Edukcja domowa i rozczarowanie polską szkołą

W szybkim tempie przybywa rodziców,którzy wolą kształcić dzieci w domu, poza systemem publicznego szkolnictwa. Pandemia pozwoliła im dostrzec słabości edukacji szkolnej, a transfery społeczne i likwidacja rejonizacji zwiększyły możliwości nauki zdalnej.

Aktualizacja: 24.09.2021 10:59 Publikacja: 24.09.2021 10:00

W 2015 roku w całej Polsce dzieci uczących się w ramach edukacji domowej było zaledwie kilka tysięcy

W 2015 roku w całej Polsce dzieci uczących się w ramach edukacji domowej było zaledwie kilka tysięcy

Foto: PAP, Rafał Guz

Gdyby od wielu pokoleń rodzice zdawali sobie sprawę, co dzieje się w szkołach ich dzieci, historia oświaty potoczyłaby się niewątpliwie zupełnie inaczej" – pisał w swojej autobiografii C.S. Lewis, autor m.in. cyklu dla dzieci „Opowieści z Narnii". Musiało upłynąć ponad 70 lat od napisania tych słów, aby życzenie Lewisa się spełniło. Pandemia Covid-19 i rozwój techniki sprawiły, że setki tysięcy rodziców mogło zajrzeć do lekcyjnej sali schowanej za ekranem laptopa. Być może nie przyniesie to rewolucji, ale z pewnością przyspieszyło już wcześniej istniejącą tendencję – ucieczkę rodziców ze zinstytucjonalizowanego systemu edukacyjnego do edukacji domowej.

Dla edukacji pandemia zaczęła się 12 marca 2020 r. w momencie zamknięcia placówek oświatowych w całym kraju. Nieco ponad tydzień wcześniej wykryto w Polsce pierwszy przypadek zakażenia wirusem SARS-CoV-2. Nauczyciele dostali od ministerstwa dwa dni na przygotowanie się do rozpoczęcia zdalnego nauczania. Dla obu połączonych internetem stron było to często doświadczenie traumatyczne i musiało przynieść wymierne konsekwencje społeczne. Jak opisuje to wrześniowy raport Najwyższej Izby Kontroli – trudności w zdalnym nauczaniu wyszły na jaw od razu. Poza problemami ze sprzętem i dostępem do internetu we znaki dawał się m.in. brak szkoleń z prowadzenia zajęć zdalnych, czego skutkiem były chociażby trudności w dostosowaniu metod i sposobów pracy z uczniami. Słowem, nauczyciele zostali zmuszeni do improwizacji, a dzieci i rodzice do tej improwizacji musieli się szybko dostosować.

Dla edukacji pandemia zaczęła się 12 marca 2020 r. w momencie zamknięcia placówek oświatowych w całym kraju

W maju i czerwcu 2020 r. Polskie Towarzystwo Edukacji Medialnej, Fundacja Orange oraz Fundacja Dbam o Mój Zasięg przeprowadziły badanie, którego wyniki opisano w raporcie „Zdalne nauczanie a adaptacja do warunków społecznych w czasie epidemii koronawirusa". Wykazało ono, że w krótkim czasie pogorszyła się kondycja psychiczna zarówno uczniów, jak i rodziców oraz nauczycieli. W największym stopniu ucierpieli ci ostatni – prawie 65 proc. z nich czuło się gorzej lub dużo gorzej w porównaniu z czasami sprzed pandemii. Ale odcisnęła ona piętno także na rodzicach (54 proc. deklarowało gorsze samopoczucie) i uczniach (48 proc.).

Nie ma jednak jednej opowieści o nauce w czasach pandemii, każda ze stron próbowała sobie radzić na swój sposób. Różnica jest tylko jedna – część rodziców po raz pierwszy zaczęła się poważnie zastanawiać, czy w ich przypadku zinstytucjonalizowana szkoła w ogóle jest konieczna i czy nie lepiej poszukać alternatywy.

Jakość i zdrowie

Ten czas dosadnie opisuje Ilona, mama trójki dzieci, dla której „poroniony pomysł" zdalnego nauczania był jednym z powodów przejścia na edukację domową. – Musiałam ciągle rozliczać i tłumaczyć się nauczycielowi, codziennie fotografować pracę dziecka i wysyłać ją do konkretnej godziny. Zarówno dziecko ma dużo pracy, jak i ja, pilnując tego.

Jednak nie przymus codziennej sprawozdawczości był największym mankamentem, ale jakość kształcenia oraz możliwość jej weryfikacji. – W zdalnej nauce odkryłam, dlaczego przekonanie, że moje dziecko, chodząc do szkoły, przyswoi określony zakres wiedzy, jest błędne. Przez dwa–trzy lata mój syn miał problemy z angielskim, mówił, że nie lubi się go uczyć. W trakcie lekcji online siłą rzeczy słyszałam część prowadzonych zajęć, nie było mi trudno się zorientować, że pani nauczycielka sama popełnia proste błędy. Jak się później okazało, była wykształcona w kierunku nauki innego języka, a angielskiego zaczęła uczyć po dodatkowych kursach.

Czytaj więcej

Drugie życie szkół. Co dzieje się w szkołach podczas nauki zdalnej?

Dzieci Ilony są jednymi z około 5 tys., które między jesienią 2020 r. a wiosną 2021 r. przeszły ze szkoły stacjonarnej do edukacji domowej. W sumie w całej Polsce, jak wynika z danych Ministerstwa Edukacji i Nauki, jest ich ok. 20 tys. Wciąż nie wiemy jednak, ile osób od 1 września tego roku zdecydowało się na podobny krok. Ale nawet przyrost z poprzedniego roku szkolnego robi wrażenie. W krótkim czasie dogoniliśmy choćby Wielką Brytanię, która w Europie uchodzi za jedno z lepiej rozwiniętych państw w tym zakresie.

Nie tylko jakość nauczania, ale i czynnik zdrowotny były tu bardzo istotne. – Zaczynaliśmy od kooperatywy z kilkoma innymi rodzinami, od pandemii uczę dzieci w domu. Z tego, co obserwuję, dominującym powodem przejścia na edukację domową w ostatnim roku było zagrożenie wirusowe i kwestie zdrowotne ich dzieci, które borykają się z innymi schorzeniami lub ograniczeniami – mówi Maria z Krakowa, mama czwórki dzieci. Potwierdza to Ilona: – Bezpośrednią przyczyną rozpoczęcia edukacji domowej było ryzyko kwarantanny. Po semestrze jesiennym byłam w zaawansowanej ciąży, a któreś z dzieci w każdej chwili mogło mieć kontakt z osobą zarażoną. Automatycznie wszyscy trafilibyśmy na dwa tygodnie pod klucz. Bałam się problemów, które by to za sobą pociągnęło. Zdecydowałam więc, że aby minimalizować ryzyko, spróbuję sama uczyć dzieci w domu. Okazało się to słuszną decyzją.

500+ i rejonizacja

Edukacja domowa, czy inaczej homeschooling, nie narodziła się wraz z zagrożeniem koronawirusem. Pandemia znacznie przyspieszyła jednak proces, którego dynamiczny rozwój rozpoczął się w 2015 r. Wtedy było to zjawisko marginalne, a w całej Polsce dzieci uczących się w ramach edukacji domowej było zaledwie kilka tysięcy. Od tego czasu jednak zaszły dwa równoległe systemowe procesy. Po pierwsze, jak opisał to Łukasz Pawłowski w książce „Druga fala prywatyzacji. Niezamierzone skutki rządów PiS", m.in.transfery gotówkowe dały rodzicom większą swobodę wypisania się z państwowego systemu edukacji na rzeczy innych form – od szkół prywatnych przez edukację alternatywną aż po edukację domową. Po drugie, zmieniło się prawo oświatowe. Przestała obowiązywać rejonizacja, a rodzic, jeśli tylko chce, może, mieszkając na terenie Podkarpacia, posłać dziecko do szkoły w województwie pomorskim.

Teoretycznie dla wielu może brzmieć to absurdalnie, ale dla rodziców uczących w ramach edukacji domowej to rewolucja. Szkoły przyjazne edukacji domowej, które wychodzą takim rodzinom naprzeciw, to cały czas domena przede wszystkim metropolii, a z takiej formy nauczania korzystać chcą przecież także ci, którzy uczą dzieci w środku Beskidów. Dodatkowo uchylono regulację dotyczącą wymagania opinii poradni psychologiczno-pedagogicznej, że dziecko może się uczyć poza szkołą, tym samym ograniczając zakres formalności do minimum. Dziś dziecko w każdej chwili można zabrać ze szkoły i spróbować swoich sił w edukacji domowej, a później równie szybko do tego systemu wrócić.

Edukacja domowa, czy inaczej homeschooling, nie narodziła się wraz z zagrożeniem koronawirusem

Chociaż nie jest prawdą, że w ostatnich latach państwo nie zwiększało nakładów na szkolnictwo publiczne, to jednak wciąż trudno konkurować mu z prywatnym. Państwowe nakłady na system oświatowy rosły – w latach 2016–2019 subwencja ogólna zwiększyła się o 5,5 mld zł – jednak nawet dosypując pieniędzy, nie zniwelowano jego podstawowych bolączek. Jedną z głównych są kadry – niemal połowa dyrektorów szkół badanych przez NIK zgłaszała problemy ze skompletowaniem zespołu nauczycielskiego. Najbardziej brakuje nauczycieli przedmiotów ścisłych – fizyki, matematyki i chemii. Zamiast się rozwijać, oferta edukacyjna zaczęła się więc kurczyć. W raporcie Najwyższej Izby Kontroli czytamy, że w ciągu dwóch lat – od 2016 do 2018 r. – w polskich szkołach zlikwidowano 65 tys. kół zainteresowań, a w pandemicznym roku szkolnym 2020/2021 w aż połowie badanych szkół tygodniowa liczba zajęć pozalekcyjnych była niższa niż w roku 2018/2019 lub nie było ich wcale.

Pasja i kreatywność

Myślę, że największą przysługą, jaką moglibyśmy wyświadczyć dzisiejszemu szkolnictwu, jest zredukowanie liczby przedmiotów. Żaden człowiek poniżej dwudziestki nie ma czasu na porządne zajęcie się więcej niż kilkoma rzeczami naraz. A zmuszając dziecko, by osiągnęło mierne wyniki z kilkunastu przedmiotów, obniża się (być może na całe życie) jego wymagania względem samego siebie" – pisał C.S. Lewis. A dla rodziców wybierających edukację domową rozwijanie pasji to jedno z podstawowych narzędzi rozwoju dziecka i szansa na lepszą przyszłość. Wobec tego oczekiwania szkoła może nie tylko pozostać irrelewantna, ale nawet przeszkadzać.

Maria mieszka w Krakowie, oferta zajęć i atrakcji dla dzieci jest w okolicy spora. Ilona mieszka godzinę za Lublinem i 12 km od najbliższego miasta powiatowego, syna wozi na piłkę do Parczewa, córkę na tańce do Włodawy. Jeśli zależna byłaby od godziny końca lekcji, na wiele dodatkowych zajęć dzieci nie zdążyłaby zwyczajnie dowieźć. Edukacja domowa daje jej w tym zakresie pożądaną elastyczność.

Zdaniem wielu rodziców, którzy zdecydowali się na edukację domową, dzisiejsza szkoła nie odpowiada na współczesne wyzwania. Maria mówi, że pruski model szkoły poniósł porażkę, bo odpowiada na rzeczywistość, która już nie istnieje. Szkoła nie ma przygotowywać do odsiedzenia ośmiu godzin w pracy i nie ma polegać na składaniu części przy taśmie Forda, ale skupiać się na podejściu zadaniowym, kreatywności i rozwiązywaniu problemów. A przede wszystkim ma sprawiać radość. Karina tłumaczy zaś, że rodzice dziś coraz częściej zdają sobie sprawę, że formalne wykształcenie nie jest żadnym gwarantem, a na rynku pracy coraz częściej decydują kreatywność, unikalna wiedza i umiejętności miękkie, a to zapewnić może indywidualny sposób nauczania. Celność tej diagnozy potwierdzają badania, ale też zewnętrzne obserwacje. Na łamach portalu medium.com Dominik Andrzejczuk (rozmowa z nim na stronach 24–26 – red.) w tekście „Why I left Palo Alto, California for Warsaw, Poland" pisze, że polski rynek pracy jest odwróceniem sytuacji w Dolinie Krzemowej – mamy zbyt wielu inżynierów, a zbyt mało menedżerów, odwrotnie niż w Stanach.

Rozwiązanie nie dla wszystkich

Motorem podjęcia decyzji o domowej edukacji jest często motywacja negatywna, nieoparta na chęci bycia z dzieckiem i wspierania go w rozwoju, ale przede wszystkim chronienia go przed światem zewnętrznym. Z powodu rzekomego zagrożenia radykalizacją postaw i separatyzmem we francuskim społeczeństwie prezydent Francji tłumaczył potrzebę wprowadzenia obostrzeń i większej kontroli państwa nad wydawaniem zgód na przejście dziecka na edukację domową, o czym w tej chwili toczy się nad Sekwaną dyskusja. Z jednej strony podnoszone są argumenty o laickości i konieczności obrony francuskich wartości, z drugiej zarzuty o brak demokracji i możliwości wychowania dziecka w zgodzie z własnymi przekonaniami.

Działania obecnego ministra edukacji Przemysława Czarnka są tylko wodą na młyn dla wszystkich tych, którzy jak w spocie inicjatywy „Wolna szkoła" wieszczą łamanie kręgosłupów uczniów i przeprowadzanie rewolucji kulturowej, która zrobi z dzieci prawicowe zombi

Także w Polsce widzimy odprysk tej światopoglądowej polaryzacji. Jedną z szerzej dyskutowanych u nas strategii przedstawił Rod Dreher w książce „Opcja Benedykta. Jak przetrwać czas neopogaństwa". Cytuje w niej m.in. rabbiego Marka Gottlieba: „Żydzi przywiązani do tradycyjnego stylu życia nade wszystko stawiają nauczanie szkolne. Rodziny zrobią wszystko, by dać swoim dzieciom ortodoksyjne żydowskie wykształcenie, nawet jeśli będzie to groziło bankructwem". I dodaje od siebie: „Chrześcijanie nie przywiązują aż tak wielkiej wagi do oświaty i najwyższy czas to zmienić". To dość radykalne wezwanie do budowania wspólnoty ludzi wierzących, które łączy się z konstatacją Drehera, że religia nie ma szans w starciu ze współczesną kulturą, a lekiem na to ma być rozwój edukacji pozainstytucjonalnej, której głównym celem jest właśnie wychowanie w wierze. Autor „Opcji Benedykta" oczywiście upatruje w katolickiej formacji najlepszy możliwy sposób wychowania, aby jednak mógł się on zrealizować, nie wystarczy wypisanie dziecka z publicznej szkoły.

Edukacja domowa ma sens, kiedy ludzie to czują i chcą się temu poświęcić

Karina Późniak, nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej

Z drugiej strony działania obecnego ministra edukacji Przemysława Czarnka są tylko wodą na młyn dla wszystkich tych, którzy jak w spocie inicjatywy „Wolna szkoła" wieszczą łamanie kręgosłupów uczniów i przeprowadzanie rewolucji kulturowej, która zrobi z dzieci prawicowe zombi. Straszenie konserwatywną rewolucją sprawia, że szkoła jawi się jako narzędzie opresji tłamszącej wolność. A ta, źle rozumiana i realizowana głównie jako ucieczka od edukacyjnych wyzwań na rzecz samej zabawy i radości z bycia dzieckiem, może być zgubna w skutkach. Pod tym względem duże kontrowersje budzą tematy egzaminów, które na koniec każdego roku szkolnego zdawać muszą dzieci uczące się w ramach edukacji domowej. W ich przypadku to jedyny moment, w którym państwo ma jeszcze kontrolę nad procesem kształcenia dziecka i może je monitorować. O ile dla rodzin ambitnych będzie to jednak formalność, o tyle dla części może być to dzwonek alarmowy, że ich dziecko nie rozwija się odpowiednio.

– Edukacja domowa ma sens, kiedy ludzie to czują i chcą się temu poświęcić. Są jednak też tacy, którzy nienawidzą systemu, nie akceptują go i po prostu chcą się z niego wypisać. Tacy ludzie są najczęściej średnio zaangażowani i – mówiąc wprost – robią krzywdę swoim dzieciom. Na tym edukacja domowa nie powinna polegać – mówi Karina Poźniak, nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej, która naukowo zajmuje się edukacją domową. Maria dodaje: – Kluczowe jest nastawienie, aby zamiast kontroli, skupiać się na budowaniu więzi z dzieckiem.

Edukacja domowa nie jest odpowiedzią dla każdego. – My się w tym odnajdujemy jako w sposobie życia. Nasza sytuacja na to pozwala i cieszymy się z tego – mówi Maria. To wyjście poza system jest więc czymś więcej niż tylko decyzją o innym sposobem kształcenia dzieci. Rok szkolny wyznacza nam wakacje, normuje rozkłady jazdy komunikacji miejskiej, ustawia ramówki telewizji. Wyjście poza tę logikę daje więc nie tylko wolność w wychowaniu dzieci, ale i w funkcjonowaniu w ogóle. W dobie coraz częstszej pracy zdalnej, uzależnionej od zadania, a nie od czasu jego wykonania, edukacja jest jedną z ostatnich rzeczy, które wiążą rodziny z miejscem i czasem. Dlatego z pewnością edukacja domowa nie jest dla wszystkich i nigdy nie będzie stanowić dominującego modelu kształcenia młodzieży. Jednak z pewnością jest wyzwaniem rzuconym szkole publicznej, która w dobie pandemii w dużej mierze została zdemaskowana. Jest też wyzwaniem rzuconym wspólnocie. Jak nie odbierać rodzicom wolności kształtowania dzieci, a jednocześnie nie potęgować edukacyjnych nierówności.

Gdyby od wielu pokoleń rodzice zdawali sobie sprawę, co dzieje się w szkołach ich dzieci, historia oświaty potoczyłaby się niewątpliwie zupełnie inaczej" – pisał w swojej autobiografii C.S. Lewis, autor m.in. cyklu dla dzieci „Opowieści z Narnii". Musiało upłynąć ponad 70 lat od napisania tych słów, aby życzenie Lewisa się spełniło. Pandemia Covid-19 i rozwój techniki sprawiły, że setki tysięcy rodziców mogło zajrzeć do lekcyjnej sali schowanej za ekranem laptopa. Być może nie przyniesie to rewolucji, ale z pewnością przyspieszyło już wcześniej istniejącą tendencję – ucieczkę rodziców ze zinstytucjonalizowanego systemu edukacyjnego do edukacji domowej.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi