał niespodziewany prezent: okazało się, że Zachód jest nie tylko słaby, ale i podzielony.

Operacja syryjska stała się też poligonem dla rosyjskiej armii. Próbą generalną przed z pewnością planowaną już wówczas inwazją na Ukrainę. Putin nigdy nie wykluczał powtórzenia i tu metod wypróbowanych w Groznym i Aleppo, tym bardziej że bezwzględny ostrzał artyleryjski zawsze był kluczowym elementem strategii tak carskiego, jak i radzieckiego wojska. Ale też nie taki był pierwotny plan rosyjskiego przywódcy. W lipcu w długiej analizie historycznej, która najwyraźniej wyszła spod jego pióra, Putin tłumaczył, że Rosjanie i Ukraińcy tworzą jeden naród, który został podzielony wyłącznie z powodu perfidii Amerykanów. Kreml spodziewał się więc, że rosyjskie wojsko zostanie przyjęte w Kijowie z otwartymi rękami. Pod ukraińską stolicą pojawił się desant rosyjskich wojsk specjalnych, który miał otworzyć drogę do pałacu prezydenckiego dla kremlowskiego nominata, być może Wiktora Janukowycza (odsuniętego od władzy w 2014 roku).

Tyle że inwazja nie postępuje zgodnie z założeniami Putina. Dwa tygodnie od rozpoczęcia wojny ostrożne szacunki Pentagonu mówią o 3 tysiącach zabitych rosyjskich żołnierzy. Ukraińcy twierdzą, że wśród ofiar są nawet generałowie, jak Walerij Gierasimow. Rosjanom nie udało się zniszczyć systemu dowodzenia i łączności ukraińskiej armii. Moskwa nie przejęła też pełnej kontroli nad przestrzenią powietrzną podbijanego kraju. Ponieważ desant pod Kijowem się nie udał, a prezydent Zełenski zamiast ratować się ucieczką, przemienił się w bohatera nie tylko dla Ukrainy, ale i całego wolnego świata, Putin musiał podjąć regularną ofensywę.

Jej postęp jest jednak zaskakująco słaby, szczególnie na północy. Charków, drugie co do wielkości ukraińskie miasto zamieszkałe w przytłaczającej większości przez rosyjskojęzyczną ludność, miało zgodnie z założeniami rosyjskiego sztabu generalnego paść w ciągu pierwszych godzin inwazji. Dwa tygodnie od jej rozpoczęcia wciąż pozostaje pod pełną kontrolą Ukrainy. Gdy oddajemy to wydanie „Plusa Minusa" do drukarni, jeszcze gorzej z punktu widzenia Rosjan wygląda szturm na Kijów. Długa na 65 kilometrów kolumna czołgów i wozów opancerzonych od wielu dni właściwie nie posuwa się do przodu.

Większe postępy Moskwa poczyniła na południu kraju. Tu udało jej się doprowadzić do połączenia wojsk, które wyszły z Krymu, z tymi, które rozpoczęły inwazję od strony Donbasu. Z kolei uderzenie w kierunku Naddniestrza grozi odcięciem Ukrainy od Morza Czarnego i gospodarczym zdławieniem kraju. Mimo wszystko nawet w tej części kraju Rosjanie nie są w stanie przejąć kontroli nad strategicznymi miastami, jak Mariupol i Mikołajew. W ciągu 14 dni kampanii z dużych ośrodków padł tylko Chersoń.

To nie Czeczenia

Co się stało? Decyzję o inwazji na Ukrainę podjął osobiście Putin po konsultacji z szefami wywiadu wojskowego i zagranicznego oraz dowódcą Federalnej Służby Bezpieczeństwa – ludźmi tak jak on sam wywodzącymi się z petersburskich środowisk KGB. Wojnie miał być przeciwny m.in. szef dyplomacji Siergiej Ławrow.

8 marca szef CIA William Burns ocenił przed członkami Kongresu, że co prawda Putin nie postradał zmysłów, ale jednak jego poglądy stały się niezwykle radykalne, a gotowość do kompromisu i uwzględnienia niewygodnych okoliczności – niewielka. Zdaniem Andrieja Kozyriewa, liberalnego szefa rosyjskiej dyplomacji za Borysa Jelcyna, znaczna część środków przeznaczonych w ciągu minionych kilkunastu lat na modernizację armii przepadła z powodu korupcji. Rzecz jasna – bez wiedzy Kremla. Mówiąc wprost: Putin podjął decyzję o inwazji, opierając się na fałszywych danych i wyciągnął z nich fałszywe wnioski.

Bo też warunków prowadzenia wojny w Ukrainie nie da się porównać ani z Czeczenią, ani z Syrią. Chodzi o drugi co do wielkości kraj Europy położony u granic NATO, a nie odległą republikę kaukaską czy żyjącą w zamknięciu bliskowschodnią dyktaturę. Gdy Moskwa szykowała się do uderzenia, z Zachodu do Ukrainy ruszyła fala uzbrojenia, do której stopniowo dołożyło się przynajmniej 25 państw. Do 8 marca Ukraińcy otrzymali 17 tysięcy sztuk pocisków przeciwpancernych. Mogli też liczyć na coraz więcej wyrzutni i pocisków przeciwlotniczych, w tym słynnych stingerów, które w znacznym stopniu przesądziły o porażce Związku Radzieckiego w Afganistanie. Wszystko uzupełnione o bliską współpracę z amerykańskim wywiadem, który na bieżąco sygnalizuje władzom w Kijowie, jak przemieszczają się siły wroga. Efekt: rosyjskie czołgi, które w obawie przed ugrzęźnięciem w wiosennych roztopach posuwają się po wąskich i zaniedbanych ukraińskich drogach, stały się łatwym łupem dla armii Zełenskiego.

Na ofensywie bardzo zaciążyło też słabe morale rosyjskich rekrutów stanowiących znaczną część 200-tysięcznej armii uderzającej na Ukrainę. Większość z nich nie wiedziała, że jest posyłana na wojnę, widok zabijanych słowiańskich współbraci był dla nich szokiem. To nie byli czeczeńscy czy syryjscy muzułmanie, których Kremlowi łatwo przyszło demonizować.

U progu trzeciego tygodnia inwazji Pentagon ostrzegł, że Moskwa coraz częściej sięga po pociski dalekiego zasięgu, aby ograniczyć własne straty. Sam ostrzał z powietrza Rosji jednak nie wystarczy. W przeciwieństwie do Syrii Putin nie ma w Ukrainie odpowiednika irańskiego sojusznika gotowego wykonać „brudną robotę" – okupację w terenie.

Nie ma wątpliwości, że Ukraińcy wygrywają wojnę informacyjną. Światowe media są pełne filmów, zdjęć i informacji o ich sukcesach, męstwie. Waszyngton ostrzega jednak, że nawet jeśli rosyjska ofensywa potrwa znacznie dłużej, niż zakładał Putin, i pochłonie znacznie więcej ofiar, to wciąż utopienie Ukrainy we krwi i pełne jej podporządkowanie Rosji pozostaje najbardziej prawdopodobnym scenariuszem na najbliższe tygodnie i miesiące. Na to, że rosyjskiego przywódcę ruszy sumienie, nie ma co liczyć.

Czytaj więcej

Luki w pamięci Borisa Johnsona

Za każdym razem, gdy Rosjanie ogłaszają zawieszenie broni w Mariupolu i cywile zaczynają wychodzić z ukrycia, aby wydostać się z oblężonego miasta, rusza rosyjski ostrzał. Nagrania z Irpienia, jednego z osiedli sypialni na północy Kijowa, pokazują, jak starzec, a także matka z dziećmi są rozrywani na strzępy przez pocisk wymierzony w zabudowania niemające strategicznego znaczenia wojskowego. Światowa Organizacja Zdrowia naliczyła już dziewięć zbombardowanych szpitali. Z Charkowa docierają sygnały o użyciu przez Rosjan pocisków kasetowych i bomb próżniowych, najbardziej niszczycielskiego uzbrojenia poza biologicznym i jądrowym. Wokół Kijowa zamyka się pierścień rosyjskich wojsk najwyraźniej szykujących się do oblężenia miasta, pozbawienia jego mieszkańców wody, jedzenia, elektryczności, łączności i wszelkich środków do życia.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi