Daniel Lanois, człowiek o złotym uchu

Słuchając płyt, rzadko zdajemy sobie sprawę z wagi, jaką odgrywają producenci. Jednym z najważniejszych jest Daniel Lanois, współtwórca przełomowych albumów U2, Boba Dylana i Petera Gabriela.

Publikacja: 23.09.2022 17:00

U2 z Danielem Lanois (drugi od prawej) na ceremonii Grammy w 2002 r. po zdobyciu pięciu statuetek za

U2 z Danielem Lanois (drugi od prawej) na ceremonii Grammy w 2002 r. po zdobyciu pięciu statuetek za album „All That You Can’t Leave Behind”

Foto: Reuters/Forum

Pewnego wieczora podejmowałem obiadem Bono – wokalistę zespołu U2 i innych przyjaciół” – napisał w pierwszej części „Moich kronik” Bob Dylan. „Mijały nocne godziny. Na morzu migotały światła często przepływających frachtowców. Bono zapytał, czy mam jakieś nowe piosenki, jeszcze nienagrane. Tak się złożyło, że miałem. (…) Przejrzał i orzekł, że powinienem je nagrać. Odparłem, że nie mam pewności. (…) A w ogóle to ciężko przychodzi mi nagrywanie, przygotowanie tego wszystkiego.

– Nie, nie! Zaraz! – i tu padło imię i nazwisko: Daniel Lanois. Opowiedział, że U2 z nim współpracuje, że jest wspaniały, że byłby dla mnie idealnym partnerem. Wiele by wniósł”.

W ten sposób Dylan poznał przyszłego producenta swoich płyt, któremu zawdzięcza nowe otwarcie kariery, nagranie tak wyjątkowych albumów jak „Oh, Mercy”, przede wszystkim zaś „Time Out Of Mind” z 1997 r., który przyniósł Dylanowi aż trzy Grammy i powrót na szczyty trwający do dziś.

A jeśli ktoś taki jak Dylan, czyli jedyny noblista pośród muzyków, poświęca komuś duże partie swoich wspomnień, warto zacytować portret Lanois pióra Dylana: „W każdym calu był noir. Ciemne sombrero, czarne bryczesy, wysokie buty, rękawiczki… Obleczona cieniem sylwetka, rozmyta – czarny książę z czarnych gór. Bez skazy”. Przede wszystkim ujął Dylana deklaracją, że przebojowe albumy nie mają dla niego znaczenia. „Polubiłem Lanois. Nie miał manii wielkości, wyglądał na uporządkowanego – nic z kombinatora. Muzykę darzył niezwykłą namiętnością. Jeśli ktoś władał światłem, to był nim Danny. (…) Był rodzajem faceta, który gdy nad czymś pracował, robił to tak, jakby cały świat zależał od tego, czego dokona. (…) Emocje lub ekscytację czymś okazywał rzadko, a jeśli już – to miotając się i rozbijając gitary Ale nie zdarzało się to często. Lanois był Jankesem, wychował się na północ od Toronto – w krainie rakiet śnieżnych i abstrakcyjnego myślenia. Ludzie Północy myślą abstrakcyjnie. Gdy panuje ziąb, nie trapią się w przekonaniu, że przecież się ociepli. A kiedy jest ciepło – nie martwią się – bo w końcu pochłodnieje”.

Dylanowi Lanois odpowiadał także dlatego, że ma techniczny umysł, jest muzykiem, a w zasadzie multiinstrumentalistą, który gra na każdej płycie, którą produkuje. Ale też innowatorem. „To on wpadł na pomysł overdubbingu – dogrywania materiału muzycznego bądź wokalnego do wcześniej już zarejestrowanego. Teorię tę rozwijał wraz z Brianem Eno, angielskim muzykiem i producentem nagrań”.

Czytaj więcej

Czarodziejska góra Olgi Tokarczuk

Perfekcyjny duet

Przełomem w karierze Lanois było spotkanie z Peterem Gabrielem przy okazji realizacji filmu „Ptasiek” (1984). Producentowi sprzyjało szczęście, ponieważ reżyser Alan Parker był rozczarowany współpracą z Rogerem Watersem na planie „The Wall”, gdzie lider Pink Floyd okazał się w portretowanym obrazie maniakalnym egoistą. Gabriel jest na szczęście jego przeciwieństwem. Lanois nie był wtedy bardzo znaną postacią, miał jednak ogromne doświadczenie. Jako multiinstrumentalista pracował od 17. roku życia w studiach nagraniowych, gdzie poznał byłego muzyka Roxy Music Briana Eno, cieszącego się również sławą awangardowego producenta i realizatora nagrań.

– Nauczyłem się od niego przede wszystkim tego, że trzeba wiedzieć, w którą stronę zmierzamy. To była prawdopodobnie najważniejsza lekcja, jaką od niego dostałem. On oczywiście nie werbalizował swoich wskazówek. Uczył mnie na konkretnych przykładach, które były bardzo specyficzne, co lubiłem. Mogę powiedzieć, że jestem uczniem wielkiego mistrza. Kiedy się spotkaliśmy, mój warsztat był już dobry, ale producent tym właśnie różni się od realizatora, który pełni funkcje raczej techniczne, że pomaga muzykom wybrać estetykę oraz sformułować to, co najważniejsze. Tak jak w gazecie na pierwszej stronie. A jeśli chodzi o mnie, myślę, że Brian cenił sobie to, że jako producent jestem jednocześnie muzykiem i potrafię ze sfery wizji szybko przejść do konkretu, zaproponować rozwiązania, co zawsze przyspieszało ostateczny wybór. Nie musiałem muzyki opowiadać jak on: po prostu brałem instrument i grałem. Z tego powodu duet Eno–Lanois łączył rolę teoretyka i praktyka. Uzupełnialiśmy się znakomicie – mówił mi Lanois.

Z Eno zawsze tworzyliśmy piękne i innowacyjne płyty – wspomina Daniel Lanois. – Cały czas o nim myślę. Na początku lat osiemdziesiątych wyprodukowaliśmy sporo klimatycznych albumów, te wszystkie wartości składają się na mój etos, który do dziś wyznaję. Podstawowe narzędzia, mnóstwo zaangażowania oraz opanowanie paru metod i technik pracy. Nadal to robię. Nie należy zabierać się za zbyt wiele rzeczy naraz – tylko za to, co wydaje się ekscytujące.

Droga do „So”

Daniela polecił Gabrielowi jeden z jego przyjaciół – wieloletni współpracownik i gitarzysta David Rhodes. Uważał, że Lanois idealnie nada się do opracowania wszystkich niezwykłych utworów, i faktycznie tak było. „Dobrze się dogadywaliśmy, Lanois reagował instynktownie na moją muzykę” – wspominał Gabriel.

„Odnosiłem wrażenie, że znałem go wcześniej. Miał oczy kogoś bliskiego (…), kiedy zobaczyłem Petera, zaufałem intuicji i zaakceptowałem fakt, że będę pracował z kimś bliskim. Nie mieliśmy pojęcia, co będziemy robić, ale wiedziałem, że jest dobrym człowiekiem. Na początek zupełnie mi to wystarczyło” – wspomina Lanois w swojej autobiografii „Soul Mining: A Musical Life”. „Ptasiek”, opowiadający historię związany z wojną w Wietnamie, dzięki roli Jona Cage’a dostał Grand Prix w Cannes, co przełożyło się również na sprzedaż płyty nagranej przez Gabriela i Lanois.

To był fundament pod sesję nagraniową „So”, najbardziej popularnego albumu wokalisty. Powstało niemal w laboratoryjnych warunkach. Gabriel, Rhodes i Lanois, by zabawa w studio była lepsza, nazwali się Three Stooges na cześć hollywoodzkiej trupy komików, która żartowała z siebie, tworząc niezwykle silne, oparte na dystansie do życia relacje. „Przy tego typu scenariuszach lepiej, żeby nie kręciło zbyt wiele osób, ponieważ człowiek zaczyna się denerwować, że marnuje czyjś czas. Było nas trzech, mieliśmy nawet własny żart: pojawialiśmy się w pracy w kaskach, jakie nosi się na budowie. (…) Wymyślne drobiazgi dotyczące każdego niuansu aranżacji utworów graniczyły z drobiazgowością medycyny sądowej. Były plany manewrów psychologicznych, mających na celu pokierowanie Peterem w konkretnym kierunku. (…) Każdy problem urastał do rangi osobistej przeszkody, z którą musiałem się uporać. Rok nad tym pracowaliśmy. A dowiedziałem się, że to był rekordowo krótki czas jak na warunki Petera” – wspominał Lanois.

Problemem były teksty. Gabriel, choć jest też wokalistą i autorem, zaczyna zawsze pracę od rytmu. Z pisaniem zwleka do samego końca. Dlatego anegdota mówi, że Lanois musiał Petera zamknąć w stodole, zabić drzwi deskami i nie wypuścić go stamtąd, dopóki nie dokończy piosenek. Wśród muzyków zaproszonych do studia byli odkryty właśnie perkusista Manu Katche, Stewart Copeland (The Police), Laurie Anderson, Nile Rodgers (Chic). Album podbił listy przebojów hitami „Red Rain”, „Big Time”, „In Your Eyes”, duetem „Don’t Give Up” z Kate Bush.

„Pod względem sentymentalnym to mało rockandrollowa piosenka, ale kto wie – może przeżyje rock and rolla” – skomentował Lanois. Największym przebojem stał się, oczywiście, „Sledgehammer”, który w soulowej aurze mienił się licznymi erotycznymi aluzjami. Gdy skończyła się rejestracja piosenki, Lanois i Gabriel obiegli studio w podskokach, bo wiedzieli że mają powody do radości. Nawet Kraftwerk, królowie muzyki elektronicznej, którzy nagrywali „Electric Cafe” w tych samych studiach, co „So” – słysząc „Sledgehammer”, zbladli z podziwu z powodu siły brzmienia.

Album „So” nie dość, że był wielkim hitem, stał się jednym z najważniejszych krążków lat 80. Lanois kontynuował współpracę z Gabrielem przy jego kolejnym bestsellerze „Us”. Jego pomysłem było zbudowanie dramaturgii albumu, poczynając od refleksyjnej kompozycji „Come Talk To Me”, w której wokalista rozliczał się z relacji z najmłodszą córką Melenią.

Czytaj więcej

Czyj jest teatr

Niezapomniany ogień

Jednak najbardziej spektakularny był wkład Lanois w zmianę oblicza, muzyki i kariery U2. Paul McGuinness, menedżer Irlandczyków, od dawna powtarzał, że grupa Bono musi się stać najważniejszym zespołem na świecie. Lanois w duecie z Brianem Eno pomógł tego dokonać, produkując „The Unforgettable Fire” (1984). Jak wspomina basista Adam Clayton, zespół szukał producenta, który nada muzyce większej powagi i artyzmu. Wybór padł na Briana Eno, który odpowiadał za ówczesne sukcesy Davida Bowiego i Talking Heads. Eno udzielał jednak na propozycję Irlandczyków wymijających odpowiedzi, tłumacząc się, że skoncentrował się na sztuce wideo. To rozsierdziło Bono. Ostatecznie Eno dał się namówić na spotkanie po tym, jak usłyszał, że U2 chce nagrywać w nietypowych miejscach, takich jak średniowieczne wieże lub pałace. Eno przyjechał w towarzystwie Daniela Lanois i to na nim miała spocząć największa odpowiedzialność, gdy Brian będzie się powoli wycofywać z projektu. Tak się nie stało, a największą przeszkodą okazała się opinia słynnego Chrisa Blackwella, szefa firmy Island, który uważał że dziwni eksperymentatorzy pogrążą wszystkie nadzieje związane z U2. Grupa postawiła jednak na swoim, zaś menedżerowi U2 udało się uzyskać od lorda Henry’ego Mountcharlesa wstęp do Slane Castle. Gotycka sala balowa okazała się dla Lanois i Eno idealną przestrzenią studia nagraniowego.

Wspomina Bono: „Daniel Lanois miał więcej muzyki w małym palcu niż Brian we wszystkich swoich członkach. Był człowiekiem o prawdziwie funkowej duszy, facetem, który emanował muzyką. Larry i Adam w studio byli zawsze niespokojni, a wtedy z serdecznością odnosili się do tego kanadyjskiego gościa, który wyciągnął z nich to, co mieli najlepszego”. Takie są wspomnienia The Edge: „Danny z wielką powagą podszedł do nagrań. Chciał uczestniczyć w czymś wielkim i na jakiekolwiek techniczne zakłócenia, które przerywały twórczy potok, reagował bardzo wybuchowo. W takich momentach różne części Slane Castle odczuwały irytację Danny’ego i czasami nawet baliśmy się, że zaraz przez osiemnastowieczne witrażowe okno w zamku wyleci nasz sprzęt do nagrywania. Fajnie było mieć w swojej drużynie kogoś, kto był tak zdeterminowany i skupiony jak my. Dzięki niemu nie koncentrowaliśmy się na samym wykonaniu, tylko na uchwyceniu czegoś niesamowitego, niepowtarzalnego. Taki właśnie jest Danny”.

Pozostali muzycy U2 potwierdzają gigantyczną zmianę w sposobie pracy nad płytą. Larry Mullen podkreśla, że Lanois jako pierwszy zachęcił perkusistę do większego zaangażowania, poświęcając mu wyjątkowo dużo czasu. Album „The Unforgettable Fire” z hitami „Pride In The Name Of Love” i „Bad” wywindował U2 na rockowy szczyt, zaś prestiżowy magazyn „Rolling Stone” okładkowe zdjęcie z Irlandczykami podpisało „najlepszy zespół lat 80.”. Nic dziwnego, że zaprosili Kanadyjczyka do pracy nad kolejnym albumem „Joshua Tree”. Przyjęcie propozycji nie było oczywiste. Lanois wyraził zgodę po wysłuchaniu taśm demonstracyjnych. Materiał dawał nadzieję.

„Geniusz Daniela daje znać o sobie na całej płycie” – powiedział Bono. Dobrze ilustruje to The Edge. „Wszyscy upierali się, że pierwszy miks „I Still Haven’t Found What I’m Looking For” jest wystarczający, ale ostateczną wersję wykonałem dopiero z Dannym. Mieliśmy dość niekonwencjonalny nawyk, to znaczy miksowaliśmy to, co już było rzekomo zmiksowane. Zaś podczas nagrywania utworu brzdąkaliśmy inne motywy. Nagle Danny coś w moich akordach usłyszał. Chwycił za gitarę i zaczął grać razem ze mną. Za chwilę zjawiła się reszta kolegów i już podczas pierwszej improwizacja nowa piosenka „Running To Stand Still” miała strukturę i tempo.

Efekt był powalający: U2 znalazło się na okładce magazynu „Time”, a gdy pojawiło się w Las Vegas, było gościem specjalnym w garderobie Franka Sinatry, który rozmawiał z kwartetem, jak rozmawia się z najważniejszym zespołem na świecie. Tournée promujące album powoli, ale konsekwentnie, przenosiło się na stadiony.

Niezwykła moc

A jednak największy przełom dopiero nadchodził. Chodzi o album „Achtung Baby” (1991). Jak wspomina Adam Clayton, w Wielkiej Brytanii znaczenia nabierała wtedy muzyka z Manchesteru i to, co ostatecznie zostało określone britpopem, a więc muzyka oparta na nostalgii do osiągnięć z lat 60.

„Nie utożsamialiśmy się z tą kulturą – wspomina Clayton. – Bono wpadł na pomysł, że jeżeli zbierzemy takich ludzi jak Brian Eno, Daniel Lanois i Flood, przeniesiemy się na chwilę do Berlina – to bez wątpienia wyjdzie z tego coś interesującego”. Eno, David Bowie i Iggy Pop kilka lat wcześniej odradzali tam brytyjskie brzmienie.

Ostatecznie grupa zamieszkała w willi, gdzie zatrzymywał się Leonid Breżniew, a nagrywać miała w miejscu, gdzie kiedyś mieściła się sala balowa SS. Wszystko szło po grudzie do czasu, gdy pojawił się motyw „One”. The Egde miał dwa akordy, ale żaden mu nie pasował. Wtedy Lanois wpadł na genialną myśl: zagraj jeden po drugim. The Edge: „Gdy nagrywaliśmy »One«, poczułem niezwykłą moc. Graliśmy w dużym pokoju nagraniowym, który przypominał niesamowitą salę balową pełną duchów wojny, a wszystko składało się w jedną logiczną całość. Był to niezwykle krzepiący moment, kiedy wszyscy odetchnęli z ulgą, mówiąc: nareszcie zaczęliśmy nagrywać płytę. Dla takich chwil warto być w zespole”.

Piosenka mówiła o tym, by żyć w jedności i miłości. W Europie, która zrastała się po upadku „żelaznej kurtyny” – zyskała rangę hymnu. Ważna była zmiana brzmienia U2 – cyfrowe, elektroniczne, syntetyczne, nowoczesne. U2, postrzegani jako zespół kaznodziejów z Irlandii, stanął na czele muzycznej awangardy. Bono tak podsumował sesję: „Im częściej o niej myślę, dochodzę do wniosku, że Brian Eno, Danny Lanois i Flood byli wielką trójcą pracującą ze sobą. Nikt lepiej nie czuje muzyki niż Daniel. Jest wyczulony na jej przekonujące brzmienie i głęboką wrażliwość trafiającą do samego serca”.

The Egde też nie żałował komplementów: „Moim zdaniem Eno i Lanois to najlepsi producenci na świecie, co potwierdza »Achtung Baby«”.

Stało się to punktem wyjścia do zwariowanego, audiowizualnego show zrealizowanego pod tytułem „ZOO TV”, pokazującego szaleństwa świata, wojny na Bałkanach. U2 ,zmieniając brzmienie, doszli też do wniosku, że na estradzie mogą też przestać być sobą i zagrać kogoś innego, w ten zaś sposób opowiedzą swobodniej o świecie i show-biznesie – językiem ironicznym, satyrycznym, parateatralnym. Zainspirowała ich do tego również zwariowana komedia Mela Brooksa „Producenci”, gdzie żydowski agent podejmuje się produkcji musicalu o Hitlerze, co ma oczywiście swoje drugie i trzecie dno.

W nagraniu „Zooropy” Daniel Lanois już nie brał udziału. Był zajęty własnymi sprawami. Nagrał m.in. „Wrecking Ball” Emmylou Harris, która została w 1996 r. uznana za najlepszy album country, i wspomnianą już płytę Boba Dylana „Time Out Of Mind”, która zdobyła Grammy w kategorii album roku.

Odcisnął już jednak wystarczające piętno na U2 podczas sesji „Achtung Baby”. Muzycy mieli tego świadomość i poprosili Lanois o pomoc przy nagraniu późniejszych płyt „All That You Can’t Leave Behind” oraz „How To Dismantle An Atomic Bomb”.

Za wkład w rozwój produkcji nagrań Danielowi Lanois przyznano w Łodzi nagrodę Człowieka ze Złotym Uchem za wybitne osiągnięcia w dziedzinie dźwiękowej kreacji.

– Doskonale pamiętam tę nagrodę – mówi mi Daniel Lanois. – Cieszę się, że taka nagroda jest w Polsce przyznawana, bo czasami o producentach się zapomina. Jeśli będziecie mieli jakiś dobry pomysł w Polsce – dajcie mi znać. A teraz dajcie się namówić na słuchanie mojej nowej płyty „Player, Piano”. Powinna was zrelaksować.

Czytaj więcej

Zygmunt Staszczyk „Muniek”: Nigdy nie ufałem Rosji
Daniel Lanois podczas nagrywania swojej nowej płyty „Player, Piano”

Daniel Lanois podczas nagrywania swojej nowej płyty „Player, Piano”

MARTHE A. VANNEBO

Pewnego wieczora podejmowałem obiadem Bono – wokalistę zespołu U2 i innych przyjaciół” – napisał w pierwszej części „Moich kronik” Bob Dylan. „Mijały nocne godziny. Na morzu migotały światła często przepływających frachtowców. Bono zapytał, czy mam jakieś nowe piosenki, jeszcze nienagrane. Tak się złożyło, że miałem. (…) Przejrzał i orzekł, że powinienem je nagrać. Odparłem, że nie mam pewności. (…) A w ogóle to ciężko przychodzi mi nagrywanie, przygotowanie tego wszystkiego.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi