Nie mogłem sobie z tym poradzić. Moja córka ma chłopaka z Bergamo, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie zmarła duża część najstarszego pokolenia. Czytałem „Dżumę" Camusa, wiedziałem co to hiszpanka, ale nasze doświadczenia były inne. W XXI wieku czuliśmy, byliśmy przekonani, że takie rzeczy nas nie dotyczą, że jesteśmy królami życia. I taka pewność legła w gruzach. Przecież nie wiedzieliśmy, co z nami będzie. Kompletnie nie mogłem sobie z tym poradzić. Złapałem depresję i po odstawieniu psychotropów znowu zacząłem je brać, a żeby było śmiesznej, dostałem w marcu 2020 r., w pierwszym miesiącu pandemii, w nocy, ataku padaczki, która często zdarza się po udarze. W okresie nierozpoznanego jeszcze covida wylądowałem w szpitalu na Banacha. Nie było szczepionki, ludzie w panice, ja w panice, tymczasem leżałem na SOR-ze i jak przez mgłę słyszałem pielęgniarza, który mówił: „Mamy tu wirusa, ale do szpitala na Wołoską go nie dawajmy, bo tam jest jeszcze gorzej". Wychodząc, dostałem paranoi, myślałem: zarazili mnie. Nic się nie stało, ale nie mogłem sobie poradzić z depresją.
Z jednej strony wyszedłem z udaru, ukazała się autobiografia „King", wyszła płyta „Syn miasta", dobrze przyjęta, z przebojem, ale już żadnego koncertu nie zdążyłem zagrać. Uratowała mnie myśl o spotkaniu z Jankiem Benedkiem w 2018 r., już po zawieszeniu T.Love. Spotkaliśmy się na kolacji we włoskiej knajpie. Mamy relacje typu „love and hate", ale powiedziałem, że może kiedyś w przyszłości coś jeszcze nagramy. Janek nie przyjął chyba tego poważnie. Może nawet pomyślał: „Ale ten Muniek pieprzy". A ja, siedząc w pandemii w domu, przypomniałem sobie, jak dopadła mnie pierwsza deprecha i miałem sesję u Wojciecha Eichelberga, który powiedział prostą rzecz: „Są dwa rozwiązania w takich stanach jak pana: praca albo sport". Ze sportem po wylewie u mnie byłoby słabo, ale praca była rozwiązaniem w sam raz dla mnie. Pracowałem przecież umysłowo nawet w szpitalu. Skontaktowałem się więc z Jankiem. Spytałem, czy pisze jakieś kawałki, a on mnie „Chciałbyś....?". „Janek ja nie wiem, ja mam deprechę, wszystko co mogę, to po ogrodzie chodzę". Janek powiedział: „Każdy ma deprechę przez pandemię, ale trzeba jakoś żyć. Trzeba żyć". „Co mi będziesz takie rzeczy opowiadał, piosenki jakieś masz?".
Miał?
Po jakimś czasie Janek zadzwonił i powiedział: „Zajrzyj do pocztowej skrzynki". Otwieram, a tam CD z opisem „Janek Benedek. Pomysły". Zapodałem do kompaktu. Cztery kawałki. Bardzo mi się spodobały, a na końcu był nagrany riff gitarowy, ostry – w stylu Benedka, on zaś zaczął do mnie z płyty mówić, jakby jakąś odezwę czytał, z pogłosem: „Muniek, nie będziemy popełniali zbiorowego samobójstwa. Śmierć jest częścią życia. Widziałeś pandemiczny clip Stonesów? Nie jesteśmy jeszcze tacy starzy. Jeśli chciałeś reaktywować T.Love – to może teraz? Masz energię!". Był kwiecień. Wsiadłem do samochodu, bo lubię jeździć po pustej Warszawie. Pojechałem: Żoliborz, Marszałkowska, Jerozolimskie i słuchałem demówki Janka. Kiedyś nagrywałem na dyktafon, a teraz zatrzymuję się na benzynówce – zacząłem śpiewać do pierwszej muzyki „Popatrz na światła miasta". Wróciłem do domu, a gdy mam dwa pierwsze wersy – potem piszę już szybko. Tak została napisana „Warszawa" i „Wychowanie". Tak napisałem tekst piosenki „Ja ciebie kocham", która otwiera płytę. Odważyłem się, zadzwoniłem do Janka i zaproponowałem nagranie. Wziąłem ciśnieniomierz i pojechałem do studia Janka na Młocinach, spróbować nagrać pierwszą piosenkę z płyty „Hau Hau" – „Ja ciebie kocham". Po nagraniu pierwszej wersji miałem ciśnienie idealne: 120/75. Idealne dzięki lekom. A jak jest pierwszy numer – potwierdziła się stara zasada, że jak się nagra pierwszy kawałek – to się napiszę całą płytę. Zostało wybranie składu. Powiedziałem Jankowi, że jeśli mamy wracać – to tylko z chłopakami z okresu płyty „King". Jak piłkarski trener spotkałem się z każdym z muzyków. Byli zaskoczeni, widzieli mnie pierwszy raz po chorobie. Każdy się każdego bał, pytał czy jest testowany. Paranoja była zrozumiała. Wciąż nie było szczepionki, a kostucha kosiła. Zaprosiłem wszystkich do siebie, do ogrodu, gdzie można było zachować dystans, kupiłem sushi. Przyszli wszyscy, a w 2021 r. zaczęła się praca. Jest płyta.
Można powiedzieć, że byłeś wyczulony na rosyjską agresję, bo śpiewasz na nowej płycie „Ruska fabryka trolli nie milknie/ Lecz konsekwentnie zatruwa świat". Spodziewałeś się wojny?
Miałem takie przeczucia, gdy za zgodą Putina i Łukaszenki migranci szturmowali granicę. Ale czytałem też świetną biografię Putina pióra Maszy Gessen, zatytułowaną „Człowiek bez twarzy". Nie jestem sowietologiem, ale zawsze podchodziłem do Rosji z rezerwą, nigdy jej nie ufałem, a zawsze obawiałem. Pamiętam opowieść kumpla, dziennikarza Konrada Sadurskiego, o tym, jak kilka lat temu był na Litwie, na spotkaniu o krajach nadbałtyckich i ich problemach z Rosją. W czasie spotkania wstał facet w mundurze, przedstawił się jako oficer odpowiedzialny za odpieranie ataków w cyberprzestrzeni. Opowiadał, jakim zagrożeniem jest Rosja w cyberprzestrzeni. Dziennikarze z Francji i Włoch zareagowali dzikim śmiechem, narzekając na wschodnioeuropejską rusofobię. Nie dowierzali. Wiadomo, jaka jest fascynacja Francuzów i Niemców Rosją, a my po prostu o niej najwięcej wiemy. Potem był brexit i wybór Donalda Trumpa. Z kolei w Gruzji obwoził mnie facet, który opowiadał jak Rosjanie mieszają w ich mediach. Ale nie trzeba nigdzie jeździć. Wystarczy przeczytać „Mój wiek" Wata i Miłosza, by wiedzieć, jak w Rosji jest.
Gwiazdy dla Ukrainy
Zbiórka „Stand Up for Ukraine” z udziałem Madonny, U2, Radiohead i polskich gwiazd będzie miała finał w Warszawie w sobotę z udziałem prezydenta RP.
Ale czy spodziewałeś się takiego barbarzyństwa?
Moja córka zajmuje się pomocą dla ukraińskich migrantów, mam też relacje z Ukrainy z pierwszej ręki, bo pomieszkiwały u nas dwie ukraińskie grupy, w tym trzy matki z czwórką dzieci, które pojechały dalej, a na święta zaprosiliśmy matkę z dzieckiem. Moje przemyślenia są następujące: przede wszystkim trzeba przestać roić o tak zwanym zamachu pałacowym. Problem z Rosją to nie jest problem wyłącznie z Putinem. Wielkoruską paranoją oczadzona jest chyba większość Rosjan. Rosjanie nigdy nikogo nie przeprosili za swoje zbrodnie. Nie przeszli takiej reedukacji jak Niemcy. Mam w Sankt Petersburgu kolegę Mikołaja, z którym wymieniałem się punkowymi płytami. Pokazywał mi swoje miasto w czasie mundialu, polecił gdzie iść w Moskwie. Na początku wojny napisał maila, że trochę głupio, ale on jest za pokojem, a na końcu, że my, tak jak cała Europa, jesteśmy za Zełenskim, który jest człowiekiem, który „nie rozumie rosyjskiej idei". Wymiękłem. Odpisałem, że dla mnie Rosja to jest jej kultura, paru pisarzy, kompozytorów i zespoły, których płyty mi wysłał, ale nie ten gangster
z Petersburga, bo rosyjska władza zawsze była straszna. Dodałem pytanie: „Jak można w XXI wieku łykać taką propagandę?". Już mi nie odpisał. Ale przypomina mi się też opowieść Janka Nowickiego o Włodzimierzu Wysockim. Poznał go w Paryżu w połowie lat 70. Rozmawiali sobie, a Wysocki był wyjątkowo trzeźwy, Janek zaś nie i zaczął bardzo szczerze mówić, skądinąd artyście prześladowanemu przez radziecki reżim, że nie ufa Rosji, bo ma straszną władzę. I co? Wysocki rzucił się na Janka, mało go nie udusił, krzycząc „Ostaw maju Rosiju!".
Kto tu kogo ma zostawić w spokoju?
Na tym właśnie polega problem, że Rosjanie nie rozumieją rzeczy tak podstawowej, że są agresorem.