Brukselski walec
Zachodnie wsparcie nie może jednak sprowadzać się tylko do dobrej rady. W przypadku ofensywy w obwodzie charkowskim Amerykanie od wielu miesięcy przekazywali Ukraińcom odpowiednią do przeprowadzenia takiej operacji broń. Dzielili się też danymi wywiadowczymi. Tysiące ukraińskich żołnierzy przeszło szkolenia w państwach NATO. W Kijowie doskonale zdawano sobie sprawę, że bez tego wsparcia pokonanie Rosjan nie byłoby możliwe. I dlatego byli gotowi podporządkować się sugestiom Pentagonu w sprawie samego kształtu operacji.
Czy może być podobnie, gdy idzie o wizję odbudowy kraju? Skoro tu nagrodą za uwzględnienie wizji Zachodu ma być perspektywa członkostwa w Unii, to we wspomnianym raporcie German Marshall Fund wskazuje się, że stopniowo nadzór nad wykorzystaniem zachodniej pomocy „dyrektoriat” krajów G7 powinien przekazać Komisji Europejskiej. W pierwszej fazie chodziłoby o włączenie do grona darczyńców wszystkich głównych krajów zachodnich, w tym Japonii czy Kanady. Zdaniem autorów dokumentu brukselska centrala nie ma wystarczającej mocy politycznej, aby coś takiego osiągnąć. Później jednak większe znaczenie miałby aspekt techniczny operacji. Wsparcie miałoby więc służyć nie tylko odbudowie podstawowej infrastruktury drogowej, szpitali i szkół, a także budynków mieszkalnych. Chodziłoby również o stopniowe wprowadzenie prawa europejskiego, około 80 tys. stron aktów prawnych.
Za tym formalnym wymogiem kryje się dogłębna przebudowa ukraińskiego państwa. Nigdy w przeszłości kraj tak ubogi, a tym bardziej zniszczony przez wojnę, nie przystępował do unijnego klubu. To daje poczucie skali wyzwania, przed którym staje Kijów.
Kolejni ukraińscy prezydenci mierzyli się z zadaniem ograniczenia korupcji, która zżera potencjał państwa. Starali się także zmarginalizować rolę oligarchów, którzy sprowadzili tyle nieszczęść na Ukrainę. Bez skutku. Niektórzy, jak Petro Poroszenko czy Wiktor Janukowycz, sami byli miliarderami. Inni, jak Wołodymyr Zełenski, oparli swoją karierę na kontaktach z możnymi sponsorami (w przypadku obecnego prezydenta z Ihorem Kołomojskim).
Teraz jednak walka z korupcją może okazać się skuteczna. Bruksela działa powoli, ale skutecznie. Wprowadzenie pod nadzorem Komisji Europejskiej niezależnych instytucji zapewniających równe warunki konkurencji przy przetargach rządowych, kontrola nad przestrzeganiem zasad wolnej konkurencji czy nadzór nad operacjami fuzji przedsiębiorstw miałyby temu służyć. Kluczowym elementem budowy nowoczesnego państwa byłoby też otwarcie ukraińskiej gospodarki na zachodnią konkurencję i inwestycje przedsiębiorstw z państw Unii.
Można to porównać z szokową terapią, jaką przed ponad 30 laty przeżyła Polska. Wówczas ze strony Brukseli wsparcie było minimalne: z programu Phare mogliśmy liczyć na równowartość około 150 mln euro rocznie. A w układzie stowarzyszeniowym, jaki nasz kraj podpisał wówczas z Brukselą, udało się jedynie zamieścić deklarację, że „Polska oświadcza, iż jej celem jest przystąpienie do Wspólnoty, a Wspólnota przyjmuje to do wiadomości”. Wyjątkowy moment historyczny, gdy naród zrzucił komunistyczne jarzmo, powodował jednak, że Polacy byli gotowi do daleko idących poświęceń nawet przy relatywnie niewielkim wsparciu.
Wychodząca z wojny Ukraina znalazłaby się na podobnym etapie dziejów. Autorytet Wołodymyra Zełenskiego, zwycięskiego wodza, byłby porównywalny, a może nawet większy, z Lechem Wałęsą na początku lat 90. Jeśli więc wówczas polski prezydent mógł roztoczyć polityczny parasol nad reformami Leszka Balcerowicza, to ukraiński przywódca mógłby tym bardziej osłonić swoim autorytetem reformy w Ukrainie.
Wojna na dekady
Równolegle do odbudowy gospodarki i struktur państwa konieczna jest głęboka restrukturyzacja ukraińskiej armii. Od nielegalnej aneksji przez Rosję Krymu w 2014 r., która pokazała całkowite nieprzygotowanie ukraińskich sił zbrojnych na atak Moskwy, cztery kraje mocno zaangażowały się w przebudowę sił zbrojnych naszego wschodniego sąsiada: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Kanada i Turcja. Powstała z tego armia, której odwaga i sprawność w starciu z Rosją zadziwia świat. Jej podstawą jest 29 mobilnych brygad, w których służy około 200 tys. żołnierzy zawodowych. Zapleczem dla nich są liczące 900 tys. siły rezerwy. Podstawową rolę w obronie przestrzeni powietrznej odegrało też lotnictwo, na które składa się ponad 100 radzieckich myśliwców Mig-29 i Su-27, a także sześć brygad obrony powietrznej, również posługujących się sprzętem odziedziczonym po ZSRR, w tym systemami rakietowymi Buk-M1 i S-300.
Jednak po siedmiu miesiącach walk radziecka broń i amunicja jest na wyczerpaniu. Ofensywa w obwodzie charkowskim pokazała, że tylko zachodnie uzbrojenie może doprowadzić do przełomu. Koszt wymiany całego wyposażenia armii Ukrainy jest jednak ogromny, i to nawet jak na możliwości Ameryki. Ukraińcy zużywają na przykład tyle pocisków (9 tys.) do precyzyjnych wyrzutni HIMARS w ciągu 25 dni, ile w Stanach produkuje się w ciągu roku.
Ogólny koszt odbudowy armii według zachodnich wzorców ocenia się na 100 mld dol. Na konferencji w bazie Ramstein w Niemczech, która odbyła się 8 września, Amerykanie przekonali aliantów do koordynowania tego ogromnego przedsięwzięcia. Każdy dostał zadanie wsparcia konkretnego aspektu modernizacji ukraińskich sił zbrojnych: na przykład Niemcy mają być odpowiedzialni za budowę nowoczesnych wojsk pancernych opartych na czołgach Leopard 2. Aby obniżyć koszty tej operacji, Amerykanie chcieliby jednak przenieść część produkcji broni czy amunicji do samej Ukrainy. Inna rozważana opcja to budowa składów uzbrojenia czy linii produkcyjnych w Polsce i Rumunii. Wszystko zależy od tego, czy uda się osiągnąć trwałe zawieszenie broni lub pokój z Rosją.
Tu dochodzimy jednak do najtrudniejszego aspektu planu odbudowy: kiedy będzie on mógł ruszyć na dobre. To zależy od przebiegu działań wojennych. Brytyjski wywiad obawia się, że to nie kwestia miesięcy czy roku, ale nawet dziesięcioleci. Przypomina, że ta wojna, jeśli liczyć od inwazji na Krym i Donbas, zaczęła się niemal dziesięć lat temu.
Perspektyw na pokój faktycznie nie widać, bo obie strony kierują się logiką, której pogodzić w żadnym razie się nie da. Prezydent Zełenski zapowiada, że nie dojdzie do porozumienia z Kremlem, dopóki rosyjskie wojsko nie opuści wszystkich ukraińskich ziem, które zajęło. Putin rzecz jasna takiej możliwości nie dopuszcza. Jest ona tym mniej prawdopodobna, że po aneksji części obwodów lubańskiego, donieckiego, zaporoskiego i chersońskiego chodzi z perspektywy Moskwy o ziemie rosyjskie. A więc nie do oddania.
Na myśl w tej sytuacji przychodzą bardzo różne scenariusze. Amerykańskie pismo „Foreign Affairs” właśnie opublikowało dogłębną analizę sposobu, w jaki w przeszłości usuwano radzieckich przywódców. Szuka w ten sposób klucza do losu, jaki mógłby spotkać Władimira Putina. Dopiero jego następca być może miałby większe pole manewru do porozumienia z Zachodem i Ukraińcami.
Sam Biały Dom ostrzega, że z tej wojny Rosja nie może wyjść z jakimikolwiek zyskami, bo wówczas za jakiś czas znów zdecyduje się na podbój sąsiadów, a także zachęci inne autorytarne kraje świata do zmiany granic siłą. Ale też CIA na poważnie bierze groźby Putina użycia taktycznej broni jądrowej, aby przerwać pasmo klęsk rosyjskiej armii. Lepiej nie zastanawiać się, czy wówczas byłoby jeszcze co odbudowywać.
Koszt unowocześnienia armii Ukrainy jest ogromny nawet jak na możliwości Ameryki. Przykład? W ciągu 25 dni Ukraińcy zużywają tyle pocisków do podarowanych im wyrzutni HIMARS, ile w Stanach produkuje się w ciągu roku
Anastasia Vlasova for The Washington Post/Getty Images