iGen. Pandemia przybliża świat „Pokolenia ja”

Młodzi ludzie dorastający w cyfrowej rzeczywistości nie chcą żyć na modłę swoich rodziców. Ich niezauważalny bunt zmieni nieodwracalnie świat, który znamy, a pandemiczny kryzys tylko to przyspieszy.

Publikacja: 22.05.2020 10:00

iGen. Pandemia przybliża świat „Pokolenia ja”

Foto: Rzeczpospolita

W roku 2015 na prezydenta wybrany został Donald Trump, Wielka Brytania zdecydowała o opuszczeniu Unii Europejskiej, a Europa zderzyła się z największą w historii falą migracyjną. Opinia publiczna, jeszcze pod wrażeniem rosyjskiej agresji na Krym, ogłosiła, że Fukuyama się mylił i żadnego końca historii nie będzie, natomiast w kręgach intelektualistów nadal dyskutowany był, wydany rok wcześniej, „Kapitał w XXI wieku" Thomasa Piketty'ego i tylko czekano aż nowy populizm, na skutek rosnącego rozwarstwienia społecznego, zaleje Zachód – wybuch kryzysu wydawał się kwestią czasu.

Tymczasem w następnych latach doszło do uspokojenia. Radykalizacja nastrojów wyhamowała, gospodarki nieustannie rosły, społeczeństwa przestały się bać zamachów terrorystycznych i nielegalnych imigrantów. Jednak niewyrażone napięcie czuć było w powietrzu – w styczniu 2020 r. Stany Zjednoczone zrzuciły bombę na irańskiego generała i wszyscy aż podskoczyli z wrażenia, że początek dziesięciolecia przyniósł wreszcie współczesną wersję zabójstwa króla Ferdynanda, od której wszystko się rozpocznie. I tym razem się rozczarowali. Tymczasem, jak zauważa francuski pisarz Michel Houellebecq, daliśmy się podejść, a teraz za sprawą „banalnego wirusa", który zamknął nas w domach, „nie obudzimy się w nowym świecie; będzie tak samo, tylko trochę gorzej". Wypatrując powodzi, przegapiliśmy nastanie suszy.

Kopia rodziców? Nic podobnego

To, że ze światem jest coś nie tak, czuliśmy już od dawna. Mówiono o rosnących nierównościach, kryzysie klimatycznym, słabnącej klasie średniej, która wymówiła sojusz z dotychczasowymi elitami, nie zdając sobie sprawy, że prawdziwym miernikiem zmian są dzieci. Po cichu, gdzieś na marginesie, przebijały się tylko informacje o postępującym wzroście samobójstw wśród najmłodszych, o fali depresji w grupach wiekowych, w których wcześniej jej nie notowano, o coraz częstszej alienacji. Sygnały te mieliśmy od dawna, ale brakowało nam wiedzy do ich interpretacji, poza tą prostą, że napięcie między światem najmłodszych a tym, do którego mają dojrzeć, jest zbyt duże.

Najszybciej zdali sobie z tego sprawę ci, którzy położyli podwaliny pod nową rzeczywistość dzieci pokolenia Z – urodzonych, wedle przyjętych podziałów, po 1990 r. Kiedy cały świat korzystał na możliwości włożenia dziecku tableta czy smartfona w rękę, aby przestało płakać, ludzie z Doliny Krzemowej zaczęli wyłączać w domu wi-fi i reglamentować dostęp podopiecznych do nowych technologii. Korelacja między korzystaniem z sieci a problemami emocjonalnymi była zbyt duża, aby można było ją dalej ignorować. Jednak o dzieci nie zaczęli bać się tylko rodzice, ale zainteresował się nimi także biznes. Bo dzieci to przyszli konsumenci. I to tacy, którzy, jak się okazało, za sprawą cyfrowych doświadczeń postrzegają świat zupełnie inaczej niż ich rodzice.

W opracowaniach poświęconym generacjom opisuje się pokolenie tzw. baby boomersów, czyli ludzi powojennego wyżu (to wobec nich buntują się dzisiejsi 40-latkowie hasłem „ok boomer"); pokolenie X – urodzonych do roku 1980; milenialsów (pokolenie Y), którzy przyszli na świat jeszcze przed upadkiem żelaznej kurtyny, oraz pokolenie Z, czyli całą resztę. Jednak o ile ta klasyfikacja ma jakiekolwiek zastosowanie dla świata Zachodu, o tyle w większości nie można jej zastosować do krajów naszego regionu. Większość ludzi urodzonych zarówno w latach 80., jak i początku lat 90. to ludzie bardzo podobni do swoich rodziców. PRL w dużej mierze oderwał nas od cyklu pokoleniowych zmian opisywanych na Zachodzie, stąd dzisiejsi 30-latkowie w większości dalej odtwarzają model życia rodziców – znaleźć pracę, kupić dom lub mieszkanie, założyć rodzinę, piąć się w hierarchii społecznej i konsumować.

Oczywiście, nie są to kopie rodziców – pojawiły się pierwsze jaskółki zwiastujące, że dokonuje się zmiana świadomości. Pokolenie Y zwraca także uwagę na wartości postmaterialne, jak ochrona środowiska czy zarządzanie przestrzenią w miastach, jednak zasadniczo ich marzenia, motywacje i sposób konsumpcji nie uległy większej zmianie względem rodziców.

Co niezwykle ważne dla biznesu, jeszcze chętniej od swoich wychowawców się zadłużali, wierząc, że ich dochody będą nieprzerwanie rosnąć, a poza samochodami i telewizorami wydawali pieniądze na kosmetyczkę, restaurację czy kino, niespecjalnie trzymając się finansowej dyscypliny. Pandemia sprawiła, że ich rosnąca konsumpcja dobiła właśnie do sufitu z głośnym hukiem i przyspieszyła przestawianie się firm na zupełnie nowe modele biznesowe, które nastawione będą na pokolenie Z.

Nieszczęśliwi

Bardziej przekonującą kategorię najmłodszego pokolenia przedstawiła Jean M. Twenge, profesor psychologii na Uniwersytecie Stanowym w San Diego, autorka książek „Pokolenie ja" o urodzonych między 1980 a 1995 rokiem oraz „iGen", poświęconej urodzonym w dobie internetu, skomercjalizowanego właśnie w tym granicznym roku. iGen to osoby, które wchodziły w wiek nastoletni, kiedy w 2007 r. Steve Jobes zaprezentował pierwszego iPhone'a, i u których, jak wskazuje autorka, radykalny skok problemów psychicznych rozpoczął się w okolicach 2012 r., kiedy większość Amerykanów posiadała już smartfony.

„Z nadejściem iGenu poczucie szczęścia nastolatków – które poszybowało w górę w czasach milenialsów – zaczęło maleć. Zdołała przewidzieć to popkultura – filmy dla nastolatków gwałtownie zmieniły kierunek, odchodząc od radosnych komedii o imprezowych licealistach („American Pie", „Supersamiec") na rzecz opowieści o młodych ludziach, którzy w dystopicznych światach zmagają się z przeciwnościami („Igrzyska śmierci", „Niezgodna").

Dzięki technologii i za sprawą cyfrowych gigantów iGen wychowuje się w cyfrowym otoczeniu, które dostarcza wszystkim dzieciom w świecie Zachodu zunifikowanych warunków, w których dorastają, zmieniając je wszędzie właściwie w tym samym momencie – od popkultury, przez pornografię po narzędzia komunikacyjne. W przeciwieństwie do dzisiejszych 30-latków różnica w problemach między dziećmi w USA, Wielkiej Brytanii i Polsce jest mniejsza niż kiedykolwiek. Stąd negatywne zjawiska za oceanem dają o sobie znać również u nas.

W ostatnim pięcioleciu liczba samobójstw nastolatków wzrosła dwukrotnie, a objawy depresji odnotowywane są w coraz młodszym wieku. W Polsce między 2012 a 2014 r. wskaźnik samobójstw dla dzieci i młodzieży wzrósł 1,7 razy. Według statystyk Komendy Głównej Policji w 2019 r. 46 dzieci w wieku między 7. a 12. rokiem życia podjęło próbę samobójczą, co stanowi wzrost o 100 proc. W ten sposób w ubiegłym roku zmarło czworo dzieci i 94 nastolatków. A według szacunków Światowej Organizacji Zdrowia na jeden udany zamach na swoje życie przypada od 100 do 200 nieudanych.

Liczby rok w rok są coraz gorsze, a trudno wskazać wiarygodne dane pokazujące skalę samookaleczeń czy depresji. W USA wskaźnik samobójstw jest dziś najwyższy od II wojny światowej. Wśród osób między 10. a 24. rokiem życia wskaźnik samobójstw wzrósł między 2007 a 2017 r. o 56 proc. W Wielkiej Brytanii między 2012 a 2018 r. wzrost liczby samobójstw kobiet między 10. a 24. rokiem życia wyniósł aż 83 proc., a mężczyzn 25 proc.

Wypychać na świat

Dane takie można wymieniać w nieskończoność i wszędzie będą nas one prowadzić do jednego wniosku – świat pokolenia rodziców nie odpowiada na oczekiwania tak młodych dorosłych, jak i dzieci, a problem z każdym kolejnym rokiem narasta. Jean M. Twenge po trwających trzy lata badaniach charakteryzuje iGen jako „najbezpieczniejsze pokolenie w historii, ale najbardziej wrażliwe". Później niż poprzednicy wyprowadzają się z domu i robią prawo jazdy, później podejmują inicjację seksualną i mają styczność z alkoholem. Są bardziej wycofani i niepewni siebie, cierpią na ciągłe poczucie odsunięcia od wydarzeń, mając niskie poczucie własnej wartości.

Ich rodzice, myśląc kategoriami swojej przeszłości, często nieświadomi cieszą się z rzeczy, które powinny ich martwić. Czują się bezpieczni, bo ich dzieci nie wracają późno do domu albo w ogóle z niego nie wychodzą, siedząc cicho w pokoju. Nie rozrabiają, nie sprawiają kłopotów i mimo upływających lat nie spieszy im się do wyprowadzki. Najbardziej opiekunowie cieszą się jednak, kiedy ich pociechy poświęcają czas na naukę, chętnie podrzucając na dodatkowe zajęcia, które mają przygotować je do jak najlepszego startu w dorosłość. Do której oczywiście wcale nie muszą się spieszyć. Tą samą logiką zdają się iść także nauczyciele i pedagodzy, którzy nareszcie nie muszą użerać się z głośnymi, bijącymi i palącymi za budynkiem szkoły uczniami burzącymi spokój każdej lekcji.

Dziś, wbrew swoim wieloletnim przekonaniom i przyzwyczajeniom, wszyscy oni powinni zastosować strategię przeciwną – wypychać dzieci do świata i ludzi, zapalać pasją do rzeczy poza szkołą i dbać o ich oderwanie od internetu. Wreszcie dawać poczucie sprawczości i samodzielności w świecie poza ekranami. Zwłaszcza że wszystkie dotychczasowe tendencje i problemy młodych jeszcze potęgowane są poprzez pandemiczne wepchnięcie nastolatków w silniejszą cyfrową izolację, w której mocniej niż kiedykolwiek obecnie przebywają. Widać to dokładnie, kiedy po ponad dwóch miesiącach zdalnej szkoły rozmawia się z uczniami urodzonymi już w XXI wieku.

Z rozmów wynika, że z powodu braku bezpośredniej relacji z rówieśnikami często pogorszyła się ich kondycja psychiczna – media społecznościowe nie zastępują im bezpośredniego kontaktu, a jak mówią, nie czują wsparcia psychicznego i troski ze strony nauczycieli i pedagogów. Wyjątki stanowią ci z nich, którzy mogą wykorzystać okres izolacji do bliższych kontaktów z rodziną, na które do tej pory brakowało czasu ze względu na pracę rodziców i obciążenie nauką. Dopiero zdalne lekcje sprawiły, że mogą spędzić czas z rodzeństwem, nawet jeżeli pomagają sobie tylko w lekcjach.

Przed pandemią, nieważne czy w mieście, czy na dalekiej wsi, czy to z powodu dodatkowych zajęć, czy z powodu dalekiego miejsca zamieszkania, uczniowie często zmuszeni byli wstawać bladym świtem i wracać późnym popołudniem, aby znaleźć jeszcze czas, by siedzieć do późnego wieczora nad zadanym materiałem. Teraz część uczniów odkryła, że ma więcej czasu dla siebie i może wykorzystać go zgodnie z własnymi pomysłami, począwszy od lektury zaległej książki, skończywszy na gotowaniu. Dodatkowo, ze względu na brak ciągłości w lekcjach, mają możliwość własnego planowania rozkładu dnia, w zależności od tego, kiedy chcą zrobić przerwę lub kiedy lepiej im się uczy.

Nie idźmy na zakupy

W dłuższej perspektywie trzeba zwrócić uwagę na motywację pokolenia iGen. W zeszłym roku głośno zrobiło się o badaniach zleconych przez firmę Lego, którego celem było ustalenie, kim dzieci z USA, Chin i Wielkiej Brytanii chciałyby zostać w przyszłości. Około 30 proc. tych z krajów anglosaskich jako docelową profesję wskazało youtubera. W przeciwieństwie do dzieci chińskich, które nadal, zapewne tak jak ich rodzice, wskazały jako wzór astronautę.

Youtuber jest symbolem tego, gdzie jest dziś źródło wiedzy, miejsce czerpania społecznego prestiżu i punkt odniesienia dla najmłodszej generacji. Jak motywować dziecko, aby uczyło się szanowanych przez dekady prestiżowych zawodów, jeżeli pozostają one szanowane już tylko przez rodziców i dziadków? Współcześni dorośli nie rozumieją, że ich dzieci są, lub będą, diametralnie inne, ponieważ ich życie toczy się w znacznym stopniu w świecie online, a oczekiwania dorosłych i ich świat coraz mocniej się rozchodzą, powodując ogromne napięcia z jednej i poczucie braku sensu z drugiej strony.

Duże korporacje, ze względu na swój strategiczny interes, zrozumiały to dużo wcześniej, a pandemia spowodowała, że będą zmuszone adaptować się do nowego świata już dziś, bo wydarzenia jedynie przyspieszyły, ale nie zostały przez nią stworzone. Według badania CBOS już w 2018 r. nastąpiło tąpnięcie w spędzaniu wolnego czasu przez Polaków na czymś innym niż internet. Począwszy od udziału w imprezach masowych, poprzez spotkanie z przyjaciółmi czy wyjście do restauracji, a skończywszy na przeczytaniu książki. Jedyne, co okazało się wzrosnąć, to czas spędzony w sieci. Oznaki zmiany trendów widoczne były więc od dawna, a badani przez prof. Twenge inne spojrzenie na konsumpcję wyrażali wprost.

W internecie wygrywają ci, którzy się wyróżnią, a nie ci, którzy wtapiają się w tłum. Dlatego produkujący na masową skalę mają kłopot. Z badań prof. Twenge wynika, że najgorzej mają marki odzieżowe – w porównaniu z milenialsami młodzi z iGen nie chcą nosić markowych ciuchów, ale coś, czego nikt nie ma. Dlatego porzucą znanych projektantów i duże sieciówki na rzecz mniejszych wytwórni. Nie powinna więc dziwić dzisiejsza dyskusja o powrocie produkcji z Dalekiego Wschodu i rozproszenie jej bliżej konsumentów. Już dziś młodzi potrafią stać po kilkadziesiąt godzin, aby kupić limitowane serie butów, co ich rodzicom wydaje się często fanaberią. Noszenie tego co inni jest obciachem, a nie, jak kiedyś, znakiem przynależności do grupy.

Ponadto iGen deklaruje w badaniach, że coraz mniej chętnie spędza czas jak rodzice – chodząc na zakupy. Jeśli będą kupować, to przez internet. To zły znak dla galerii handlowych i zapowiedź, że przyszłością będzie e-commerce, którego dzięki pandemii uczą się dziś także poprzednie pokolenia, i na który na gwałt przestawiają się firmy uzależnione od sprzedaży detalicznej.

Przepis na konflikt

Wreszcie młodzi ludzie są także zakorzenieni w tym, co Jacek Dukaj nazwał erą „po piśmie", w której liczy się nie zapośredniczony, ale bezpośredni transfer przeżyć. I to temu rodzajowi przyjemności najchętniej oddawać się będą młodzi. Radości nie będzie im sprawiać kwestia posiadania rzeczy, ale możliwość kupienia doświadczenia. To stąd czerpać będą motywację do pracy. Dlatego najbardziej boją się wielkie koncerny motoryzacyjne – tego, że robiący coraz później prawo jazdy i nieprzywiązani do marek i statusu młodzi przestaną kupować auta; co właśnie za sprawą pandemii się dzieje. A przecież współczesne wielkie firmy zarabiały właśnie na markach i na skali produkcji rzeczy, które sprzedawać miały się w coraz większych ilościach.

Z pewnością, obok podważenia zasad współczesnego modelu kapitalizmu opartego na konsumpcji, czeka nas coraz gwałtowniejsze zderzenie pokoleń. Dzisiejsze produkcje Netflixa afirmujące mniejszości i tolerancję dla inności są egzemplifikacją tego, z czym najmłodsze pokolenie się identyfikuje już dziś i co będzie w dużej mierze jednym z filarów jego wizji świata w przyszłości. A właściwie tego, z czym nie chce się identyfikować: hierarchii i instytucji. Tacy ludzie stronić będą od religii, małżeństwa i partii politycznych, ceniąc sobie niezależność i brak zobowiązań, dowartościowywać będą wspólnoty nieformalne, budząc wściekłość poprzednich pokoleń. Tych, które nadal urządzać im będą świat wedle własnej wizji.

Starzenie się społeczeństw zachodnich sprawi, że żyjący coraz dłużej seniorzy będą dyktować kierunek polityki jeszcze przez lata, broniąc rozwiązań i społecznych hierarchii, które młodym będą coraz bardziej obce. Przecież już dziś hasło buntu 30- i 40-latków przeciwko 60- i 70-letnim politykom pełne jest irytacji z powodu zmonopolizowania władzy, a przecież różnica między nimi jest i tak o wiele mniejsza niż między dzisiejszymi 20-latkami a ich rodzicami.

Planowanie miast pod samochody, którymi młodzi nie będą chcieli jeździć? Utrzymywanie nieekologicznego przemysłu, który szkodzi środowisku, tak przez nich cenionemu, odmawianie nowych praw mniejszościom seksualnym, które są dla nich oczywistością? Zmuszanie do wejścia w tryb życia, który w żaden sposób nie jest dla nich atrakcyjny? To przepis na pokoleniowy konflikt o ogromnej sile i pogłębianie się dalszych problemów społecznych. Prawdopodobnie zresztą nie nastąpią one tak prosto, ale w zależności od regionu zamieszkania, poziomu wykształcenia czy zamożności, więzów społecznych czy religijności, przebiegać będą w sposób niezsynchronizowany, zwiększając np. polaryzację między miastami a peryferiami, nawet w ramach pokolenia, powodując trudne do przewidzenia konflikty.

Lokalność w cenie

Na razie mamy jednak dopiero przedsmak tego, co nas czeka. Pandemia koronawirusa nie przynosi rewolucji, ale jest przyspieszeniem tendencji, które przyniosło pojawianie się dzieci internetu. Dlatego naturą czekającego nas kryzysu nie będzie upadek banków, ale kłopoty firm, na których produkty nikt dziś nie czeka i na które chętnych będzie coraz mniej. Przebudowany zostanie zapewne rynek usług, którego potencjalni klienci coraz rzadziej wychodzić będą z domu. Pojawią się zupełnie nowe usługi.

Gdy w cenie będą lokalność i oryginalność, Zachód wreszcie odejdzie od macdonaldyzacji na rzecz wzmacniania regionów. Pandemia nie zmieni młodych, za to młodzi dostaną szybciej namiastkę swojego świata. 

Bartosz Brzyski jest politologiem, redaktorem portalu klubjagiellonski.pl i czasopisma „Pressje" oraz rzecznikiem prasowym Klubu Jagiellońskiego

W roku 2015 na prezydenta wybrany został Donald Trump, Wielka Brytania zdecydowała o opuszczeniu Unii Europejskiej, a Europa zderzyła się z największą w historii falą migracyjną. Opinia publiczna, jeszcze pod wrażeniem rosyjskiej agresji na Krym, ogłosiła, że Fukuyama się mylił i żadnego końca historii nie będzie, natomiast w kręgach intelektualistów nadal dyskutowany był, wydany rok wcześniej, „Kapitał w XXI wieku" Thomasa Piketty'ego i tylko czekano aż nowy populizm, na skutek rosnącego rozwarstwienia społecznego, zaleje Zachód – wybuch kryzysu wydawał się kwestią czasu.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi