Nowy porządek świata

Globalny ład jest w trakcie gwałtownej zmiany. Ameryce wyrósł potężny gospodarczy konkurent – Chiny. Autorytarny styl rządów Pekinu stoi też w sprzeczności z demokratycznymi wartościami Zachodu. Nowa rywalizacja już zmienia światowy układ sił. Z niekorzyścią dla Polski i jej dotychczasowej polityki zagranicznej.

Aktualizacja: 11.07.2021 21:21 Publikacja: 11.07.2021 00:01

Przemawiając 1 lipca na placu Tienanmen z okazji 100. rocznicy powstania Chińskiej Partii Ludowej, X

Przemawiając 1 lipca na placu Tienanmen z okazji 100. rocznicy powstania Chińskiej Partii Ludowej, Xi Jinping ostrzegł, że jego kraj nigdy więcej nie będzie „upokarzany” i nie zamierza tolerować „moralizatorskich kazań” Zachodu. A kto się z tym nie pogodzi, „będzie musiał stawić czoła 1,4 mld Chińczyków”

Foto: AFP, Wang Zhao

Jeśli w ogóle była to odwilż w stosunkach ze Stanami, to trwała bardzo krótko. 16 czerwca w trakcie szczytu NATO w Brukseli Joe Biden znalazł kilka minut, aby na stojąco porozmawiać z Andrzejem Dudą. Była to po części reakcja na głośny wywiad dla „Rzeczpospolitej" Zbigniewa Raua, w którym szef MSZ zagrał w otwarte karty i ujawnił, jak wielki chłód panuje w relacjach między Warszawą i Waszyngtonem od przejęcia Białego Domu przez Bidena. Minister przyznał, że o tym, iż Amerykanie nie będą dłużej blokować budowy Nord Stream 2, dowiedział się z mediów, podobnie jak przywódcy Ukrainy czy krajów bałtyckich. I przypominał, że bez współpracy z Warszawą NATO nie ma jak obronić Wilna, Rygi i Tallina, a tym bardziej Kijowa. Władimir Putin może zacierać ręce. – Zdaliśmy sobie sprawę, że to był błąd, że bojkot Polski poszedł zbyt daleko – przyznawały wówczas amerykańskie źródła dyplomatyczne.

Ale już dwa tygodnie później znów powiało chłodem. Poszło o rekompensaty za mienie ofiar Holokaustu. Rzecznik Departamentu Stanu Ned Price stwierdził wprost, że Amerykanie oczekują, iż przyjęta przez Sejm zmiana kodeksu postępowania administracyjnego, która uniemożliwia odzyskanie zagarniętej przez władze komunistyczne własności, „nie będzie dalej procedowana". A więc zostanie odrzucona przez Senat lub zawetowana przez prezydenta. Na to nałożyły się starania charge d'affaires USA w Warszawie Biksa Aliu o przedłużenie koncesji dla TVN24 należącego do amerykańskiego Discovery i ochronę społeczności LGBT przed szykanami. Rozmowa Bidena z Dudą poszła w niepamięć.




Egzystencjalne zagrożenie

Od przejęcia władzy przez PiS w 2015 r. polityka zagraniczna pozostaje zasadniczo pochodną polityki krajowej. Zmiana przepisów o restytucji mienia nie tylko nie była więc konsultowana z Ameryką i Izraelem, ale przywódcy partii rządzącej chętnie sięgnęli po ten polaryzujący temat, aby skonsolidować swój najbardziej radykalny elektorat. Mateusz Morawiecki zapewniał więc, że „dopóki będzie premierem, Polska nie zapłaci za niemieckie zbrodnie". Warto jednak podkreślić, że w żyłach aż 82 proc. obywateli II RP i ich spadkobierców domagających się rekompensat nie płynie żydowska krew. Napięcie w sprawie gejów też ma mobilizować konserwatywny elektorat. A niepewność w sprawie TVN24 zapowiada nadchodzącą kampanię wyborczą.

Ale tym razem konflikt z Ameryką dalece wykracza poza wewnętrzną grę w Polsce. Reakcja Stanów nie byłaby tak stanowcza, gdyby nie wynikała z fundamentalnej zmiany całej amerykańskiej polityki zagranicznej po ostatnich wyborach. 6 stycznia Joe Biden z przerażeniem oglądał z rodzinnego Wilmington w stanie Delaware, jak zwolennicy Donalda Trumpa za zachętą swojego idola szturmują budynek Kongresu, aby mimo przegranej przy urnach zapobiec przekazaniu Białego Domu demokratom. Biden uznał to za „egzystencjalne zagrożenie" dla amerykańskiej demokracji. A być może i samych Stanów, które w przeciwieństwie do innych państw zostały zbudowane nie na etnicznej wspólnocie, ale ideale wolności dla wszystkich.

Od tej pory obrona Ameryki przed autorytaryzmem stała się absolutnym priorytetem dla nowej administracji. Tym bardziej że zagrożenie wewnętrzne potęguje groźba z zewnątrz. Choć z Chin rozlała się na świat największa pandemia od pokoleń, to dzięki żelaznej dyscyplinie, możliwej tylko w autorytarnym państwie, Pekin poradził sobie z covidem znacznie skuteczniej niż Ameryka czy Europa. Przemawiając 1 lipca na placu Tienanmen z okazji 100. rocznicy powstania Chińskiej Partii Ludowej, Xi Jinping ostrzegł, że jego kraj nigdy więcej nie będzie „upokarzany" i nie zamierza tolerować „moralizatorskich kazań" Zachodu. A kto się z tym nie pogodzi, „będzie musiał stawić czoła 1,4 mld Chińczyków".

Od lat 80. kolejni amerykańscy prezydenci zakładali, że Chiny pójdą w ślady Japonii, Korei Południowej czy Tajwanu i w miarę bogacenia się społeczeństwa zaczną się demokratyzować i integrować z liberalnym porządkiem międzynarodowym. Jednak program przedstawiony przez Xi ostatecznie pokazał, że tak się nie stanie i Ameryka musi na gwałt zmienić swoje podejście do Chin. Co prawda już Trump zerwał z koncepcją współpracy z Pekinem, ale poszedł na zwarcie gospodarcze: nakładając karne cła, Biały Dom dążył do zrównoważenia bilansu handlowego. Z Bidenem ta konfrontacja staje się o wiele głębsza. To zderzenie demokratycznego i autorytarnego porządku, które zdecyduje, kto będzie meblował świat XXI wieku.

Polska – przeciwnik czy sojusznik?

W kontekście tej tytanicznej walki dzisiejsza Polska jest postrzegana przez amerykańską administrację, jeśli nie jak przeciwnik, to jednak partner niepewny. To nie tylko efekt daleko idącego zaangażowania ekipy PiS w relacje z Trumpem i późniejszych wahań kancelarii prezydenta ze złożeniem gratulacji przyszłemu przywódcy USA. Znacznie ważniejsze jest wrażenie, jakie sprawia nasz kraj nad Potomakiem: państwa, które nie kieruje się regułami praworządności i łamie zasady demokracji.

Wpływowy miesięcznik „Foreign Affairs" pisze: „powstrzymanie potęgi Chin i Rosji, czy to wojskowo, czy dyplomatycznie, będzie także wymagało współpracy z niedoskonałymi czy wręcz autorytarnymi rządami w takich krajach jak Polska, Turcja, Wietnam czy Filipiny". Niby jest to rada dla prezydenta USA, aby odstąpił od twardego bojkotu Warszawy. Przede wszystkim jednak ta ocena pokazuje, w jakim gronie nie tylko zwykli Amerykanie, ale nawet eksperci zza Atlantyku umieszczają nasz kraj. Rzecz jasna Polsce daleko do dyktatury Wietnamu czy Turcji Recepa Erdogana. Ale w tym przypadku równie ważne jak fakty jest subiektywny sposób ich postrzegania przez ekipę Bidena. Nie jest to zresztą tylko wynik błędów popełnionych przez polskie władze czy stronniczości zachodnich mediów. Ameryka uważa, że w całej zachodniej Europie demokracja nie ma się dobrze i trzeba ze szczególnym zaangażowaniem chronić ją przed zagrożeniami. Objazd Europy w połowie czerwca Biden zaczął co prawda od Wielkiej Brytanii, jednak mocno starł się tutaj z Borisem Johnsonem w sprawie brexitu i wypełniania przez Londyn zobowiązań podjętych wobec Brukseli w sprawie statusu Irlandii Północnej. Kilka miesięcy wcześniej, kiedy jeszcze nie był prezydentem, Amerykanin nazywał Brytyjczyka „fizycznym i psychicznym klonem Trumpem". Krótko mówiąc, w Waszyngtonie żywe są obawy, że Zjednoczone Królestwo może dołączyć do obozu populistów, którzy są na bakier z demokracją. Podobnie może się stać w przypadku przejęcia władzy przez koalicję twardej i skrajnej prawicy we Włoszech. Czy, co jednak o wiele mniej prawdopodobne, zdobycia Pałacu Elizejskiego przez Marine Le Pen. Wobec takiego zagrożenia Biden chce więc trzymać na dystans kraje, które jak Polska już wpadły w jego odczuciu w populistyczne szaleństwo. W ten sposób zamierza ostrzec innych, co ich czeka, jeśli pójdą drogą, którą obrała Warszawa.

Niemcy i spowolnienie globalizacji

Na pierwszy rzut oka w relacjach z Niemcami nie doszło do takiego załamania. Tylko w ostatnim miesiącu Warszawę odwiedził prezydent Frank-Walter Steinmeier i minister spraw zagranicznych Heiko Maas, choć nie doszło do planowanych wcześniej konsultacji międzyrządowych w Berlinie. Obie wizyty były jednak tak krótkie, jak tylko się dało. Nigdy też od upadku komunizmu kontakt między oboma krajami nie przypominał w takim stopniu dialogu głuchych. Kiedy na konferencji prasowej szef MSZ Zbigniew Rau mówił, że sprawa reparacji pozostaje otwarta, stojący obok Maas odpowiadał, że jest ona dla Berlina zamknięta. Kiedy Polak wskazywał na zagrożenia dla Europy Środkowej, jakie niesie projekt Nord Stream 2, Niemiec przekonywał, że to inwestycja, która zapobiegnie wepchnięciu Rosji w objęcia Chin, a więc wzmocni bezpieczeństwo Europy.

We wzajemnych relacjach wracają też problemy, które wydawały się dawno przezwyciężone. Jak to, czy oba kraje łączą jeszcze wspólne wartości i czy przynależność Polski do Unii jest czymś przesądzonym. – Demokracja i praworządność są dla funkcjonowania Unii Europejskiej jako wspólnoty państw absolutnie niezbędne. Ponieważ jesteśmy ze sobą tak ściśle powiązani gospodarczo i politycznie, musimy móc polegać wzajemnie na tym, by te kluczowe wartości wszędzie były żywe i respektowane – przekonywał na początku lipca w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" szef niemieckiej dyplomacji – Nie potrafię i nie chcę wyobrażać sobie Unii Europejskiej bez Polski – dodawał.

Berlin dystansuje się jednak od Warszawy nie tylko z powodu wartości. Ma też inne, chyba ważniejsze dla siebie, powody: interesy finansowe. Niemcy zbudowały po wojnie swoją potęgę na gospodarce. Stali się „exportweltmeisterem": liderem w sprzedaży towarów i usług na świecie. Bardzo pomogła im w tym Unia i wspólna waluta, otwierając dla niemieckich produktów rynek blisko pół miliarda konsumentów i sztucznie zaniżając wartość waluty. Ale katalizatorem wzrostu naszego zachodniego sąsiada w jeszcze większym stopniu okazała się globalizacja. A ta wydaje się przechodzić pewien kryzys spowodowany rywalizacją Ameryki i Chin. Za karnymi cłami poszły przecież zakazy zakupu chińskiej technologii, jak choćby telekomunikacyjnych produktów koncernu Huawei. Narasta więc ryzyko podziału świata na przynajmniej dwa obozy: Pekinu i Waszyngtonu. O ile własnych stref wpływów nie wykroją sobie inni.

Niemcy na razie starają się kurczowo trzymać dotychczasowych zasad gry – mają za wiele do stracenia. Mimo nacisków Bidena kanclerz Merkel nie chciała się zobowiązać do udziału w antychińskiej krucjacie. 5 lipca, bez wcześniejszej zapowiedzi, przeprowadziła razem z Emmanuelem Macron telekonferencję z Xi Jinpingiem, na której omówiono możliwości dalszego pogłębienia współpracy m.in. w oparciu o kluczowy chiński projekt globalnego rozwoju infrastruktury transportowej Jednego Pasa i Jednej Drogi (choć dwa tygodnie wcześniej na szczycie G7 Paryż i Berlin poparły alternatywny amerykański pomysł rozwoju sieci dróg i linii kolejowych). Omówiono także możliwość wspólnego rozwoju Afryki, choć Chiny od lat rywalizują tam z Europejczykami. Ale Niemcy muszą zrobić dużo więcej, aby utrzymać swój dotychczasowy model rozwoju. Gdy Ameryka przestaje być gwarantem liberalnego systemu współpracy gospodarczej, Berlin, przynajmniej w jakimś stopniu, jest zmuszony ją zastąpić. Niemcy nie mają na razie ani niezbędnej siły zbrojnej, ani potencjału politycznego. Zanosi się więc na najpoważniejszy zwrot w polityce zagranicznej za Odrą przynajmniej od Zjednoczenia.

Zawiedzeni Unią

Początkowo zadanie obrony niemieckich interesów Merkel próbowała zlecić Unii Europejskiej. Gdy wybuchła pandemia, po raz pierwszy zgodziła się na uwspólnotowienie długu w ramach ogromnego (750 mld euro), choć jednak ograniczonego w skali i czasie, Funduszu Odbudowy. Poparła także powierzenie Komisji Europejskiej zadania zakupu szczepionek na Covid-19. Chciała, aby Wspólnota stała się realnym graczem na scenie międzynarodowej.

Po upływie roku nad Szprewą dominuje jednak zawód Unią. Uchwycił go sondaż European Council on Foreign Relations. W ciągu 12 miesięcy udział Niemców, którzy uważają, że „integracja poszła zbyt daleko", skoczył z 23 do 33 proc. (w Polsce to tylko 20 proc.). 55 proc. Niemców uważa też, że „europejskie instytucje nie działają" (28 proc. Polaków podziela to zdanie). We wskazanym okresie odsetek mieszkańców RFN, którzy sądzą, że „należy dzielić ciężar odbudowy unijnej gospodarki", spadł z 43 do 36 proc. (w Polsce z 55 do 42 proc.). Uwspólnotowienie długu, który euroentuzjaści okrzyknęli jako „moment hamiltonowski" (od pierwszego sekretarza skarbu USA Alexandra Hamiltona, który poprzez federalny system podatkowy w znacznym stopniu doprowadził do budowy amerykańskiego państwa)), może więc okazać się tylko epizodem w historii integracji.

Szokiem w Niemczech była niezdarność Komisji Europejskiej w negocjowaniu z koncernami farmaceutycznymi dostaw szczepionek na Covid-19. Choć pierwszy zarejestrowany został produkt niemieckiego BioNTecha (dystrybuowany przez Pfizera), wiosną Niemcy bezradnie obserwowali, jak Brytyjczycy i Amerykanie masowo zabezpieczają swoją ludność, podczas gdy w Republice Federalnej akcja szczepieniowa toczyła się niemrawo. Nad Szprewą odebrano to jako sygnał, że nawet jeśli europejską centralą kieruje była niemiecka minister obrony Ursula von der Leyen, z braku demokratycznej kontroli nie jest ona zdolna do skutecznego działania.

Ale jeszcze poważniejszym problemem okazał się paraliż Rady UE. Jej uosobieniem stał się Viktor Orbán. Tylko w ostatnich tygodniach Węgier zawetował wspólne stanowisko Unii w relacjach z Chinami, w sprawie konfliktu izraelsko-arabskiego, w odniesieniu do pomocy dla Afryki oraz uzgodnienie minimalnego, globalnego podatku od zysku firm (15 proc.). Desperacja Heiko Maasa była tak wielka, że wystąpił o zniesienie wymogu jednomyślności przy podejmowaniu przez Radę UE decyzji w sprawach zagranicznych, nawet jeśli, jak twierdził, miałoby to prowadzić do „przegłosowania Niemiec".

Taka reforma (która też, rzecz jasna, wymagałaby jednomyślności) jest jednak nierealna. Berlin coraz częściej forsuje więc swoje interesy poza Unią. Dla Polski Berlin może pozostawać największym partnerem handlowym, ale prawdziwy biznes Niemcy robią z Chinami, USA i z Francją.

Ale nawet taki bojkot może być tylko wstępem do znacznie poważniejszego ostracyzmu Europy Środkowej. We wrześniu, po 16 latach na czele państwa, Angela Merkel przechodzi na polityczną emeryturę. – Dzieliła z nami pogląd, że Unia musi zachować obecną skalę, aby być znaczącym graczem – przyznaje minister ds. europejskich Konrad Szymański. Mimo wielokrotnych prób Macrona budowy mniejszej, bardziej zintegrowanej Wspólnoty wokół strefy euro, kanclerz stanowczo broniła pełnoprawnego miejsca Polski w UE. Przemawiały za tym jej własne doświadczenia życia za żelazną kurtyną. Ale też poczucie znaczenia kraju, którego granice zaczynają się 70 km od Berlina.

Czy ta polityka będzie kontynuowana po wrześniowych wyborach do Bundestagu? Wiele wskazuje na to, że niekoniecznie. O tym świadczy m.in. bezwzględność w forsowaniu projektu Nord Stream 2 mimo prób otrucia przez Kreml Aleksieja Nawalnego, groźby wypowiedzenia przez Kreml wojny Ukrainie czy ataków cybernetycznych na zachodnie firmy. Powód jest prosty: rosyjski gaz jest tańszy. Niemiecka gra zaczyna obejmować nawet kraje, które do tej pory były uważane za obszar szczególnego zainteresowania Polski – np. Białoruś. W ostatnich miesiącach niemieccy wysłannicy mieli więc spotkania na najwyższym szczeblu w Mińsku. Inicjatywa upadła, gdy Aleksander Łukaszenko polecił porwać samolot Ryanaira z opozycyjnym dziennikarzem Ramanem Pratasiewiczem na pokładzie. Nie zdawał sobie sprawy, że Zachód nie może tolerować takiego precedensu. Tak doszło do nałożenia pierwszych poważniejszych sankcji sektorowych na Mińsk. Z rozmów z dyplomatami wynika, że Amerykanom nie podobało się, iż Niemcy bez konsultacji z Polską próbują się ułożyć z Łukaszenką. W czasie wizyty w Warszawie Maas spotkał się z przedstawicielami białoruskiej opozycji. Ale kiedy sytuacja za Bugiem się uspokoi, Niemcy znów mogą podjąć samodzielnie rokowania z białoruskimi władzami.

Ku samodzielnemu działaniu Niemców pcha także kolejna rewolucja technologiczna, która przetacza się przez dzisiejszy świat. Jej kluczowym elementem jest odejście od tradycyjnego napędu samochodów na rzecz energii elektrycznej. Doprowadziło to m.in. do tego, że rynkowa wartość Volkswagena jest już pięć razy niższa niż Tesli. Berlin obawia się, że może pozostać w tyle w innych, równie ważnych obszarach – sztucznej inteligencji czy rozwoju internetu piątej generacji. To skłania Niemców do utrzymania własnych powiązań technologicznych z Chinami, skoro Unia nie jest do nich skłonna z przyczyn poza gospodarczych.

Odwrócony manewr Kissingera

Wbrew pozorom Ameryka, choć może nie w tak otwarty jak Niemcy sposób, też próbuje się ułożyć z Rosją. We wspomnianym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" minister Rau tłumaczył: „mówi się czasami w Waszyngtonie, że warto rozważyć odwrócony manewr Kissingera. W latach 70. Ameryka chciała odciągnąć Chiny od ZSRR, teraz chodziłoby o odciągnięcie Rosji od Chin. Omawiałem tę kwestię z sekretarzem stanu Antonym Blinkenem i odniosłem wrażenie, że nie jest do tego sposobu myślenia przekonany, uważa go za konstrukt akademicki, a więc niepraktyczny".

Na korytarzach MSZ od dawna utrzymują się jednak obawy, że na ołtarzu konfrontacji z Chinami administracja Bidena poświęci jednak relacje z Rosją, pozostawiając i w tej sprawie Polskę na lodzie. Rozpoczęcie w czerwcu montażu pocisków w amerykańskiej bazie w Redzikowie, która jest częścią systemu tarczy antyrakietowej USA, zdaje się co prawda potwierdzać optymizm ministra Raua. Podobnie jak wypełnianie przez ekipę Bidena uzgodnionego z jego poprzednikiem planu wzmocnienia amerykańskiej obecności wojskowej w naszym kraju tzw. fortu Trump.

Ale są też przeciwne sygnały. Na szczycie NATO w połowie czerwca prezydent USA zbył starania swojego ukraińskiego odpowiednika Wołodymyra Zełenskiego o nakreślenie jakiejś perspektywy członkostwa Kijowa w sojuszu atlantyckim. Wstrzymał także sprzedaż Ukraińcom pocisków Javelin, broni mogącej przechylić szalę zwycięstwa w Donbasie. Być może na spotkaniu z Putinem w Genewie Biden nakreślił jakieś warunki utrzymania Ukrainy w „szarej strefie" między Wschodem i Zachodem w zamian za zachowanie przez Moskwę wstrzemięźliwości w starciu Pekinu z Waszyngtonem.

Sygnały, że Biden jak żaden inny prezydent patrzy przede wszystkim ku Azji, pojawiły się już u zarania jego prezydentury. Jako pierwszego w Białym Domu przyjął premiera Japonii Yoshihide Sugę. Na początku lipca Japonia została też po raz pierwszy zaproszona na manewry symulujące obronę Tajwanu przed Chinami. W Pentagonie narastają obawy, że Xi może szykować się do desantu na wyspę. Aby go od tego odwieść, Amerykanie rozwijają sojusz z udziałem nie tylko Japonii, a także Australii i Indii. W zderzeniu z takimi wyzwaniami spada znaczenie nawiązania bliższych relacji Waszyngtonu z Polską.

Ryzykowne alianse

Warszawa szuka więc alternatywy. Nasz kraj jako pierwsze państwo NATO kupił od Turcji drony bojowe Bayraktar, te same, które odegrały decydującą rolę w rozstrzygnięciu niedawnej wojny Azerbejdżanu z Armenią. To pierwszy od lat poważny kontrakt zbrojeniowy, który nie wiąże nas z Ameryką. Ma nie tylko wzmocnić polskie siły zbrojne, ale też pomóc odciągnąć Ankarę od zbyt bliskiej współpracy z Moskwą i skonsolidować front krajów odczuwających bezpośrednie zagrożenie ze strony Rosji. Do tego grona można zaliczyć też kraje bałtyckie czy Rumunię.

Ale kandydatów do nawiązania bliższej relacji z Polską nie ma wielu. Na początku lipca PiS przyłączył się do 15 ugrupowań twardej i skrajnej prawicy reprezentowanych w Parlamencie Europejskim i podpisał deklarację o przyszłości Unii, która m.in. postuluje zapewnienie wyższości prawa krajowego nad ustawodawstwem unijnym. To podcięłoby fundamenty integracji. Co jeszcze ważniejsze, wśród sygnatariuszy znalazła się liderka Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen, główna rywalka Macrona w wyborach prezydenckich wiosną przyszłego roku. To niweczy perspektywy politycznego zbliżenia z Paryżem. Pozostają czysto biznesowe relacje, jak udział Francuzów w projektach inwestycyjnych, np. budowie czy wyposażeniu przyszłej polskiej elektrowni jądrowej. Pod deklaracją widnieje też podpis Santiago Abascala, przywódcy odwołującego się do dziedzictwa frankizmu ugrupowania Vox, głównego obok Partii Ludowej (PP) przeciwnika rządzącej lewicowej PSOE. Z perspektywy Hiszpanii to ukłon w stronę obalonej w 1975 r. dyktatury. Choć w czerwcu premier Pedro Sánchez przyjmował na konsultacjach międzyrządowych Mateusza Morawieckiego, to czy po inicjatywie w europarlamencie zbliżenie z Hiszpanami będzie kontynuowane? Takie wątpliwości można by mieć w odniesieniu do przynajmniej kilku innych krajów, z których wywodzą się ugrupowania widniejące pod deklaracją o przyszłości Europy.

Pozostają Węgry, żelazny sojusznik w blokowaniu retorsji Brukseli w ramach artykułu 7. traktatu o UE za podważanie zasad praworządności. Ale to alians, który kosztuje Polskę coraz więcej, w miarę jak Viktor Orbán się radykalizuje.

Ale nawet na Orbána polski rząd nie może do końca liczyć. Po raz pierwszy od lat węgierska opozycja pod przywództwem charyzmatycznego burmistrza Budapesztu Gergely Karacsony'ego ma w sondażach zbliżone poparcie do rządzącego Fideszu. Nie da się więc wykluczyć, że po przyszłorocznych wyborach parlamentarnych Orbán zostanie odsunięty od władzy. Czy Polska, bezwarunkowo popierająca węgierskiego premiera, podobnie jak popierała do niedawna Donalda Trumpa, i w tym przypadku nie zostanie na lodzie? 

Jeśli w ogóle była to odwilż w stosunkach ze Stanami, to trwała bardzo krótko. 16 czerwca w trakcie szczytu NATO w Brukseli Joe Biden znalazł kilka minut, aby na stojąco porozmawiać z Andrzejem Dudą. Była to po części reakcja na głośny wywiad dla „Rzeczpospolitej" Zbigniewa Raua, w którym szef MSZ zagrał w otwarte karty i ujawnił, jak wielki chłód panuje w relacjach między Warszawą i Waszyngtonem od przejęcia Białego Domu przez Bidena. Minister przyznał, że o tym, iż Amerykanie nie będą dłużej blokować budowy Nord Stream 2, dowiedział się z mediów, podobnie jak przywódcy Ukrainy czy krajów bałtyckich. I przypominał, że bez współpracy z Warszawą NATO nie ma jak obronić Wilna, Rygi i Tallina, a tym bardziej Kijowa. Władimir Putin może zacierać ręce. – Zdaliśmy sobie sprawę, że to był błąd, że bojkot Polski poszedł zbyt daleko – przyznawały wówczas amerykańskie źródła dyplomatyczne.

Pozostało 95% artykułu
Polityka
Wybory prezydenckie w USA: Donald Trump i Kamala Harris na remis
Polityka
Koalicja skrajnych partii na wschodzie Niemiec? AfD mówi o zdradzie ideałów
Polityka
Von der Leyen i wąski krąg władzy
Polityka
Donald Trump zmienia plany. Nie dojdzie do spotkania z Andrzejem Dudą
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Polityka
Wybory prezydenckie w USA. Grupa republikanów: Trump nie nadaje się na prezydenta