Infodemia. Jak pandemia daje impuls dla urojeń

Zewsząd docierają do nas informacje o wzrastających wskaźnikach zaburzeń psychicznych, co ma być związane z trwającą pandemią. Większość z nich dostarczają psychologowie i psychoterapeuci trudniący się zawodowo pomaganiem. Czy to jeszcze ostrzeżenie, czy już raczej samospełniająca się przepowiednia?

Aktualizacja: 14.03.2021 16:21 Publikacja: 12.03.2021 00:01

Infodemia. Jak pandemia daje impuls dla urojeń

Foto: Adobestock

Folie a deux to „szaleństwo dla dwojga". Nie kryje się jednak za tym określeniem ani wystawna uczta dla kochanków, ani szalona noc nieskrępowanego seksu. To zwyczajowo przyjęte określenie zaburzenia, które podręcznik diagnostyczny ICD-10 – klasyfikujący choroby, który stworzyła Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) – określa nieco mniej romantyczną nazwą jako „indukowane zaburzenie urojeniowe" i przypisuje mu kod F24. Rozwija się najczęściej u osób, które dużo przebywają z osobą cierpiącą na psychozę i po pewnym czasie zaczynają dzielić z nią jej urojenia.

Pandemia jest impulsem do wielu urojeń na temat rzeczywistości, które indukowane są z niezwykłą szybkością i skutecznością. Dzielą się nimi zwykli ludzie w mediach społecznościowych, celebryci, politycy, a nawet naukowcy. Przejmują je tak ogromne grupy ludzi, że chyba należałoby wprowadzić do podręczników diagnostycznych nową jednostkę – „szaleństwo dla wszystkich" lub jeszcze lepiej „szaleństwo narodowe".

Zdając sobie sprawę z zagrożeń, jakie niosą ze sobą tak indukowane urojenia, WHO wprowadziła nawet do użytku całkiem nowy termin – infodemia. Jak pokazują badania przeprowadzone już w okresie pandemii w Chinach i w Niemczech, urojenia te mają fatalny wpływ na stan psychiczny ludzi. Nasilenie zaburzeń jest niemal wprost proporcjonalne do czasu, jaki poświęcamy na śledzenie mediów, a szczególnie zgubny wpływ na naszą psychikę mają media społecznościowe.

Obawa przed stresem gorsza od stresu

Wśród informacji, którymi jesteśmy od marca 2020 r. bombardowani, szczególne znaczenie mają prognozy dotyczące zdrowia psychicznego. Polscy psychologowie już na początku pandemii za pomocą zdalnej ankiety zbadali rodaków i stwierdzili, że doświadczają oni zbiorowej traumy (dla przypomnienia – trauma to trwała zmiana w psychice). Obecnie ze wszystkich zakamarków wypływają informacje o wzrastających wskaźnikach zaburzeń psychicznych. Większość z nich dostarczają psychologowie i psychoterapeuci trudniący się zawodowo pomaganiem. Czy coś w tym złego? Czy nie działa to jak ostrzeżenie? Czy nie pomaga zapobiegać?

W udzieleniu dobrej odpowiedzi na te pytania może pomóc wejrzenie w wyniki badań opublikowanych w 2012 r. przez Abiolę Keller i jej współpracowników. Monitorowano w nich 28 753 dorosłych ze Stanów Zjednoczonych przez osiem lat. Aby to zrobić, badacze skojarzyli dane z przeprowadzonego w 1998 r. Narodowego Wywiadu Zdrowia (National Health Interview Survey) z Narodowym Indeksem Śmiertelności w 2006 r. Uczestnikom badania zadawano między innymi takie pytania: „Czy powiedziałbyś, że podczas ostatnich 12 miesięcy doświadczałeś bardzo dużo stresu, umiarkowanie dużo, stosunkowo mało lub niemal w ogóle?" lub „Jak duży wpływ na twoje zdrowie miał stres w ciągu ostatnich 12 miesięcy – bardzo duży, pewien, prawie żaden, żaden?". Keller i jej koledzy przeanalizowali czynniki związane z bieżącym stanem zdrowia badanych i stresem psychologicznym. Następnie wykorzystali wyniki Narodowego Indeksu Śmiertelności, aby sprawdzić, kto z badanych przez nich ludzi zmarł. Ta procedura umożliwiła im określenie tego, jak na nas oddziałuje przekonanie, że stres wpływa na zdrowie i na śmiertelność.

Rezultaty okazały się zadziwiające. 33,7 proc. z blisko 186 mln dorosłych w USA spostrzegało stres jako czynnik wpływający w bardzo dużym lub w pewnym stopniu na ich zdrowie. Zarówno wyższy poziom relacjonowanego stresu, jak i przekonanie, że stres wpływa na zdrowie, były związane z podwyższonym prawdopodobieństwem rzeczywistego gorszego stanu zdrowia fizycznego i psychicznego. Okazało się, że ludzie, którzy deklarowali dużą ilość stresu wpływającego znacząco na ich zdrowie i wierzyli, że stres ten szkodzi ich zdrowiu, mieli o 43 proc. wyższe prawdopodobieństwo przedwczesnej (w stosunku do spodziewanej na podstawie innych wskaźników) śmierci. Z drugiej strony ci, którzy doświadczali dużo stresu, ale nie postrzegali go jako szkodzącego ich zdrowiu, w żaden sposób nie byli bardziej narażeni na przedwczesną śmierć. Tak naprawdę ich ryzyko przedwczesnej śmierci było najniższe ze wszystkich badanych, włączając w to tych, którzy doświadczali stosunkowo niewiele stresu w życiu.

Badacze oszacowali, że z tego powodu w ciągu ośmiu lat przedwcześnie zmarło około 82 tys. osób. Ludzie ci zmarli nie w wyniku stresu, lecz w wyniku przekonania, że stres jest szkodliwy dla ich zdrowia! To oznacza 20 231 przedwczesnych zgonów w ciągu roku. Jeśli te szacunki są poprawne, można wyciągnąć wniosek, że przekonanie o negatywnym wpływie na zdrowie stanowi 15. w rankingu najważniejszych przyczyn śmierci w Stanach Zjednoczonych, wyprzedzając tym samym raka skóry, AIDS i zabójstwa.

Nie tsunami, lecz stok

To jednak niejedyne badanie pokazujące śmiertelne efekty przekonania, że stres może być szkodliwy dla naszego zdrowia. Heram Nabi i jego naukowy zespół postanowili sprawdzić, czy spostrzegany wpływ stresu na zdrowie jest faktycznie skorelowany z niekorzystnymi wynikami zdrowotnymi. A dokładniej rzecz ujmując, czy osoby, które są przekonane, że stres im szkodzi, znajdują się w grupie podwyższonego ryzyka niedokrwienności serca w porównaniu z tymi, które uważają, że stres im nie szkodzi. Swoją analizę przeprowadzili na grupie 7268 kobiet i mężczyzn, których średnia wieku wynosiła 49,5 roku. W ciągu 18 lat badań miało miejsce 352 przypadków zawału mięśnia sercowego bez skutku śmiertelnego. Po uwzględnieniu zmiennych socjodemograficznych uczestnicy badań, którzy deklarowali, że stres wpłynął na ich zdrowie w skrajny lub bardzo silny sposób, byli 2,12 razy bardziej narażeni na śmierć w wyniku choroby wieńcowej lub na zawał serca bez skutku śmiertelnego w porównaniu z grupą, która uważała, że stres nie wpływa na jej zdrowie. Autorzy doszli do wniosku, że przekonanie o tym, iż stres wpływa negatywnie na zdrowie – niezależnie od spostrzeganego przez ludzi poziomu stresu – ma związek z podwyższonym ryzykiem choroby wieńcowej serca.

Liczby więc pokazują dość jednoznacznie, że już samo powtarzanie stwierdzenia: „stres wpływa szkodliwie na twoje zdrowie", może być w rzeczy samej śmiertelnie niebezpieczne dla ludzi skłonnych w to uwierzyć. Tymczasem przeprowadzone już w okresie pandemii badania znanego brytyjskiego psychologa klinicznego Richarda Bentalla pokazują, że wieszczenie tsunami zaburzeń psychicznych spowodowanego pandemią nie ma żadnego uzasadnienia w faktach. A przynajmniej w Wielkiej Brytanii, której pandemia wcale dotychczas nie oszczędzała. Bentall wraz ze swoimi współpracownikami wybrał reprezentatywną grupę ponad 2 tys. Brytyjczyków, którą monitorował, począwszy od 23 marca 2020 r., czyli od pierwszego tygodnia lockdownu. Rzeczywiście, okazało się, że pierwsze tygodnie przyniosły wyższe wskaźniki depresji, lęku i stresu, niż odnotowano w poprzednich badaniach przeprowadzonych na populacji w Wielkiej Brytanii. Podobne wyniki uzyskali nie tylko badacze na Wyspach Brytyjskich, ale także w innych krajach. Wszystkie badania pokazały, że ludzie, którzy wcześniej cierpieli na problemy ze zdrowiem psychicznym, byli biedni, młodzi lub mieli małe dzieci w domu – w tych grupach cierpieli najbardziej.

Jednak z upływem czasu obraz ten zaczął się diametralnie zmieniać. Naukowcy zaobserwowali ogólne zmniejszenie liczby osób, które zgłaszały ponadprzeciętne poziomy objawów psychiatrycznych. Ta zmiana w kierunku – jak można wnioskować – adaptacji i odporności nie jest zaskakująca, bowiem z wcześniejszych badań wiemy, że indywidualne, interpersonalne traumy są znacznie bardziej szkodliwe dla psychiki niż urazy zbiorowe, takie jak klęski żywiołowe. Dzieje się tak przynajmniej częściowo dlatego, że silne więzi społeczne chronią ludzi przed stresem, a podczas kryzysu często się spotykamy, aby pomagać sobie nawzajem, tworzymy poczucie przynależności i wytwarzamy wspólną tożsamość z innymi.

Używając zaawansowanych metod statystycznych, badacze postanowili zbadać różne wzorce zmian, jakie zachodziły w populacji. Okazało się, że większość populacji (56,5 proc.) okazała się odporna na lęk i depresję i nie wykazywała żadnych oznak choroby psychicznej w żadnym momencie pandemii. Inne wyniki zaobserwowali w przypadku małej grupy (6,5 proc.), która źle się czuła przez cały okres jej trwania. U 17 proc. stan psychiczny pogorszył się po rozpoczęciu pandemii w stopniu niewielkim, umiarkowanym u 11,5 proc., a w przypadku grupy obejmującej 8,5 proc. badanych wykazano znaczną poprawę zdrowia psychicznego. Tak więc w sumie tylko około jednej czwartej populacji miało się źle. W związku z tym ten obraz, zdaniem badaczy, nie przypomina tsunami, lecz stok, po którym podchodzimy pod górę. Dla różnych ludzi ma on tylko większe lub mniejsze nachylenie. Interpretując te różnice, badacze doszli do wniosku, że wynikają one głównie z faktu, że ludzie w tych różnych grupach wkraczali w czas pandemii, zaczynając z bardzo różnych pozycji. Osoby cierpiące na choroby psychiczne przed pojawieniem się koronawirusa, ludzie samotni, o niskiej tolerancji na niepewność, skłonne do lęku przed śmiercią i mające dojmujące poczucie niewielkiej kontroli nad swoim życiem zwykle radziły sobie słabiej.

Wzmacniać, a nie leczyć

W innym badaniu, przeprowadzonym w Hiszpanii, odkryto, że ludzie, którzy wchodzili w czas pandemii z pozytywnymi przekonaniami o świecie (generalnie uważali, że świat jest zasadniczo dobrym miejscem), często doświadczali tzw. potraumatycznego wzrostu; wykorzystali pandemię jako okazję do ponownej oceny swojego życia i zmiany na lepsze. Bo chociaż w prezentowanych przez media doniesieniach eksponuje się głównie informacje negatywne, to jednak niektóre konsekwencje pandemii były korzystne – ludzie, którzy zachowali pracę, często oszczędzili sporo pieniędzy, dla wielu pozytywną zmianą było wyeliminowanie codziennych dojazdów do pracy. O ile dla rodziców małych dzieci konieczność ciągłej opieki nad nimi była źródłem większego stresu, o tyle spora część rodziców starszych dzieci cieszyła się z większego kontaktu z nimi w domu.

Richard Bentall, podsumowując swoje badania, przestrzega, że ze względu na swe ponure konsekwencje narracja o tsunami zaburzeń psychicznych niesie ze sobą ryzyko, że stanie się samospełniającą się przepowiednią. Jego zdaniem w dalszej perspektywie doświadczenia zdobyte podczas pandemii i przeprowadzone badania powinny zostać wykorzystane do tworzenia programów mających na celu budowanie odporności.

Te wnioski współbrzmią ze (słabymi) głosami tych badaczy i analityków klinicznych, którzy już od lat zwracają uwagę na to, że zdrowie psychiczne jest wartością, którą należy raczej chronić i wzmacniać, niż leczyć i naprawiać. Niestety, głosy te nie są w stanie przebić marketingowej wrzawy, w której dominują ci, którzy nie z prewencji i ochrony, lecz z napraw właśnie czerpią dochody i pozycję społeczną. Za tworzenie narracji o nadciągającej pandemii zaburzeń psychicznych odpowiedzialny jest nieskomplikowany, ale ciągle skuteczny ekonomicznie, model wpływania na ludzi, w którym należy ich najpierw odpowiednio nastraszyć, a potem zaoferować pomoc.

Strażak, inspektor i strażak podpalacz

Mali chłopcy często przechodzą w swoim życiu okres, kiedy chcą zostać strażakami. Żadnemu z nich nie przyjdzie jednak do głowy myśl o karierze inspektora bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Te marzenia są wynikiem oddziaływania środowiska, w którym dorastają. Prawdopodobnie nigdy żaden inspektor bezpieczeństwa przeciwpożarowego nie został opisany na pierwszych stronach gazet, chociaż to właśnie z powodu ciężkiej pracy, jaką wykonał w swoim regionie (a nie strażaków), przez 25 lat nie wybuchł ani jeden pożar. Sława oraz zaszczyty były i nadal są domeną strażaka, który uratował bezradne dziecko z płonącego domu. Rzadko, jeśli w ogóle, ludzie ciężko pracujący nad prewencją negatywnych wydarzeń stają się bohaterami, ale często to dzięki nim w ogóle dokonuje się postęp. Nie inaczej sprawy się mają w obszarze zdrowia psychicznego. Ci, którzy zmagają się z demonami chorób i zaburzeń psychicznych, pretendują do miana bohaterów, podczas gdy ci, którzy im zapobiegają, zawsze pozostają w cieniu. To pewnie dlatego większość studentów psychologii, których spotkałem w swoim życiu, chciała zostać terapeutami i pomagać w ten sposób innym, a nigdy nie spotkałem takiego, który chciałby się poświęcić zapobieganiu powstawania u ludzi tychże problemów.

Poza bohaterskim strażakiem i pozostającym w cieniu inspektorem czasami pojawia się jeszcze trzecia groteskowa postać – strażak, który wywołuje pożary po to, aby później móc się wykazać bohaterstwem podczas akcji gaszenia. Czy wieszczenie pożogi chorób psychicznych, które ma wywołać pandemia, jest tylko bezrozumnym działaniem, którego cel jest ledwie marketingowy, czy już stanowi wzniecanie pożaru, przy którego gaszeniu będzie się można wykazać? Obawiam się, że pomimo wielu podobnych doświadczeń upływający czas udzieli nam po raz kolejny tej samej lekcji. Tymczasem warto może zastanowić się nad refleksją znanego socjologa polskiego pochodzenia Stanislava Andreskiego, który rozmyślając o dziwnej zbieżności rosnących liczb problemów psychicznych i towarzyszącemu im gwałtownemu wzrostowi liczby specjalistów w tym zakresie, zasugerował: „Jeśli widzimy, że za każdym razem, kiedy pojawia się straż pożarna, płomienie stają się większe, mamy podstawy zastanawiać się, czego używają do gaszenia pożaru i czy przypadkiem nie dolewają oliwy do ognia".

W przypadku folie a deux – czyli wspomnianego na początku schorzenia psychicznego, które opiekun niejako przejmuje od chorego – najlepszym sposobem na zmniejszenie objawów jest trwałe oddzielenie opiekuna od osoby psychotycznej. Tylko wtedy będzie szansa, że rozpocznie się proces ustępowania urojeń. Jak postąpić w przypadku szaleństwa narodowego? Odpowiedź pozostawiam czytelnikom. 

Tomasz Witkowski jest doktorem psychologii, pisarzem, autorem m.in. „Psychoterapii bez makijażu", trzech tomów „Zakazanej psychologii" i wydanych w USA „Psychology Gone Wrong" oraz „Psychology Led Astra"

Folie a deux to „szaleństwo dla dwojga". Nie kryje się jednak za tym określeniem ani wystawna uczta dla kochanków, ani szalona noc nieskrępowanego seksu. To zwyczajowo przyjęte określenie zaburzenia, które podręcznik diagnostyczny ICD-10 – klasyfikujący choroby, który stworzyła Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) – określa nieco mniej romantyczną nazwą jako „indukowane zaburzenie urojeniowe" i przypisuje mu kod F24. Rozwija się najczęściej u osób, które dużo przebywają z osobą cierpiącą na psychozę i po pewnym czasie zaczynają dzielić z nią jej urojenia.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS