Odbudowa Ukrainy. Ale jakiej?

Ukraińcy udanie kontratakują na froncie, ale ich państwo chwieje się w posadach. Jeśli Zachód szybko nie opracuje wiarygodnego planu jego podtrzymania i odbudowy, poświęcenie w walce z Rosjanami może pójść na marne. Za to w pozytywnym scenariuszu obietnicą jest spektakularny gospodarczy sukces.

Publikacja: 30.09.2022 10:00

Robotnicy w Irpieniu w obwodzie kijowskim naprawiają dach bloku uszkodzonego w czasie rosyjskiego os

Robotnicy w Irpieniu w obwodzie kijowskim naprawiają dach bloku uszkodzonego w czasie rosyjskiego ostrzału; 16 września 2022 r.

Foto: Sergei SUPINSKY/AFP

Pozory mylą. Kiedy jadą do Ukrainy, zachodni oficjele przeważnie lądują w Kijowie, czasem we Lwowie. A tu życie zdaje się toczyć normalnie. Sklepy są otwarte, kawiarnie pełne, metro funkcjonuje. Z ukraińskiej stolicy na stałe wyjechał ledwie co siódmy spośród 3,5 mln mieszkańców. Państwo wypłaca świadczenie emerytalne i socjalne.

Bo też po nieudanej próbie Władimira Putina przejęcia Kijowa w lutym i marcu wojna zasadniczo toczy się we wschodniej i południowej części Ukrainy. To tam należałoby pojechać, aby odnaleźć tragiczne obrazy, jakie codziennie pojawiają się na ekranach komputerów i telewizorów na całym świecie.

Ale zniszczone domy, leje na środku dróg i przede wszystkim nawet 200 tys. zabitych i rannych po obu stronach frontu to tylko jedna z płaszczyzn walki, która rozstrzygnie o wyniku największego konfliktu zbrojnego w Europie od drugiej wojny światowej. Drugą, być może na pozór niewidoczną, jest stan ukraińskiej gospodarki oraz państwa. A siedem miesięcy od rozpoczęcia rosyjskiej ofensywy tę walkę Ukraina przegrywa.

Przede wszystkim w aspekcie humanitarnym. 7 mln Ukraińców wyjechało za granicę. Każdy, kto choć przez chwilę przejdzie się ulicami Warszawy, doskonale wie, że to nie są tylko kobiety i dzieci, ale też mężczyźni w sile wieku. Od tego, czy i jak wielu z tych uciekinierów wróci do Ukrainy, zależy odbudowa kraju. Tymczasem każdy miesiąc spędzony na obczyźnie to miesiąc coraz głębszego zakorzenienia. Dzieci idą do szkoły, dorośli do pracy. Ukraińcy znajdują sobie na dłużej mieszkanie na wynajem, czasem je kupują. Coraz bardziej przyzwyczajają się do życia w bardziej rozwiniętym kraju, nawet jeśli nie swoim. Piętrzą się więc przeszkody przed powrotem.

To zaś powoduje, że miasta wschodniej i południowej Ukrainy przemieniają się na dobre w opustoszałe „dzikie pola”. Tym bardziej że kolejne 6–7 mln tamtejszych mieszkańców w poszukiwaniu bezpieczeństwa przeniosło się w głąb kraju. Pozostali więc nieliczni, przede wszystkim starsi. Bez jasnej perspektywy odbudowy kraju można wątpić, że ci, którzy wyjechali, kiedykolwiek tu wrócą. To byłoby wielkie zwycięstwo Putina.

Czytaj więcej

Fanka Mussoliniego na drodze do władzy

Między Egiptem a Indiami

Fatalny jest jednak też stan całej ukraińskiej gospodarki. MFW podaje, że w tym roku dochód na jednego mieszkańca przy uwzględnieniu realnej mocy nabywczej walut narodowych wyniósł 14 tys. dol. To mniej niż w Egipcie czy Peru. I blisko trzykrotnie mniej niż w Polsce.

Dane pochodzą jednak z początków wojny. Tymczasem jej skutki są także porażające w planie materialnym. Zdaniem ukraińskiego banku centralnego w drugim kwartale tego roku dochód narodowy spadł o 37 proc. w stosunku do analogicznego okresu 2021 r. W całym 2022 r., ale to już w znacznym stopniu wróżenie z fusów, bo przecież nikt nie wie, jak potoczą się działania wojenne, gospodarka skurczy się przynajmniej o jedną trzecią, zapewne jednak o połowę. Wówczas za naszą wschodnią granicą mielibyśmy kraj o poziomie rozwoju Indii czy Angoli – to miara tego, jak gigantycznym przedsięwzięciem byłoby doprowadzenie go do kondycji państw europejskich.

Tymczasem ucieczka Ukraińców z ojczyzny nie wynika tylko z poszukiwania fizycznego bezpieczeństwa. Chodzi także o znalezienie środków na bieżące utrzymanie. Już teraz 40 proc. Ukraińców straciło pracę, a 50 proc. tych, którzy wciąż mają gdzie pracować, musiało się pogodzić z obniżką płac przy inflacji, która dochodzi do 25 proc.

To wszystko doprowadziło też do załamania dochodów państwa. Rząd w Kijowie co prawda zrezygnował ze wszystkich wydatków, które nie są niezbędne (zaczynając od inwestycji), ale jednocześnie zwiększył zatrudnienie w sektorze publicznym, aby ratować dochody przynajmniej części rodzin. Sytuacja finansów publicznych jest krytyczna. Tylko 40 proc. wydatków państwa jest pokrywanych z dochodów podatkowych. Kolejne 40 proc. pochodzi ze sprzedaży obligacji przez Narodowy Bank Ukrainy, a reszta – z pomocy zagranicznej.

Taki układ nie można jednak trwać długo. Przede wszystkim powoduje szybkie zadłużenie kraju, którego zobowiązania zbliżają się do 100 proc. PKB. A to dla państwa o poziomie rozwoju Ukrainy jest wielkością krytyczną. Ponadto pompuje inflację, bo de facto oznacza drukowanie pustego pieniądza.

Ukraińskim władzom udała się na razie rzecz niezwykła: uniknąć paniki na rynkach finansowych. Choć każdego miesiąca Ukraińcy, którzy wyjechali za granicę, wyciągają ze swoich kont w kraju 1–2 mld dol., łączna wielkość depozytów od początku wojny nawet nieco wzrosła. Jednak sposób finansowania działalności państwa, do jakiego jest zmuszony Kijów, to igranie z ogniem. Jeśli inflacja w końcu wymknie się spod kontroli, bardzo trudno będzie opanować sytuację i zapobiec ucieczce kapitałów. A to może bardzo pomóc Putinowi w osiągnięciu zwycięstwa.

Podział zadań

Skąd takie ryzyko? Od początku inwazji Zachód wykazał godną podziwu determinację we wsparciu ukraińskich sił zbrojnych. Odnosi się to w szczególności do Stanów Zjednoczonych, których łączna pomoc wojskowa jest już warta 15 mld dol., przeszło trzy razy więcej, niż wynosił do tej pory roczny ukraiński budżet obronny. To jest przemyślana strategia, której towarzyszą szkolenia i współpraca wywiadu. Ukraińcy otrzymują coraz bardziej wyrafinowaną i nowoczesną broń, jak wyrzutnie średniego zasięgu HIMARS. Jak ujawnił „New York Times”, spektakularna ukraińska ofensywa na początku września, która pozwoliła na odbicie z rąk Rosjan nawet 8 tys. km kw. przede wszystkim w obwodzie charkowskim, była od początku do końca opracowana i kierowana przez Amerykanów. Pentagon zdaje się więc wdrażać precyzyjną i dalekosiężną strategię wykrwawienia Rosji tak, aby na koniec mieć wolne ręce w starciu z Chinami – wszystko przy założeniu, że Putin nie spełni swojej groźby użycia taktycznej broni jądrowej.

Gdy idzie o odbudowę ukraińskiej gospodarki czy nawet utrzymanie jej przy życiu, takiej strategii jednak nie ma. Kijów ostrzega, że potrzebuje co miesiąc 5 mld dol. pomocy zagranicznej tylko po to, aby utrzymywać podstawowe funkcje państwa. Ale nawet takie środki z zagranicy nie płyną.

Po części to wynik niepisanego podziału zadań, jaki uznał za konieczne wprowadzić Waszyngton. O ile Amerykanie przejęli odpowiedzialność za wsparcie wojskowe Ukrainy (Pentagon ustalił mechanizm koordynacji tego wsparcia między sojusznikami NATO), o tyle ich zdaniem pomoc gospodarcza winna przede wszystkim spaść na barki Europejczyków. USA nie bez racji wskazują, że skoro Bruksela uznała Ukrainę za kraj kandydacki do członkostwa w Unii, to też powinna wesprzeć realizację tego celu.

Komisja Europejska co prawda zadeklarowała pomoc 9 mld euro, ale do połowy września udało się przetransferować ledwie 1 mld euro z tych środków, a kolejne 5 mld euro ma być przekazane „niebawem”. Jednak Unia nie jest jedyną organizacją międzynarodową, która ma trudności ze skutecznym przekazaniem Ukraińcom pomocy. Międzynarodowy Fundusz Walutowy negocjuje pakiet pomocy, który mógłby sięgać 20 mld dol., jednak na razie Ukraina otrzymała od MFW wielokrotnie mniejsze środki. Podobnie jest ze wsparciem ze strony Banku Światowego.

Problemem jednak nie jest tylko wielkość środków, ale także sposób ich przekazywania. Z uwagi na przepisy obowiązujące w Unii czy MFW tylko 18 proc. otrzymanych przez Ukraińców środków to darowizny. Resztę stanowią długoterminowe pożyczki. A to powoduje, że wspomniany już dług ukraińskiego państwa pęcznieje, wywołując coraz większe zaniepokojenie na rynkach finansowych.

Czytaj więcej

Ameryka wciąż wpatrzona w Trumpa

Nie ma planu

Tak jak w przypadku pomocy wojskowej, Ukrainie potrzeba jednak nie tylko bieżącego wsparcia, ale całościowego programu, który pokaże, w jakim kierunku zmierza kraj. Nie chodzi wyłącznie o wlanie w serca Ukraińców nadziei na lepsze jutro, przekonanie tych, którzy walczą na froncie, że mają szansę dożyć rozkwitu swojego kraju, a tych, co wyjechali, aby rozważali powrót. Bez wizji przyszłości te przedsiębiorstwa, krajowe czy zagraniczne, które jeszcze prowadzą działalność w Ukrainie, nie pozostaną tu długo. Tymczasem, jak mówił generał George Marshall, amerykański plan odbudowy zachodniej Europy po drugiej wojnie światowej powiódł się przede wszystkim dlatego, że stworzył warunki dla rozwój prywatnego biznesu. Władze publiczne pełniły tu głównie rolę katalizatora.

Na razie jednak nawet opracowanie podobnego planu pozostaje na bardzo wstępnym etapie. Pierwszy raz kwota pokazująca łączne koszty odbudowy Ukrainy pojawiła się na konferencji w Lugano w lipcu. Wysłannicy Kijowa wysunęli dość abstrakcyjną liczbę 750 mld dol. Gdyby przyrównać to do planu Marshalla, na który Ameryka przeznaczyła ok. 2 proc. PKB rocznie, mogłoby to być nawet do udźwignięcia, skoro dziś taka część amerykańskiej gospodarki odpowiada 400 mld dol.

Jednak biorąc pod uwagę dotychczasową wielkość subwencji płynących z Zachodu, jest to skala pomocy zupełnie nierealna. Kijowska Szkoła Gospodarcza przedstawiła więc bardziej realną kwotę 120 mld dol. Niewiele mniej (100 mld) postulował z kolei w specjalnym raporcie German Marshall Fund (GMF). Dokument ten ma być podstawą do debaty na konferencji donatorów państw G7 w Berlinie 25 października.

Ale jednocześnie eksperci Banku Światowego, Komisji Europejskiej i ukraińskiego rządu przedstawili kompleksową ocenę zniszczeń dokonanych przez Rosjan w Ukrainie w pierwszych sześciu miesiącach wojny. Podali kwotę 350 mld dol., zaznaczając, że będzie ona stale rosła, dopóki działania wojenne trwają.

Z zestawienia tych liczb jasno widać, że Ukraina nie ma szans na uzyskanie od Zachodu środków potrzebnych na pokrycie choćby jednej trzeciej poniesionych w czasie działań wojennych strat. Stąd tak ważne jest uzyskanie efektu synergii: wsparcie powinno jedynie uruchomić mechanizm, który stopniowo doprowadzi do coraz szybszego wzrostu gospodarczego Ukrainy.

Czy to jest możliwe? Szczególne nadzieje należy pokładać w obietnicy, jaką latem tego roku złożyli Ukraińcom przywódcy UE. Uznali ich kraj za kandydata do członkostwa we Wspólnocie. Nie ma wątpliwości, że droga do tego celu będzie długa i wyboista, a osiągnięcie celu – niepewne. Już teraz jednak wynikają z niego bardzo praktyczne konsekwencje. Bruksela podjęła w szczególności debatę nad pełnym otwarciem dla ukraińskich przedsiębiorstw unijnego jednolitego rynku – największego na świecie. W ten sposób Ukraina mogłaby się przekształcić w bazę relatywnie taniej produkcji na potrzeby unijnych konsumentów. Taki mechanizm pozwolił Turcji na ogromny skok gospodarczy dzięki połączeniu kraju unią celną z państwami UE w 1995 r.

Ukraina w przeszłości miała wiele atrakcyjnych gałęzi przemysłu, w tym rakietowego i lotniczego, które przy odpowiednim zasileniu kapitałowym mogłaby ponownie rozwinąć. Integracja z Unią daje taką perspektywę. Stwarza też możliwość niezwykłego rozwinięcia rolnictwa, którego atutem są nie tylko znacznie niższe koszty produkcji, ale i potencjalna znakomita jakość – pochodna żyznych gruntów i korzystnego klimatu. W ciągu pierwszych 15 lat członkostwa Polska zdołała dziesięciokrotnie zwiększyć eksport produktów rolno-spożywczych do Wspólnoty. Ukraina mogłaby powtórzyć ten sukces.

Ręczne sterowanie

Atutem Ukrainy jest też to, że jej sukces gospodarczy wpisuje się w plany strategiczne Ameryki. Tak jak niezwykły sukces naszego kraju okazał się przykładem dla Ukraińców, tak sukces Ukrainy może w średniej perspektywie okazać się wzorem dla Rosjan. Na to przynajmniej liczy Waszyngton. Ma nadzieję, że zachęcone ukraińskim przykładem rosyjskie społeczeństwo zrzuci autorytarne jarzmo Kremla.

Nie chodzi tu tylko o szerzenie strefy wolności i demokracji, ale także o oderwanie Rosji od sojuszu z dziesięciokrotnie potężniejszymi gospodarczo Chinami. Amerykanów niepokoi pogłębiająca się zależność osłabionej Rosji od Pekinu. Po inwazji na Ukrainę Putin został zmuszony do zawarcia z Chinami umów o dostawie rosyjskiego gazu i ropy po niezwykle atrakcyjnych cenach. Za tym mogą pójść chińskie inwestycje w strategiczne gałęzie rosyjskiej gospodarki, w tym w przemysł zbrojeniowy. To pozwoliłoby Chińczykom na znaczące zmniejszenie dystansu technologicznego do Ameryki.

Do tej pory Kreml nie zgadzał się na taki układ, ale wraz z mnożącymi się porażkami w wojnie w Ukrainie znalazł się pod ścianą. Biały Dom obawia się, że zerwanie tej współpracy, która przekreśla sukces normalizacji relacji amerykańsko-chińskich przez Richarda Nixona i Henry’ego Kissingera sprzed półwiecza, nie będzie możliwe inaczej niż poprzez demokratyzację rosyjskiego społeczeństwa w ślad za budową stabilnego, praworządnego państwa ukraińskiego.

We wspomnianym raporcie German Marshall Fund instytucja utrzymująca bliskie relacje z rządem Stanów Zjednoczonych zaproponowała, aby dzieło odbudowy było przynajmniej w początkowej fazie ściśle podporządkowane „dyrektoriatowi”, w którym byłyby reprezentowane rządy wszystkich krajów G7: poza USA także Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch, Kanady i Japonii. Wspomniana konferencja berlińska będzie tego zaczątkiem. Takie ręczne sterowanie dla Ukraińców psychologicznie nie będzie łatwe do zaakceptowania. Jak kraj, który tak ogromną daniną krwi właśnie uratował swoją niezależność, miałby podporządkować się zagranicznym mocodawcom?

A jednak są sygnały, że byłoby to możliwe. O tym świadczy przykład wspomnianej już spektakularnej ofensywy przeprowadzonej przez Ukraińców przede wszystkim na charkowszczyźnie, która była ściśle koordynowana tak przez Amerykanów, jak i Brytyjczyków. Prezydent Wołodymyr Zełenski, który początkowo naciskał na uderzenie na południu, w kierunku Chersonia, przystał na argumenty Waszyngtonu, że taka operacja byłaby niezwykle kosztowna w ludziach i sprzęcie, a także długotrwała. W zamian główne uderzenie zostało skierowane na północny wschód.

Jeśli więc w tak kluczowej sprawie ukraiński przywódca był gotowy pójść za sugestiami Stanów Zjednoczonych, to jest też wielce prawdopodobne, że podobnie postąpi w sprawie kształtu odbudowy.

Czytaj więcej

David Harris: W moim domu Polska nie była dobrze postrzegana

Brukselski walec

Zachodnie wsparcie nie może jednak sprowadzać się tylko do dobrej rady. W przypadku ofensywy w obwodzie charkowskim Amerykanie od wielu miesięcy przekazywali Ukraińcom odpowiednią do przeprowadzenia takiej operacji broń. Dzielili się też danymi wywiadowczymi. Tysiące ukraińskich żołnierzy przeszło szkolenia w państwach NATO. W Kijowie doskonale zdawano sobie sprawę, że bez tego wsparcia pokonanie Rosjan nie byłoby możliwe. I dlatego byli gotowi podporządkować się sugestiom Pentagonu w sprawie samego kształtu operacji.

Czy może być podobnie, gdy idzie o wizję odbudowy kraju? Skoro tu nagrodą za uwzględnienie wizji Zachodu ma być perspektywa członkostwa w Unii, to we wspomnianym raporcie German Marshall Fund wskazuje się, że stopniowo nadzór nad wykorzystaniem zachodniej pomocy „dyrektoriat” krajów G7 powinien przekazać Komisji Europejskiej. W pierwszej fazie chodziłoby o włączenie do grona darczyńców wszystkich głównych krajów zachodnich, w tym Japonii czy Kanady. Zdaniem autorów dokumentu brukselska centrala nie ma wystarczającej mocy politycznej, aby coś takiego osiągnąć. Później jednak większe znaczenie miałby aspekt techniczny operacji. Wsparcie miałoby więc służyć nie tylko odbudowie podstawowej infrastruktury drogowej, szpitali i szkół, a także budynków mieszkalnych. Chodziłoby również o stopniowe wprowadzenie prawa europejskiego, około 80 tys. stron aktów prawnych.

Za tym formalnym wymogiem kryje się dogłębna przebudowa ukraińskiego państwa. Nigdy w przeszłości kraj tak ubogi, a tym bardziej zniszczony przez wojnę, nie przystępował do unijnego klubu. To daje poczucie skali wyzwania, przed którym staje Kijów.

Kolejni ukraińscy prezydenci mierzyli się z zadaniem ograniczenia korupcji, która zżera potencjał państwa. Starali się także zmarginalizować rolę oligarchów, którzy sprowadzili tyle nieszczęść na Ukrainę. Bez skutku. Niektórzy, jak Petro Poroszenko czy Wiktor Janukowycz, sami byli miliarderami. Inni, jak Wołodymyr Zełenski, oparli swoją karierę na kontaktach z możnymi sponsorami (w przypadku obecnego prezydenta z Ihorem Kołomojskim).

Teraz jednak walka z korupcją może okazać się skuteczna. Bruksela działa powoli, ale skutecznie. Wprowadzenie pod nadzorem Komisji Europejskiej niezależnych instytucji zapewniających równe warunki konkurencji przy przetargach rządowych, kontrola nad przestrzeganiem zasad wolnej konkurencji czy nadzór nad operacjami fuzji przedsiębiorstw miałyby temu służyć. Kluczowym elementem budowy nowoczesnego państwa byłoby też otwarcie ukraińskiej gospodarki na zachodnią konkurencję i inwestycje przedsiębiorstw z państw Unii.

Można to porównać z szokową terapią, jaką przed ponad 30 laty przeżyła Polska. Wówczas ze strony Brukseli wsparcie było minimalne: z programu Phare mogliśmy liczyć na równowartość około 150 mln euro rocznie. A w układzie stowarzyszeniowym, jaki nasz kraj podpisał wówczas z Brukselą, udało się jedynie zamieścić deklarację, że „Polska oświadcza, iż jej celem jest przystąpienie do Wspólnoty, a Wspólnota przyjmuje to do wiadomości”. Wyjątkowy moment historyczny, gdy naród zrzucił komunistyczne jarzmo, powodował jednak, że Polacy byli gotowi do daleko idących poświęceń nawet przy relatywnie niewielkim wsparciu.

Wychodząca z wojny Ukraina znalazłaby się na podobnym etapie dziejów. Autorytet Wołodymyra Zełenskiego, zwycięskiego wodza, byłby porównywalny, a może nawet większy, z Lechem Wałęsą na początku lat 90. Jeśli więc wówczas polski prezydent mógł roztoczyć polityczny parasol nad reformami Leszka Balcerowicza, to ukraiński przywódca mógłby tym bardziej osłonić swoim autorytetem reformy w Ukrainie.

Wojna na dekady

Równolegle do odbudowy gospodarki i struktur państwa konieczna jest głęboka restrukturyzacja ukraińskiej armii. Od nielegalnej aneksji przez Rosję Krymu w 2014 r., która pokazała całkowite nieprzygotowanie ukraińskich sił zbrojnych na atak Moskwy, cztery kraje mocno zaangażowały się w przebudowę sił zbrojnych naszego wschodniego sąsiada: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Kanada i Turcja. Powstała z tego armia, której odwaga i sprawność w starciu z Rosją zadziwia świat. Jej podstawą jest 29 mobilnych brygad, w których służy około 200 tys. żołnierzy zawodowych. Zapleczem dla nich są liczące 900 tys. siły rezerwy. Podstawową rolę w obronie przestrzeni powietrznej odegrało też lotnictwo, na które składa się ponad 100 radzieckich myśliwców Mig-29 i Su-27, a także sześć brygad obrony powietrznej, również posługujących się sprzętem odziedziczonym po ZSRR, w tym systemami rakietowymi Buk-M1 i S-300.

Jednak po siedmiu miesiącach walk radziecka broń i amunicja jest na wyczerpaniu. Ofensywa w obwodzie charkowskim pokazała, że tylko zachodnie uzbrojenie może doprowadzić do przełomu. Koszt wymiany całego wyposażenia armii Ukrainy jest jednak ogromny, i to nawet jak na możliwości Ameryki. Ukraińcy zużywają na przykład tyle pocisków (9 tys.) do precyzyjnych wyrzutni HIMARS w ciągu 25 dni, ile w Stanach produkuje się w ciągu roku.

Ogólny koszt odbudowy armii według zachodnich wzorców ocenia się na 100 mld dol. Na konferencji w bazie Ramstein w Niemczech, która odbyła się 8 września, Amerykanie przekonali aliantów do koordynowania tego ogromnego przedsięwzięcia. Każdy dostał zadanie wsparcia konkretnego aspektu modernizacji ukraińskich sił zbrojnych: na przykład Niemcy mają być odpowiedzialni za budowę nowoczesnych wojsk pancernych opartych na czołgach Leopard 2. Aby obniżyć koszty tej operacji, Amerykanie chcieliby jednak przenieść część produkcji broni czy amunicji do samej Ukrainy. Inna rozważana opcja to budowa składów uzbrojenia czy linii produkcyjnych w Polsce i Rumunii. Wszystko zależy od tego, czy uda się osiągnąć trwałe zawieszenie broni lub pokój z Rosją.

Tu dochodzimy jednak do najtrudniejszego aspektu planu odbudowy: kiedy będzie on mógł ruszyć na dobre. To zależy od przebiegu działań wojennych. Brytyjski wywiad obawia się, że to nie kwestia miesięcy czy roku, ale nawet dziesięcioleci. Przypomina, że ta wojna, jeśli liczyć od inwazji na Krym i Donbas, zaczęła się niemal dziesięć lat temu.

Perspektyw na pokój faktycznie nie widać, bo obie strony kierują się logiką, której pogodzić w żadnym razie się nie da. Prezydent Zełenski zapowiada, że nie dojdzie do porozumienia z Kremlem, dopóki rosyjskie wojsko nie opuści wszystkich ukraińskich ziem, które zajęło. Putin rzecz jasna takiej możliwości nie dopuszcza. Jest ona tym mniej prawdopodobna, że po aneksji części obwodów lubańskiego, donieckiego, zaporoskiego i chersońskiego chodzi z perspektywy Moskwy o ziemie rosyjskie. A więc nie do oddania.

Na myśl w tej sytuacji przychodzą bardzo różne scenariusze. Amerykańskie pismo „Foreign Affairs” właśnie opublikowało dogłębną analizę sposobu, w jaki w przeszłości usuwano radzieckich przywódców. Szuka w ten sposób klucza do losu, jaki mógłby spotkać Władimira Putina. Dopiero jego następca być może miałby większe pole manewru do porozumienia z Zachodem i Ukraińcami.

Sam Biały Dom ostrzega, że z tej wojny Rosja nie może wyjść z jakimikolwiek zyskami, bo wówczas za jakiś czas znów zdecyduje się na podbój sąsiadów, a także zachęci inne autorytarne kraje świata do zmiany granic siłą. Ale też CIA na poważnie bierze groźby Putina użycia taktycznej broni jądrowej, aby przerwać pasmo klęsk rosyjskiej armii. Lepiej nie zastanawiać się, czy wówczas byłoby jeszcze co odbudowywać.

Koszt unowocześnienia armii Ukrainy jest ogromny nawet jak na możliwości Ameryki. Przykład? W ciągu

Koszt unowocześnienia armii Ukrainy jest ogromny nawet jak na możliwości Ameryki. Przykład? W ciągu 25 dni Ukraińcy zużywają tyle pocisków do podarowanych im wyrzutni HIMARS, ile w Stanach produkuje się w ciągu roku

Anastasia Vlasova for The Washington Post/Getty Images

Pozory mylą. Kiedy jadą do Ukrainy, zachodni oficjele przeważnie lądują w Kijowie, czasem we Lwowie. A tu życie zdaje się toczyć normalnie. Sklepy są otwarte, kawiarnie pełne, metro funkcjonuje. Z ukraińskiej stolicy na stałe wyjechał ledwie co siódmy spośród 3,5 mln mieszkańców. Państwo wypłaca świadczenie emerytalne i socjalne.

Bo też po nieudanej próbie Władimira Putina przejęcia Kijowa w lutym i marcu wojna zasadniczo toczy się we wschodniej i południowej części Ukrainy. To tam należałoby pojechać, aby odnaleźć tragiczne obrazy, jakie codziennie pojawiają się na ekranach komputerów i telewizorów na całym świecie.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi