Globalizacja. Kosztowne przeoczenie Kremla

Rosja prędzej przegra wojnę gospodarczą z Zachodem, niż zaniecha pacyfikacji Ukrainy. Tu zapewne znajduje się klucz do uratowania Ukraińców.

Aktualizacja: 20.03.2022 15:34 Publikacja: 18.03.2022 17:00

Ostatnie spojrzenie na uciekający dobrobyt. Lokalne marki nie zapewnią Rosjanom prestiżu czy nawet j

Ostatnie spojrzenie na uciekający dobrobyt. Lokalne marki nie zapewnią Rosjanom prestiżu czy nawet jakości, jaką dawali ich zachodni konkurenci

Foto: Getty Images

Amerykanie nałożyliby na nas te sankcje niezależnie od tego, czy przeprowadzilibyśmy specjalną operację wojskową w Ukrainie, czy nie. Związek Radziecki zawsze żył pod sankcjami, a osiągnął kolosalne sukcesy. Więc i my damy sobie radę" – pewność siebie Władimira Putina można by przypisać doskonale opanowanej sztuce kreowania rzeczywistości, której rosyjski przywódca nauczył się jeszcze w szkole KGB. Czyli uznać ją za grę. Jest tylko jedno „ale": na podstawie mającej przynajmniej równie mało wspólnego z rzeczywistością teorii o tym, że Rosjanie i Ukraińcy tworzą jeden naród, rosyjski przywódca uwolnił 24 lutego największą od II wojny światowej ofensywę lądową w Europie. Jest więc całkiem możliwe, że i tym razem wierzy we własne słowa i będzie próbował narzucić Rosji stalinowski, samowystarczalny model gospodarczy, który miałby uchronić kraj przed skutkami bankructwa, jakie wieszczą czołowe agencje ratingowe. W zachodnich mediach pojawia się już więc wizja gigantycznej Korei Północnej przyklejonej do mniej lub bardziej sprzyjających Moskwie Chin.

– Najlepsi analitycy świata nie wiedzą, co jest w głowie Putina. Jego rozumowania nie da się logicznie wytłumaczyć – mówi „Plusowi Minusowi" Rob Portman, republikański senator z Ohio, który przewodniczył w tym tygodniu delegacji Kongresu wizytującej polsko-ukraińskie pogranicze. Ale jak przekonały się o tym rosyjskie kolumny pancerne i załogi samolotów, w końcu następuje zderzenie z rzeczywistością. W ich przypadku była to znacznie sprawniejsza i bardziej zdeterminowana, niż sądzono, ukraińska armia. Gdy zaś idzie o gospodarkę, będą to skutki pułapki globalizacji, których nie zdołał ominąć autorytarny reżim zbudowany przez Putina.

Czytaj więcej

Nowy porządek świata

Oszczędności na czarną godzinę

Nie tylko na froncie wojskowym, ale i gospodarczym prezydent szykował się do tej konfrontacji przynajmniej od kilkunastu lat. Faworytka Putina Elwira Nabiullina stanęła na czele banku centralnego, aby zbudować kolosalne, warte 640 mld dol., rezerwy dewizowe. Kraj mocno ograniczył dług. Zacieśnił też współpracę z Chinami, aby mieć alternatywnego partnera gospodarczego, gdyby Zachód odwrócił się do Rosji plecami. Kreml był zresztą przekonany, że sankcje, jakie wywoła inwazja na Ukrainę, będą podobne do tych, które spotkały Moskwę po nielegalnej aneksji Krymu i zajęciu części Donbasu w 2014 r.: ograniczone i pełne dziur. A więc takie, z którymi łatwo będzie żyć. W tym przekonaniu Putina umacniał fakt, że zachodnim stolicom w zasadzie zupełnie umknął uwadze szeroki plan przygotowań do ostatecznej rozprawy z Kijowem.

Kreml popełnił jednak przynajmniej równie duży błąd, co Zachód. Nie uświadomił sobie, jak bardzo w ciągu minionych trzech dekad Rosja pogrążyła się w globalizacji, dopuszczając do daleko idącego uzależnienia w niemal każdej dziedzinie życia od zagranicy. Owszem, uderzeniem w Ukrainę Moskwa powiedziała „sprawdzam", gdy idzie o zapewnienia Waszyngtonu, że jest gotów bronić demokracji i wolności na całym świecie, jak to przystoi jedynemu supermocarstwu globu. Ale nakładając surowe sankcje, Zachód także powiedział „sprawdzam", gdy idzie o propagandowe hasła Putina, że buduje alternatywny do liberalnego kapitalizmu model gospodarki oparty na tradycyjnych, staroruskich wartościach.

Koszty tego błędu Putina najlepiej są widoczne po decyzji Ameryki i jej sojuszników by zamrozić rosyjskie rezerwy walutowe. Ponieważ Rosja jest ledwie 11. gospodarką świata odpowiadającą potencjałowi Brazylii czy Australii, a rynki finansowe uważają, że z powodu powszechnej korupcji i autorytarnego reżimu inwestowanie w niej jest ryzykowne, Moskwa była zmuszona lokować swoje oszczędności w pewnych walutach i lokatach, jak dolary i euro czy amerykańskie lub niemieckie bony skarbowe. Te jednak jednym skoordynowanym posunięciem Waszyngtonu, Londynu i Berlina zostały zamrożone, pozbawiając Moskwę około połowy zgromadzonych na czarną godzinę oszczędności.

W ten sposób ruszyła lawina. Na widok czołgów przekraczających ukraińską granicę inwestorzy zaczęli w popłochu wyprowadzać oszczędności z rynków kapitałowych Rosji. Wartość rosyjskich spółek notowanych na giełdzie w Londynie spadła średnio o 98 proc. Giełda w Moskwie wolała na wszelki wypadek nie poznać prawdy i pozostała zamknięta. Pikować zaczął rubel, który stracił w pierwszych trzech tygodniach wojny około 40 proc. wartości. Putin zakładał, że bank centralny będzie bronił jego wartości, jednak pozbawiony znacznej części rezerw walutowych nie miał po temu narzędzi. W kraju, którego klasa średnia pogodziła się lata temu z utratą wolności w zamian za namiastkę zachodniego stylu życia, ogromna część towarów konsumpcyjnych pochodzi z importu. Załamanie kursu rubla, nawet przy podwojeniu (do 20 proc.) stóp procentowych przez bank centralny, musi więc prowadzić do gwałtownego przyspieszenia inflacji, która w tym roku może sięgnąć 40 proc. Do jej natężenia przyczynia się zresztą także wzrost cen zdecydowanej większości produktów krajowych, które nie mogą powstać bez komponentów z importu: to z kolei efekt zaniechanych przez Putina reform strukturalnych, które poprawiłyby konkurencyjność rosyjskiej gospodarki.

Sumienie koncernów

Rosyjski prezydent nie wziął też pod uwagę innego, kluczowego ryzyka: zmiany postawy Niemiec. Jego czujność uśpiła siatka skorumpowanych polityków z Berlina, którzy na czele z Gerhardem Schröderem skutecznie blokowali wprowadzenie dalej idących sankcji na Rosję, zaczynając od zamrożenia Nord Stream 2. Okazało się, że do czasu. Pomijając wstrzymanie importu ropy i gazu, na co zdecydował się Waszyngton, ale przy radykalnie mniejszych od Europy obrotach z Moskwą, rząd Olafa Scholza poparł proponowane restrykcje na reżim Putina. Rosyjskie samoloty zostały odcięte od europejskiej przestrzeni powietrznej. Kluczowe rosyjskie banki straciły dostęp do systemu transakcji finansowych SWIFT. To wywołało panikę wśród ich klientów: przed bankomatami ustawiły się długie kolejki ludzi, którzy chcieli choćby do pewnego stopnia uchronić swoje oszczędności, zamieniając je na dewizy. Mastercard, Visa czy American Express przestały obsługiwać w Federacji Rosyjskiej karty kredytowe: te, za sprawą banku centralnego, mogą teraz służyć wyłącznie do przeprowadzenia transakcji rublowych wewnątrz kraju.

Być może najbardziej niezwykła okazała się jednak reakcja poszczególnych koncernów. Częściowo poruszone sumieniem, częściowo w obawie o swój wizerunek, a częściowo ze strachu przed restrykcjami ze strony USA setki czołowych firm świata postanowiły wycofać się z rosyjskiego rynku. Wyjątkowo spektakularna była decyzja koncernu BP, który rezygnując z blisko 20 proc. udziałów w Rosniefcie, może stracić nawet 25 mld dol. Na podobny ruch zdecydował się Royal Dutch Shell. Ale to też ogromny problem dla Rosji: niezależnie od decyzji rządów prywatne firmy zrezygnowały z kupna 70 proc. zakontraktowanej ropy. Moskwa co prawda szuka alternatywnych odbiorców, jak Indie, ale nawet jeśli zdoła przekonać ich do transakcji, to po znacznie niższych cenach i tylko na część swojego eksportu.

30 lat temu powitanie powstałej na gruzach Związku Radzieckiego Rosji ze światem kapitalizmu symbolizowały pierwsze restauracje McDonald's. Teraz amerykański koncern ma ich w tym kraju 850, ale wszystkie, po pewnych wahaniach, zamknął. To sygnalizuje Rosjanom powrót do siermiężnej przeszłości, tym bardziej że od Coca-Coli po Starbucksa i Heinekena znika szereg innych symboli zachodniej konsumpcji. Niestety, nie wszyscy światowi producenci żywności poszli tą drogą: Nestlé, Mondelez, Procter & Gamble i Unilever co prawda wstrzymali dalsze inwestycje w Rosji, ale już nie dystrybucję swoich produktów.

Świadkiem masowego odwrotu stał się też rynek odzieżowy. Zara zamknęła swoje 502 sklepy w Rosji – świątynie wielu konsumentów aspirujących do statusu klasy średniej. Śladem galicyjskiego potentata poszedł H&M, a także, znów po pewnych wahaniach, japoński Uniqlo. Spektakularnie wygląda mapka największego rosyjskiego centrum handlowego Awiapark w Moskwie, którą zamieściła BBC: na fioletowo oznaczona jest część powierzchni, którą zamknięto. Zajmuje niewiele mniej niż strefy szare, wciąż funkcjonujące.

Lokalne marki nie zapewnią prestiżu czy nawet jakości, jaką dawali ich zachodni konkurenci, ale pozwolą jednak Rosjanom się odżywiać i ubierać. Gorzej z firmami technologicznymi, które zrezygnowały z obecności w Rosji. Zaraz po inwazji na Ukrainę Airbus i Boeing wstrzymali dostawy części zamiennych dla rosyjskich linii lotniczych. W ciągu kilku tygodni doprowadzi to do paraliżu już nie tylko międzynarodowego, ale i krajowego ruchu powietrznego. W największym kraju świata oznacza to de facto izolację wielu regionów i miast. Dłużej trzeba będzie czekać na efekty wycofania się z rosyjskiego rynku czołowych producentów smartfonów i sprzętu komputerowego, w tym Apple'a i Samsunga. Rezygnację z wprowadzenia swojej oferty w Rosji ogłosili Netflix czy Warner Bros, a Facebook został zablokowany przez Kreml, gdy odmówił zaprzestania sprawdzania faktów podawanych przez oficjalną propagandę.

Czytaj więcej

Zemmour, Le Pen i inni. Francja wpatrzona w Putina

Zachód poszedł krok dalej

Wszystko to prowadzi do niezwykłego w dobie globalizacji eksperymentu: daleko idącej, jeśli nie całkowitej izolacji mimo wszystko bardzo poważnej gospodarki. Do tej pory do czegoś takiego posuwano się jedynie wobec mniej lub bardziej marginalnych państw, jak Kuba, Korea Północna, Wenezuela czy Iran. Dlaczego Zachód postanowił teraz pójść o wiele dalej?

Biały Dom starannie powtarza, że celem sankcji nie jest obalenie Putina, ale raczej uświadomienie mu, jak wysoką cenę niesie inwazja na Ukrainę. I skłonienie do wycofania się z niej. Nie da się jednak zapomnieć o surowych restrykcjach wprowadzonych w 1986 r. przez Waszyngton na pozostającą w szponach apartheidu RPA. Był im przeciwny Ronald Reagan, w obawie, że uderzą przede wszystkim w ubogich, czarnoskórych mieszkańców kraju. Został jednak przegłosowany w Senacie. Efekt okazał się piorunujący: ledwie osiem lat później Nelson Mandela został katapultowany z więzienia na Robben Island do pałacu prezydenckiego w Pretorii. Dziś w Waszyngtonie głośno mówi się więc o tym, że Rosjanie, a raczej ludzie z otoczenia Putina, w końcu porwą się na zamach stanu, aby powstrzymać dalszą pauperyzację kraju.

Ten scenariusz jest tym bardziej możliwy, że pełny efekt sankcji będzie dopiero widoczny za jakiś czas. Międzynarodowy Fundusz Walutowy szacuje, że w tym roku rosyjski dochód narodowy zmniejszy się o ok. 15 proc. To znacznie więcej niż w czasie kryzysu finansowego w 1998 r., na fali którego Borys Jelcyn został zmuszony do przekazania władzy Putinowi. Tej skali kryzys oznaczałby także zmycie całego wzrostu gospodarczego, jaki Rosja wypracowała pod rządami obecnego prezydenta: od aneksji Krymu w 2014 r. kraj i tak już przestał się rozwijać. Pod koniec roku poziom życia Rosjan byłby wówczas porównywalny z tym, jaki mają Bułgarzy, mieszkańcy najbiedniejszego kraju Unii.

Wyjątkowo ciężkim ciosem dla Moskwy byłoby także ogłoszenie niewypłacalności kraju. W 1998 r. Jelcyn co prawda zawiesił obsługę długu, ale tylko wobec obligacji krajowych, denominowanych w rublach. Od rewolucji październikowej Rosja nigdy nie zawiodła natomiast zagranicznych wierzycieli. Czy teraz tak się stanie?

Test odbył się w minioną środę, w dzień, gdy Moskwa powinna zapłacić pierwsze od wybuchu wojny odsetki: 117 mln dol. Minister finansów Anton Siluanow ostrzegł jednak, że może to zrobić jedynie w rublach, bo sankcje Zachodu pchają ją ku „sztucznemu bankructwu". Zgodnie z obyczajem rynków finansowych Rosja będzie jeszcze miała 30 dni „łaski", po czym może zostać uznana za kraj niewypłacalny. Prowadziłoby to do odcięcia Moskwy od pożyczek zagranicznych ze strony państw, które byłyby jeszcze gotowe na ich udzielenie, a także być może zamrożenia rosyjskich aktywów za granicą. Już teraz zresztą Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i kraje Unii Europejskiej zamrażają aktywa oligarchów z otoczenia Putina, takich jak Roman Abramowicz czy Oleg Deripaska.

Zdecydują Rosjanie

Tyle że Putin nie zamierza przyglądać się tej całej katastrofie bezczynnie. Chce się zemścić. Owszem, ma znacznie mniejsze środki niż Zachód: dochód narodowy Rosji stanowi ledwie kilka procent amerykańskiego i z powodu załamania rubla kraj może pod koniec roku wylecieć z pierwszej dwudziestki największych gospodarek świata, zrównując się potencjałem z Polską. Ale mimo wszystko Moskwy nie należy tu lekceważyć.

Być może najpoważniejsze skutki niósłby kryzys energetyczny, jaki może wywołać ten konflikt. Eksperci oceniają, że gdyby Europa przyłączyła się do amerykańskiego embarga na rosyjską ropę, cena baryłki skoczyłaby do 200 dol. To wywołałoby światowy kryzys gospodarczy, przy którym bledłyby skutki szoku naftowego z lat 70. XX w. To mogłoby nieść poważne konsekwencje polityczne dla Zachodu. Owszem, na fali sympatii do Ukrainy Emmanuel Macron wydaje się mieć reelekcję w kwietniu w kieszeni. Ale już o wiele mniej pewnie wygląda utrzymanie przez demokratów większości w amerykańskim Kongresie po wyborach uzupełniających w listopadzie.

Rosja razem z Ukrainą jest też potentatem na rynku żywności. Wspólnie zapewniają np. 80 proc. eksportu oleju słonecznikowego. Stąd też pochodzi ponad połowa pszenicy sprowadzanej przez Egipt, Turcję, Bangladesz, Sudan czy Pakistan. W 2010 r. to właśnie wzrost cen żywności uruchomił potężne ruchy społeczne, które zatrzęsły Bliskim Wschodem – Arabską Wiosnę. Skutki wojny w Ukrainie mogłyby być jeszcze poważniejsze.

Są też problemy branżowe. Volkswagen sygnalizuje np., że z powodu wstrzymania dostaw z Rosji części komponentów i surowców do ich fabryk produkcja aut może doznać większego szwanku niż w czasie ostatniego, pandemicznego okresu.

O wyniku globalnej rozgrywki gospodarczej między Rosją i Zachodem w ostatecznej mierze zdecydują jednak sami Rosjanie. Czy, jak po cichu liczy Biały Dom, uznają, że załamanie ich statusu materialnego i zepchnięcie na margines cywilizowanego świata to zbyt wysoka cena za imperialne marzenia Putina i należy obalić dyktatora? A może dojdą do wniosku, że oto potwierdza się propagandowa teoria Kremla, że Zachód chce zniszczyć Rosję i trzeba zjednoczyć się wokół prezydenta? Na razie za wcześnie na odpowiedź na to pytanie.

Czytaj więcej

Zbigniew Bujak: Wepchnęliśmy Białoruś w ręce Moskwy

Amerykanie nałożyliby na nas te sankcje niezależnie od tego, czy przeprowadzilibyśmy specjalną operację wojskową w Ukrainie, czy nie. Związek Radziecki zawsze żył pod sankcjami, a osiągnął kolosalne sukcesy. Więc i my damy sobie radę" – pewność siebie Władimira Putina można by przypisać doskonale opanowanej sztuce kreowania rzeczywistości, której rosyjski przywódca nauczył się jeszcze w szkole KGB. Czyli uznać ją za grę. Jest tylko jedno „ale": na podstawie mającej przynajmniej równie mało wspólnego z rzeczywistością teorii o tym, że Rosjanie i Ukraińcy tworzą jeden naród, rosyjski przywódca uwolnił 24 lutego największą od II wojny światowej ofensywę lądową w Europie. Jest więc całkiem możliwe, że i tym razem wierzy we własne słowa i będzie próbował narzucić Rosji stalinowski, samowystarczalny model gospodarczy, który miałby uchronić kraj przed skutkami bankructwa, jakie wieszczą czołowe agencje ratingowe. W zachodnich mediach pojawia się już więc wizja gigantycznej Korei Północnej przyklejonej do mniej lub bardziej sprzyjających Moskwie Chin.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi