W moim czytaniu dokonała się rewolucja. Po prostu nie ciągnie mnie do literatury pięknej. Mam poczucie, że nawet największe dzieła to dodawanie świata do świata, a rzeczywistość jest po prostu ciekawsza. Czytam tylko to, co pomaga mi ją zrozumieć. Na przykład „Sapiens. Od zwierząt do bogów”. Niedawno skończyłam też książkę Aleksandry Lipczak „Lajla znaczy noc”. To jedna z wielu reportażowych książek, które chętnie czytam, bo wychodzą poza nasz europejski sposób myślenia, w gruncie rzeczy bardzo niewielkiej części świata.
Literaturę faktu czytam najczęściej przed ekranem laptopa, na który ściągam tam książki, ale to jest inne czytanie niż kiedyś. Na przykład śledząc na ekranie tekst „Hebanu”, zatrzymuję się i zaczynam szperać w internecie na temat, o którym Ryszard Kapuściński tylko napomyka. Jestem też zafascynowana początkiem XX wieku, czytam biografie naukowców, takich jak Wilhelm Röntgen, Henri Becquerel, Maria Skłodowska-Curie. Historie ich odkryć są fascynujące i czasem rządzą się przypadkiem, więc jest w nich posmak powieści ze zwrotami akcji. Często zatrzymuję kartę książki na ekranie i wyszukuję w sieci więcej szczegółów, np. na temat minerałów czy fenomenu atomu. Można powiedzieć, że raczej badam, niż czytam, chętniej poznaję fakty, niż zachwycam się iluzją.
Czytaj więcej
To, co dzieje się w Ukrainie, właściwie wykracza poza zasoby naszych słów. Słowa zresztą są o tyle nieistotne, że żadne z nich nie zmieni faktów, bólu, głodu, poniżenia. Jedno wyciągnięcie ręki daje więcej niż tysiąc mądrych sentencji. Jest jednak słowo, które pojawia się w publicznej debacie coraz częściej. Tym słowem jest rusofobia.
Można pomyśleć, że moja „rewolucja” to jeden z wielu dowodów na to, że papier przegrywa z ekranem. Nie wydaje mi się jednak, żeby książka papierowa zupełnie zanikła. W naszych trudnych czasach trzeba być ostrożnym z uzależnieniem się od życia „na prąd”. Książki papierowe będą obecne, chociaż mam wrażenie, że teraz piszą wszyscy i nie wiadomo, czy zaraz nie będzie więcej pisarzy niż czytelników. Łatwo teraz wydać książkę własnym nakładem i wielu to robi, drukując po kilkanaście egzemplarzy dla rodziny i znajomych. Taka książka z własnym życiorysem to coś więcej niż rodzinna fotografia – to przedmiot o szczególnej wartości duchowej. Zdarzyło mi się czytać takie amatorskie opowieści i chociaż nie są zachwycające literacko, to mają walor dokumentu i niewątpliwie składają się na obraz epoki. Ja zresztą też czytam stare pamiętniki, listy, zapiski.
Czytaj więcej
Po wypowiedzi papieża Franciszka o „szczekaniu NATO wokół Rosji" zamieściłam krótki komentarz w portalu społecznościowym. Nie chciałabym teraz skupiać się na jego treści, bardziej interesujące są komentarze pod moim tekstem. Zdecydowana większość komentujących nie wyrażała ani oburzenia, ani zgorszenia słowami głowy Kościoła. Zdecydowana większość zdradziła po prostu zniechęcenie, oddalenie, całkowitą rezygnację z więzi z Kościołem. Ton tych wypowiedzi nie miał znamion walki wewnętrznej, jaka towarzyszy trudnym decyzjom. Odejście od Kościoła nie jest tu okupione niczym, nie jest żadną cezurą w życiu duchowym. To coś w rodzaju machnięcia ręką.