Ugody podpisano na ostatniej prostej prowincjalatu ojca Pawła Kozackiego, który – za co mu chwała – nie tylko powołał komisję badającą sprawę nadużyć, m.in. seksualnych, we wrocławskim klasztorze, nie tylko umożliwił opublikowanie jej raportu, ale też ostatecznie, po wielu zwrotach akcji, doprowadził do porozumienia i zadośćuczynienia skrzywdzonym przez Pawła M. To jest także jego osobista zasługa i już tylko przez to zapisał się w historii naszego kraju i naszego Kościoła.
Czytaj więcej
Instrukcja dotycząca współpracy Kościoła z organami ścigania i sądami, którą ujawniła „Rzeczpospolita", dobitnie pokazuje, że klerykalna mentalność obecna jest wciąż także w Watykanie.
Ugody i związane z nimi zadośćuczynienie to ważny znak tego, że dominikanie znajdują się na niełatwej drodze zmiany mentalności, akceptacji własnych błędów, a także konieczności naprawienia ich. Zadośćuczynienie za szkody, za ból, za cierpienie, za zmarnowane lata osobom, które cierpiały nie tylko z powodu czynów jednego kapłana, ale także przez lekceważenie problemu, udawanie, że go nie ma, braku odpowiednich decyzji – to sygnał otwarcia na skrzywdzonych. Dominikanom, którzy do tego doprowadzili: dwóm prowincjałom – ojcu Pawłowi Kozackiemu i ojcu Krzysztofowi Popławskiemu, rzecznikowi skrzywdzonych od samego początku, czyli ojcu Marcinowi Mogielskiemu, ale i innym, którzy zaangażowali się w proces zmiany, należy się ogromna wdzięczność.
Czy to koniec drogi? Nie. Bo zarówno dominikanów, wciąż podzielonych w tej sprawie, jak i Kościół w Polsce czeka jeszcze głęboka przemiana mentalności, diagnozowania głębszych problemów, rozpoznawania własnych chorób. Są wśród nich choćby klerykalizm, obecny także u ojców dominikanów, a także związanych z nimi wiernych, lekceważenie problemów związanych z kierownictwem duchowym, niezrozumienie głębi szkód związanych z molestowaniem i wykorzystaniem seksualnym. To droga długa i niełatwa, ale konieczna, by rzeczywiście budować Kościół i zakon bardziej empatyczny. Uznanie, że wszystko zostało już zrobione, jest oszukiwaniem samych siebie, złudzeniem, które nie może się dobrze skończyć.