Jednym z popularnych sposobów wyrażania uznania dla postaci historycznych jest stawianie im pomników. Mimo wszystkich wątpliwości, jakie towarzyszą temu obyczajowi, chętnie postawiłbym pomnik politykowi, który potrafiłby wyciągnąć wnioski z porażek i słabości własnego państwa. Który nie zwalałby winy na poprzedników, nie szukał wymówek w niesprzyjającym układzie relacji międzynarodowych, ale pokazał, jak naprawiać instytucje i obyczaje. Takiego polityka, takiej elity politycznej, która potrafiłaby wyciągnąć wnioski z katastrofy smoleńskiej po 2010 roku, zabrakło.
Dla każdego ambitnego państwa zdarzenie tej miary co katastrofa smoleńska byłoby poważnym wyzwaniem. Stałby się sprawą, która skutkuje dziesiątkami większych i mniejszych korekt. By nie być gołosłownym, warto wymienić te, które wydają się niemal oczywiste. Ułożona w ten sposób lista zaniedbań nie jest przy tym aktem oskarżenia wobec kogokolwiek. Raczej ćwiczeniem z wyobraźni, bez którego niemożliwe jest sensowne stawianie pytania „co dalej". Bez którego cała debata publiczna może zostać zredukowana do powierzchownej reakcji na wydarzenia ostatniego tygodnia czy miesiąca.
Tymczasem pamięć – rozumiana nie martyrologicznie, ale jako zasób doświadczeń – jest niezbędnym wyposażeniem każdego państwa. Stanowi o jego zdolności przewidywania, hierarchizowania zagrożeń i celów rozwojowych. Wyznacza agendę rządów i kryteria ich oceny. W przypadku pamięci o katastrofie smoleńskiej powinna też wyznaczać plan koniecznych zmian i korekt.
Czarne scenariusze
Pierwsza ze zmian musiałaby dotyczyć nowego sposobu myślenia o przyszłości, o tym, na co państwo i jego instytucje muszą być przygotowane. Reakcja w pierwszych godzinach po katastrofie pokazała bowiem, w jak niewielkim stopniu nasze państwo przygotowuje się na czarne scenariusze. Jesteśmy krajem, który ma setki strategii publicznych opartych na skrajnie optymistycznych przesłankach. A zarazem – z małymi wyjątkami – nietraktującym serio pożytku, jakie niosą rozważania o okolicznościach niekorzystnych dla kraju oraz posiadanie odpowiednich na te sytuacje scenariuszy.
Jedyną sferą, w której czarne scenariusze odegrały pewną rolę perswazyjną, jest niezależność energetyczna kraju. Choć zanim do tego doszło, liczne ekipy bagatelizowały tę kwestię. Na niektórych budynkach publicznych fałszywie brzmiące dewizy należałoby zastąpić obowiązującym powszechnie przekonaniem „jakoś to będzie", ewentualnie nieco bardziej aktualnym „damy radę". Ten duch lekkomyślności współbrzmi z urzędowym optymizmem „dokumentów rozwojowych", strategii malowanych z takim rozmachem, że trudno byłoby je poważnie traktować w krajach znacznie zamożniejszych i posiadających perspektywę długotrwałej koniunktury ekonomicznej.