Mizogińską rzeczywistość Tokarczuk sportretowała nie bez cienia szyderstwa i parodii, zaś głupoty, jakie mówią o kobietach mieszkańcy Pensjonatu dla Panów, to osobna księga cytatów z kilkudziesięciu klasyków filozofii i literatury. O spowodowanie tajemniczych zaginięć mężczyzn posądzane są, rzecz jasna, kobiety ograniczane przez zacofanych mężczyzn do obierania ziemniaków, rwania pierza, świadczenia usług seksualnych, rodzenia dzieci, sprzątania, gotowania. Miejscowe czarownice zawdzięczamy czeskiemu panowi von Stillfriedowi, który po udziale w antykatolickiej rebelii, by ratować resztkę majątku, stał się bardziej papieski niż papież: skazywał na śmierć, torturował. Jego prześladowania sięgały z siedziby rodu w Neurode (dzisiejsza Nowa Ruda, której Olga Tokarczuk jest honorową obywatelką) aż do Waldenburga (Wałbrzych).
Noblistka wspomina też ustami Augusta, że protoplastka czarownic Empusa, bogini strachu pojawiła się w „Żabach" Arystofanesa. Cytowany w książce fragment antycznej komedii recytuje August, całość zaś wspaniale wybrzmiałaby w starym uzdrowiskowym teatrze jako wydarzenie towarzyszące prapremierze „Empuzjonu". Podobnie jak „Metamorfozy" Apulejusza formacyjna książka Wojnicza, który jak bohater zamieniony w osła chce doświadczyć „niespodziewanej, a nawet gwałtownej przemiany", bo „wewnętrzne" czuło niewygodę w „zewnętrznym". To dlatego ojciec, reprezentant tradycyjnie pojmowanej męskości, wysłał syna na studia techniczne, przekonany, że zrobią z niego „mężczyznę, inżyniera". Ten zaś w tajemnicy przed ojcem w suszarni na strychu „rozbierał się do naga i owijał w satynowy obrus obszyty miękkimi frędzlami, i czuł, jak rozkosznie te frędzle muskają jego łydki i uda, i myślał jak cudownie by było, gdyby oni, niczym starożytni Grecy, mogli chodzić w takich obrusowych chitonach". W dzieciństwie Wojniczowi sprawiał radość widok Anioła Czteropalczastego we lwowskiej cerkwi, który wyglądał jak pozbawiony kciuka. Wojnicz, student kanalizacji!, ma bowiem ukrytą w spodenkach seksualną-fizjologiczną tajemnicę płci, której w Görbersdorfie nie chce ujawnić nawet lekarzowi. I ja też jej nie ujawnię. Nie chodzi zresztą o konkrety, tylko bezwarunkową tolerancję dla odmienności.
Nawet jeśli Olga Tokarczuk nie miała takiej intencji, czuję obecność w jej książce ducha niedoszłego noblisty z 1969 r. To Witold Gombrowicz, którego bohaterowie opuszczają rodzinę w poszukiwaniu nowej tożsamości. Wojnicz tak jak Gombrowiczowski Witold „wolał należeć do tego świata, który go jeszcze nie zna i wobec którego ma czas się określić". Mając świadomość, że gdy ten świat go rozczaruje, znowu będzie musiał uciekać (Gombrowiczowskie „Nie ma ucieczki z gęby jak tylko w drugą gębę"). U Gombrowicza mamy próbę zastąpienia pustki świata pozbawionego Boga kościołem międzyludzkim, a w nowej powieści Tokarczuk „nie ma piękniejszego, bardziej oszałamiającego lasu niż bukowy", z „purpurowym sklepieniem". „Czyste, srebrne pnie drzewa podpierały ten ogrom, tworząc nawy i kaplice. Światło wpadało tu pokolorowane witrażami w koronach drzew. Wojnicz szedł główną nawą w kierunku jakiegoś ołtarza w oddali, jeszcze niewidocznego, ale przecież wszystko go zapowiadało. Był to wszak kościół pełen labiryntów, bocznych naw, krypt pod kamieniami, tabernakulów ukrytych w dziuplach drzew, zadziwiających ołtarzy (...) Ten kościół nie był wcale oczywisty, tak jak oczywiste bywają ludzkie kościoły, lecz przecież i tutaj dokonywała się nieustająca przemiana: wody w życie, światła w materię". W ekologicznym, pacyfistycznym, antyprzemocowym peanie na cześć natury sokołowskie buki są „barwną egzotyczną armią". Tokarczuk pisze: „Do opery to wojsko, nie na wojnę", ale jako autorka kontynuuje misję Janiny Duszejko z „Prowadź swój pług przez kości umarłych", zaangażowanej w zemstę świata natury na mężczyznach. Szalony finał przypomina „Opętanych" Gombrowicza, pastisz powieści gotyckiej, a całość jego „Kosmos", zresztą horror metafizyczny.
Gombrowicz opisał próbę odnalezienia się na nowo w chaosie świata, który stał się po „śmierci Boga" systemem niejednoznacznych znaków. Główny bohater „Kosmosu" przyjeżdża do Zakopanego, skądinąd uzdrowiska stworzonego przez Tytusa Chałubińskiego, zafascynowanego Görbersdorfem, gdzie leczył się jego syn. Witold zamieszkuje w pensjonacie państwa Wojtysów. W „Kosmosie" trwa śledztwo i w „Empuzjonie" trwa dochodzenie. Wzorem Witolda Wojnicz „szukał jakiś znaków patyczków ułożonych w krzyż, ustawionych w pewnym porządku szyszek". Zarówno w „Kosmosie", jak i w „Empuzjonie" rzeczywistość jest nasycona widokami powieszonych ptaków. „Może to koniec świata zwiastuje" – mówi bohater „Kosmosu". Na pewno dokonuje się rozpad rodziny, w której nie ma miłości. Wojtysowie są razem na pokaz, a ich córka Lena męczy się ze świeżo poślubionym Ludwikiem. Wojtys oddaje się pokątnym erotycznym rytuałom, jak August z „Empuzjonu", gdzie kilka małżeństw Opitza, właściciela Pensjonatu dla Panów, było nieudanych, zaś ostatnia żona popełniła samobójstwo. Ludzie stają się dla siebie zagadką. Witold, przyglądając się rękom Leny, stwierdza: „jeśli nie mogłem mieć żadnej pewności co do rąk, cóż dopiero mówić o osobach", zaś Wojnicz w rozmowie z policjantami wyznaje: „Widziałem jej fragmenty. Wie pan, ona w ciągu tego krótkiego czasu stale była w ruchu, i ja widziałem albo ręce z tacą, albo jej but, który powstrzymał zamykające się drzwi". Choć warto też przytoczyć wspomnienia Kieślowskiego, który gdy nie miał pieniędzy na kino, wchodził na jego dach i przez otwory wentylatora widział tylko metr kwadratowy ekranu, „czasem rękę aktora, jeśli on stał, albo, jeśli leżał, rękę albo głowę".
Zygmunt Staszczyk „Muniek”: Nigdy nie ufałem Rosji
Szpital to była dla mnie ważna lekcja, widziałem, jak ludzie ciężej chorzy ode mnie imponowali poczuciem humoru i hartem ducha – mówi Jackowi Cieślakowi Zygmunt Staszczyk, wokalista T.Love, grupy, która wraca z płytą „Hau Hau".