Otóż wiele wskazuje na to, że obecna miękka, niejednoznaczna, unikająca potępienia Rosji linia Watykanu związana jest także z nadziejami na jakiś ekumeniczny przełom w relacjach z patriarchatem moskiewskim. Krótko przed wojną po raz kolejny poinformowano, że być może późną wiosną odbędzie się kolejne spotkanie papieża i patriarchy Cyryla. Wielu komentatorów wskazuje, że właśnie to ma być powodem takiego, a nie innego, zachowania Watykanu. Wskazywać na to może także ostatnia – odbywająca się już w czasie wojny – wizyta nuncjusza apostolskiego u Cyryla w Moskwie.
Czytaj więcej
Oczy wszystkich zwrócone są obecnie na Ukrainę. To oczywiste, bo tam giną teraz ludzie, mordowane są dzieci, niszczone szpitale i bombardowane miasta. Toczy się bohaterska obrona i docierają do nas informacje o bohaterstwie. Ale ta wojna – choć na Ukrainie jest jej epicentrum – toczy się także w Rosji. Bez niej, bez Rosjan, którzy odważą się wystąpić przeciwko Putinowi, nic ostatecznie się nie zmieni. Dopóki Putin rządzi na Kremlu, dopóki nie został pozbawiony władzy i postawiony przed sądem (albo zlikwidowany w czasie pałacowego puczu), dopóty Europa i świat nie mogą się czuć bezpieczniej. A tego rodzaju zmiany dokonać mogą jedynie sami Rosjanie.
Taka polityka mogłaby być zrozumiała, gdyby Rosyjska Cerkiew Prawosławna była rzeczywiście partnerem w dialogu religijnym i ekumenicznym. Postawa jej liderów stawia ich jednak poza przestrzenią chrześcijańskiej ortopraksji (piszę tylko o liderach, bo trzeba oddać sprawiedliwość prawie 300 księżom prawosławnym, którzy wojnę potępili, a także tym bohaterom, którzy – choć zaraz potem ich aresztowano – zrobili to podczas kazania). Cyryl nie tylko wprost wsparł inwazję, nie tylko opowiada androny o tym, że stanowi ona obronę przed „paradami gejowskimi", i wzywa do odbudowy „Świętej Rusi" (co jest ładnym religijnym określeniem na putinowskie imperium zniewalające Ukrainę), ale nawet modlitwę wykorzystał do promowania wezwań o to, by Bóg „pogromił inne narody", które przeszkadzają w budowaniu putinowskiej polityki.
Cyryl nie tylko wprost wsparł inwazję, nie tylko opowiada androny o tym, że stanowi ona obronę przed „paradami gejowskimi", i wzywa do odbudowy „Świętej Rusi" (co jest ładnym religijnym określeniem na putinowskie imperium zniewalające Ukrainę), ale nawet modlitwę wykorzystał do promowania wezwań o to, by Bóg „pogromił inne narody", które przeszkadzają w budowaniu putinowskiej polityki.
Dialog ekumeniczny z hierarchą, który akceptuje mordowanie dzieci i bombardowanie cerkwi, byle tylko zaspokoić apetyty swojego realnego mocodawcy, którym jest Putin, zwyczajnie mija się z celem. To mniej więcej tak, jakby próbować prowadzić dialog teologiczny z przedstawicielami „niemieckich chrześcijan", którzy w III Rzeszy głosili, że hitlerowskie prześladowanie Żydów jest elementem istotnej akcji „odżydzania chrześcijaństwa". Cyryl robi dokładnie to samo, z chrześcijaństwa czyniąc narzędzie imperialnej polityki. I właśnie dlatego nie ma z nim o czym rozmawiać.