Polska widziana przez filtry

Reportaże zalewają rynek. Ale wraz z wysypem nowych tytułów rozgorzała znów dyskusja, czy ten gatunek powinien pokazywać rzeczywistość, czy może niezbędna jest mu doza literackiej fikcji? I czy nie jest to aby świat wykluczonych opisywany przez tych uprzywilejowanych.

Publikacja: 03.06.2022 17:00

Mirosław Owczarek

Mirosław Owczarek

Foto: Mirosław Owczarek

Kiedy wprowadzaliśmy się z żoną do nowohuckiego mieszkania, niewiele w nim było. Rodzina zmarłego inżyniera zdążyła uporządkować większość rzeczy, została jedynie część mebli i resztka wystroju, która zdobiła mieszkanie pamiętające jeszcze poprzedni wiek. Zbudowane na początku lat 50. mieszkanie wyglądało tak, jak wiele podobnych urządzanych w latach PRL-u. Meblościanki, pawlacze, a w gablotach pozostałości ozdobnych porcelanowych filiżanek. W centralnym miejscu kuchni wisiały zaś dwa zdobione kwiatowymi motywami talerze – zielono-brązowy z Włocławka i niebieski z Bolesławca. W szafkach stały jeszcze półmiski z Wałbrzycha. Wszystko to, co przewija się w ostatnich reportażach Piotra Witwickiego „Znikająca Polska” oraz „Nie ma i nie będzie” Magdaleny Okraski jako namacalne dowody upadku polskiego przemysłu, a co za tym idzie całych miast w cyklu ustrojowej i gospodarczej transformacji, w moim nowym mieszkaniu wyeksponowane było na pierwszym planie. Dokładnie tak, jak w dziesiątkach innych domów, które było mi dane w swoim życiu oglądać, pełne PRL-owskich przedmiotów codziennego użytku, które w rękach reportażystów stanowią początek drogi do wspomnień emerytowanych robotników.

Powszechnie uważa się, że wystarczy poczekać wystarczająco długo, aby opatrzone już wzory powróciły do mody. Witwicki w wydanej w zeszłym roku „Znikającej Polsce” pisze o jednym z powodów upadku włocławskiej fabryki Ceramika tak: „Fajans miał się w Polsce w miarę dobrze, gdy można było kupić głównie fajans. Jednak samo otwarcie rynku wystarczyło, by rzucić na deski fabrykę o najdłuższej historii w mieście. Z dnia na dzień fajans stał się przeżytkiem. W sklepach pojawiły się zagraniczne wyroby ceramiczne, które Polacy pokochali”.

I tak oto przyzwyczajani przez lata do PRL-owskiego wzornictwa Polacy mieli już go dość, masowo wybierając produkty z importu. Zniknął popyt, przemysł, a tworzący go ludzie stracili pracę. Nie zaczęła znikać jednak przemilczana pamięć, która teraz przybiera na sile i domaga się uwagi. Bo fajans to nie tylko rodzaj ceramiki, ale też synonim chłamu, tandety niemalże śmiecia. To przeciwko temu buntują się współcześni autorzy, starając się nie tyle opisać rzeczywistość, co przepracować własną, ale i społeczną traumę – zapomnienia i poniżenia, tym samym dowartościowując przeszłość.

Boże jaki miły wieczór
tyle wódki tyle piwa
a potem plątanina
w kulisach tego raju
między pluszową kotarą
a kuchnią za kratą
czułem jak wyzwalam się
od zbędnego nadmiaru energii
w którą wyposażyła mnie młodość
możliwe
że mógłbym użyć jej inaczej
np. napisać 4 reportaże
o perspektywach rozwoju małych miasteczek
ale
mam w dupie małe miasteczka
mam w dupie małe miasteczka
mam w dupie małe miasteczka

Czytaj więcej

Edukcja domowa i rozczarowanie polską szkołą

Wysyp reportaży

Tak w latach 50., ograniczony cenzurą i sfrustrowany pracą w „Dzienniku Polskim”, pisał krakowski poeta Adam Bursa. Zobligowany do tworzenia propagandowych tekstów o prężnie rozwijających się polskich miastach upust frustracji dawał w twórczości poetyckiej. W wolnej już Polsce także pisanie o miastach i miasteczkach nie lokowało się zbyt wysoko na liście priorytetów, ale i reportaż nie był formą specjalnie czytaną. Dopiero w ostatnich latach gatunek ten zaczął gwałtownie pęcznieć, przejmując od powieści czy eseju sposób na komentowanie rzeczywistości. Autorzy zaś coraz częściej „energię, w którą wyposażyła ich młodość” – parafrazując Bursę – zaczęli wykorzystywać do obrazowania Polski. Po absolutnej ciszy nastąpiła burza.

Oprócz reportaży interwencyjnych podejmujących konkretne problemy, jak te Justyny Kopińskiej, Wojciecha Tochmana czy Filipa Springera, zaczęły pojawiać się też te, które historycznie zaczęły odtwarzać lub przepracowywać wypartą przeszłość, jak „Płuczki. Poszukiwacze żydowskiego złota” Pawła Reszki, „1945. Wojna i pokój” Magdaleny Grzebałkowskiej czy „Żeby nie było śladów” Cezarego Łazarewicza, a także takie, które zdawały się tę historię oswajać, jak „Długi taniec za kurtyną” Grzegorza Szymanika i Julii Wizowskiej, „Poniemieckie” Karoliny Kuszyk czy „Nowohucka telenowela” Renaty Radłowskiej. Wymieniać można by długo, jednak pokazało to trend, w którym reportaż staje się drogą do poznania swojej przeszłości bardziej niż tekst historyczny lub powieść. W ten jednak sposób krok za krokiem zaczęliśmy coraz mocniej zbliżać się ku teraźniejszości, zwiększając powoli poziom oporu przed takim, a nie innym obrazowaniem polskiej rzeczywistości.

Ukazał się pierwszy reportaż Marka Szymaniaka „Urobieni. Reportaże o pracy” czy „Nie zdążę” Olgi Gitkiewicz o obrazie prowincji przez pryzmat komunikacyjnego wykluczenia. Wreszcie w 2021 r. swój drugi, ciepło przyjęty reportaż „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast” opublikował Szymaniak, otrzymując nominacje do nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego i Grand Press. Zaraz po tym premierę miała książka wspomnianego Piotra Witwickiego o transformacyjnej tragedii Włocławka, która poprzedziła premierę książki Okraski. Wszystkie budowały masę krytyczną, którą ostatnia pozycja zdaje się przekroczyła.

Mariaż publicystyki i reportażu

Wydany przez Korporację Ha!art „Nie ma i nie będzie” Magdaleny Okraski stał się jednym z najchętniej kupowanych tytułów w maju tego roku, a na pewno najchętniej kupowanym reportażem w tym czasie, szybko wyczerpując pierwszy nakład. Dawno dyskusja wokół książki nie wybuchła z taką siłą, wykraczając daleko poza literacką bańkę, chociaż to od niej się zaczęła. Tym razem jednak Okraska – publicystka – weszła w pole reportażu, a ten w szerokim odbiorze uruchamia oczekiwania obiektywności i oddania prawdy. Walka rozgorzała na całego – o transformację, o obraz współczesnych miast i wreszcie definicję samego literackiego gatunku.

Dla mieszkającej na co dzień w Zawierciu autorki nie jest to pierwszyzna. W roku 2018 wydała książkę „Ziemia jałowa. Opowieść o Zagłębiu”, która spotkała się z podobnymi głosami krytyki, jednak nie przebiła się do szerszego grona czytelników. Tym jednak razem redaktorka społecznie zaangażowanego pisma „Nowy Obywatel” wybrała się w podróż po miastach poszkodowanych upadkiem ogromnych zakładów pracy – m.in. do Wałbrzycha, Tarnobrzega czy Skarżyska-Kamiennej – portretując społeczną tragedię transformacji i dekady marazmu, jakie po niej nastąpiły. Jest to obraz jednoznacznie negatywny. O emigrantach z przymusu, zubożeniu, zwijaniu się usług publicznych, marnotrawieniu szansy i wreszcie zapomnieniu. Okraska mówi wprost, że chce oddać głos tym, którzy do tej pory go nie mieli, przekonując czytelnika, że opowieść o gospodarczym rozwoju to jedynie część prawdy, zarezerwowana dla uprzywilejowanych – zarówno finansowo, jak i społecznie.

Przez internet przelała się fala krytyki – rozpoczął ją bodaj pisarz Jacek Dehnel, oskarżając pisarkę m.in. o brak odpowiedniego warsztatu, pisarz Jakub Żulczyk o „skrajną polaryzację”, a skwitował ją na łamach „Gazety Wyborczej" krytyk literacki Wojciech Szot, pisząc o „żerowaniu na biedzie i wykluczeniu”. W dosadnych słowach do zarzutu odniósł się mąż autorki, który zarzucił krytykom „bronienia interesów swojej klasy lub własnych mocodawców i sponsorów z elity”. Całość zaś skwitował lewicowy aktywista i były kandydat na prezydenta miasta stołecznego Warszawy Jan Śpiewak, który nazwał całą dyskusję „walką o to, kto ma prawo być w polu literackim zdominowanym przez liberalną inteligencję”.

Wydawać by się mogło, że Okraskowie przesadzają, a oskarżenia przybierają formę lekkiej paranoi, kiedy Remigiusz Okraska informuje, że po kolejnej negatywnej recenzji książki audycja o niej zostaje odwołana bez powodu. Jednak podobnie o swojej książce, tylko że na poziomie lokalnym – włocławskim – mówił Piotr Witwicki, którego prezydent miasta zaatakował za „przesadne malowanie rodzinnego miasta w ciemnych barwach”, a żona prezydenta miała mu „ubliżać przy studentach”. Ostatecznie, jak opisywał portal wp.pl, pochodzącego z Włocławka Witwickiego spotkało zjawisko odwoływania wcześniej umówionych wywiadów albo niepublikowania przeprowadzonej rozmowy. „Proszę sobie jednak wyobrazić, że to wszystko spada na lokalnego dziennikarza, który chce uczciwie opisać swoje miasto. Nie da się. I tak to właśnie wygląda w Polsce lokalnej” – skomentował autor.

Dyskusja trwa i staje się coraz bardziej burzliwa, chociaż wydaje się zupełnie bezprzedmiotowa, bowiem współczesny reportaż z wielu powodów ani nie może oddać rzeczywistości, ani nawet do tego nie aspiruje. Jest oceną, komentarzem, niekoniecznie zaś portretem.

Czytaj więcej

iGen. Pandemia przybliża świat „Pokolenia ja”

Kolekcjonerzy wrażeń

Bezwzględna w tym względzie pozostaje krytyczka Paulina Małochleb, która w tekście „Reportaż – czy wiemy, jak go używać” otwierającym 41. numer pisma „Nowa Dekada Krakowska” bezlitośnie demaskuje współczesne problemy tego gatunku. Z jednej strony – jak pisze – „polski reportaż coraz mniej opowiada o świecie, nie rozumie Polski i nie nadąża za zmianami, ma charakter klasowy i tego nie dostrzega, nie potrafi opisać nowych wielkich problemów, a ze spraw kryminalnych robi sobie trampolinę do sukcesu. Ucieka w historię i najczęściej ją trywializuje – a jest to ten sam manewr, który proza wykonała w latach 90., popadając w nostalgię i opowiadanie o przeszłości zamiast mierzyć się z wyzwaniami współczesności”.

Wydawać by się mogło, że Małochleb zgodziłaby się z krytykami Okraski co do wad jej reportażu. Jednak, jak dodaje, „reportaż przestał diagnozować rzeczywistość; nie tylko nie opowiada najistotniejszych historii o Polsce, ale też ma ambicje dokładnie przeciwne: opowiedzieć o tym, co wyjątkowe, nietypowe, specyficzne, wprowadzić niezwykłych bohaterów. Reportaż powinien wychodzić od historii indywidualnej, ale rozpracowywać ją jako exemplum, mieć odwagę stawiania diagnozy. Tymczasem polski reportaż tego nie czyni – jest zajęty opowiadaniem pojedynczych, wyrwanych z szerokiego tła historii”, po czym dodaje: „Polska klasa średnia ucisza za pomocą reportażu swoje sumienia – czyta o tym wszystkim, o czym społeczeństwo dowiaduje się wcześniej głównie z serwisów informacyjnych”. Właśnie to zarzuca celnie Remigiusz Okraska, mąż autorki, pisząc o zasłanianiu się krytyków pojedynczymi przykładami udanych projektów na poprzemysłowej mapie Polski. Każdy sięga po tę literacką strategię, która pasuje mu do własnej diagnozy, ale nikt nie chce się do tego przyznać.

Problem jest jeszcze głębszy i sięga zagadnienia rozpadu rzeczywistości w ogóle. Jak zauważa w pracy „Współczesny reportaż. Między racjonalizmem a doświadczeniem” Mateusz Zimnoch: „Autor reportażu stopniowo przestaje zajmować się tłumaczeniem kultur, odkrywaniem przed czytelnikami nieznanych zakątków świata czy syntetycznym opracowywaniem danego wycinka rzeczywistości oraz jego pogłębioną analizą. Współcześnie przypomina on raczej niczym nieskrępowanego kolekcjonera wrażeń, przechadzającego się po świecie w sposób zupełnie swobodny, ewentualnie dyktowany bieżącymi lekturami”.

Podobną dyskusję portretuje Alicja Brzyska (żona autora – red.) w tekście „Ludzie polskiej prowincji. Wokół powieści Andrzeja Muszyńskiego”, pisząc o problemie koncepcji prawdy w reportażach, która wcześniej w zamkniętych salach uniwersyteckich do debaty publicznej przeniknęła za sprawą książki Artura Domosławskiego „Kapuściński non-fiction”, „stosunek autora do prawdy i jej przedstawianie w reportażu od dawna wzbudza więc kontrowersje, a Andrzej Muszyński jest przedstawicielem szkoły Mariusza Szczygła i Wojciecha Tochmana – był pierwszym rocznikiem kończącym Polską Szkołę Reportażu (w 2010 roku) ustanowioną przy Instytucie Reportażu. Wprowadzanie elementów fikcji do tekstów reporterskich (jak dopowiadanie czegoś za bohaterów, zmieniona kombinacja miejsc czy postaci) to strategia obrana przez Muszyńskiego, stawiająca reportażowi od razu pytania o inne jego funkcje.

Podczas dyskusji wokół Cyklonu, odpierając zarzuty o błędach merytorycznych, autor wypowiadał się: »chciałem, by przytoczone fakty były tylko tłem czegoś dla mnie znacznie bardziej doniosłego – ludzkich emocji«. Nie chodzi więc o to, żeby dokładnie odzwierciedlić rzeczywistość, ale wyrazić prawdę o świecie, przedstawić emocje społeczne, zdiagnozować większe problemy, pokazać obszary dotąd nieznane”. W tej perspektywie oskarżanie książki Magdaleny Okraski o nieobiektywność przez przedstawicieli lub admiratorów polskiej szkoły reportażu wydaje się więc śmieszne.

Autorskie klucze

Powstaje jednak pytanie, czy autorzy reportaży chcą razem z czytelnikiem odkryć rzeczywistość, czy może, wychodząc od faktów, zderzyć je z własną pamięcią i doświadczeniem. Czy reportaż może obiektywnie mówić o rzeczywistości lub czy my możemy ocenić go bez filtra własnej oceny współczesnej historii Polski i wyrwać się z klatki polityki, kiedy zarówno ostatnie książki Okraski, jak i Szymaniaka czyta publicznie Mateusz Morawiecki. Czy istnieje w ogóle możliwość rzetelnej oceny bez wikłania się w prostą polaryzację. W uzasadnieniu nominacji Piotra Witwickiego do nagrody Fundacji Batorego im. Marcina Króla czytamy: „napisał książkę o charakterze ideowym, prezentując przemiany lat 90. z punktu widzenia pokolenia »dzieci transformacji«”.

Kiedy brałem ślub, jednym z prezentów od przyjaciół były zdobione kubki z Bolesławca, po wprowadzeniu do nowego mieszania dołączyły do tego miseczki. Manufaktura w Bolesławcu chyba najsuchszą stopą przeszła przez gospodarczą transformację i jak inne odradzające się fabryki, m.in. ta włocławska – odtwarzana przez byłych pracowników zakładu – większość swoich wyrobów eksportuje. Naczynia dołączyły więc do kolekcji odziedziczonej po poprzednim właścicielu nowohuckiego mieszkania, wypełnionego teraz reportażami z budowanej przed 70 laty dzielnicy, która dziś, w toku pokoleniowej zmiany, nabiera nowego kolorytu, coraz częściej goszcząc turystów ciekawych PRL-owskich kamienic.

Kto wie, być może najnowsze reportaże to początek społecznego procesu, na którego końcu osiedla Wałbrzycha, Włocławka i Myszkowa znów zatętnią nowym życiem?

Czytaj więcej

Dreszczowiec w środku Europy

Kiedy wprowadzaliśmy się z żoną do nowohuckiego mieszkania, niewiele w nim było. Rodzina zmarłego inżyniera zdążyła uporządkować większość rzeczy, została jedynie część mebli i resztka wystroju, która zdobiła mieszkanie pamiętające jeszcze poprzedni wiek. Zbudowane na początku lat 50. mieszkanie wyglądało tak, jak wiele podobnych urządzanych w latach PRL-u. Meblościanki, pawlacze, a w gablotach pozostałości ozdobnych porcelanowych filiżanek. W centralnym miejscu kuchni wisiały zaś dwa zdobione kwiatowymi motywami talerze – zielono-brązowy z Włocławka i niebieski z Bolesławca. W szafkach stały jeszcze półmiski z Wałbrzycha. Wszystko to, co przewija się w ostatnich reportażach Piotra Witwickiego „Znikająca Polska” oraz „Nie ma i nie będzie” Magdaleny Okraski jako namacalne dowody upadku polskiego przemysłu, a co za tym idzie całych miast w cyklu ustrojowej i gospodarczej transformacji, w moim nowym mieszkaniu wyeksponowane było na pierwszym planie. Dokładnie tak, jak w dziesiątkach innych domów, które było mi dane w swoim życiu oglądać, pełne PRL-owskich przedmiotów codziennego użytku, które w rękach reportażystów stanowią początek drogi do wspomnień emerytowanych robotników.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi