Prof. Antoni Florkowski: Do samobójstwa prowadzi długi proces

W całej swojej pracy naukowej i praktyce nie spotkałem samobójcy, który nie wykazywałby objawów zaburzeń psychicznych - mówi prof. Antoni Florkowski, psychiatra.

Publikacja: 29.12.2017 01:00

Czy Piotr S. popełnił samobójstwo „dla idei”? – Nie widziałem dokumentacji medycznej tego przypadku.

Czy Piotr S. popełnił samobójstwo „dla idei”? – Nie widziałem dokumentacji medycznej tego przypadku. Psychiatria uważa jednak, że do zamachu samobójczego nie prowadzi jedna przyczyna – mówi prof. Antoni Florkowski.

Foto: AFP

Plus Minus: Samospalenie to okrutna forma samobójstwa.

Wyjątkowo okrutna. Łączy się nieraz z kilkudniowym okresem konania w cierpieniu, choć współcześnie można wprowadzić ofiarę w stan śpiączki farmakologicznej. Na szczęście w naszej kulturze taka technika samobójcza zdarza się bardzo rzadko. W swojej praktyce badałem kilka tysięcy samobójstw ze skutkiem śmiertelnym, a tylko dwa były przypadkami samospaleń. Oba dotyczyły żołnierzy. Pierwszy z nich podpalił się w paśniku dla zwierząt leśnych. Zmarł dopiero po kilku dniach.

Dlaczego się podpalił?

Nie wytrzymał stresu związanego ze służbą wojskową. Zdołaliśmy go jednak zbadać, zanim umarł. Okazało się, że cierpiał na schizofrenię. Podpalając się, był w stanie ostrej psychozy, czyli stracił kontakt z rzeczywistością. Żył w świecie urojeń i omamów.

Czy nikt wcześniej nie zauważył, że dzieje się z nim coś złego?

Do armii wcielono go przez pomyłkę. Służył ledwie kilka miesięcy. A kiedy schizofrenia jest w okresie remisji, rzadko można zauważyć, że coś jest z człowiekiem nie w porządku.

W swoich badaniach nie spotkałem jeszcze zdrowego psychicznie człowieka, który popełniłby skuteczne samobójstwo. Tyle że większość z nich nie leczyła się wcześniej psychiatrycznie, mimo że wykazywali kliniczne objawy zaburzeń, np. depresyjnych. Dotyczyło to zwłaszcza ambitnych mężczyzn wychowywanych do radzenia sobie w trudnych sytuacjach.

Mama uczyła: „chłopaki nie płaczą"?

Właśnie. Tacy ludzie wizytę u psychiatry traktują jako życiową porażkę, a nie radząc sobie z depresją, kończą potem tragicznie. Modelowy polski samobójca jest mężczyzną w wieku od 35 do 45 lat (kolejna grupa to osoby powyżej 65. roku życia). Dokucza mu depresja albo też nadużywa alkoholu, narkotyków czy innych środków psychotropowych. Często ma już za sobą próby samobójcze. Cechuje go słaba socjalizacja, czyli przystosowanie do norm społecznych i wartości panujących w danym społeczeństwie. Także ujemny bilans życiowy, czyli poczucie niedosytu i niespełnienia. Cierpi na przewlekłe choroby psychsomatyczne (fizyczne, ale wywołane w istotnym stopniu przez czynniki psychologiczne – red.). Nie ma też partnera.

Wspomniał pan o dwóch przypadkach badań nad samospaleniem.

Drugi badałem w Dolnośląskiem. Żołnierz uciekł zimą z jednostki wojskowej samochodem ciężarowym. Nie odjechał jednak zbyt daleko, bo szybko wpadł do rowu, skąd bez pomocy nie można się było wydostać. Wtedy oblał się benzyną z kanistra i podpalił.

Zdiagnozował pan przyczynę?

Nie zdołałem. Nie wykluczam jednak, że mógł to być nagły impuls wywołany stresem, strachem przed karą czy koniecznością powrotu do jednostki.

Przecież już sam ból płonącego ciała musiał być większy niż cierpienie wywołane spodziewaną karą. Zresztą czy można odebrać sobie życie przez taką błahostkę...

Nie chodzi o błahostkę. To, o czym czytamy czy słyszymy potem w mediach, bywa jedynie wierzchołkiem góry lodowej, kroplą, która w pewnym momencie przelewa czarę. Dopóki tego nie zrozumiemy, zamach na własne życie często wyda się nam reakcją nieadekwatną do bodźca. Tymczasem samobójstwo nie jest pojedynczym, wyizolowanym zjawiskiem, ale procesem rozciągniętym w czasie. Samobójcą jest się na długo przed dokonaniem zamachu na swoje życie.

Nawet wtedy, gdy jak Piotr Szczęsny w październiku tego roku spalamy się publicznie w proteście wobec jakiejś idei?

Nie wiem, czy było to samobójstwo „dla idei". Nie widziałem dokumentacji medycznej tego przypadku, więc nie dam pani satysfakcji w postaci diagnozy. Psychiatria uważa jednak, że do zamachu samobójczego nie prowadzi jedna przyczyna. Musi dojść do sprzężenia kilku różnych czynników. Moim zdaniem kryzys samobójczy nie może też być oceniany jednoznacznie z rozpoznaniem choroby psychicznej czy zaburzeń psychicznych, ale z wiedzy medycznej wynika, że zdecydowana większość osób, które dokonały takiego zamachu, cierpiała na zaburzenia psychiczne, głównie depresję o umiarkowanym nasileniu.

Jak to się dzieje, że roszady polityczne zaczynają ważyć dla nas tyle co życie?

To właśnie sprzężenie różnych czynników, o jakim wspomniałem. Psychologia zbudowała teorie naukowe próbujące tłumaczyć takie procesy. Jedna z nich uważa, że samobójstwo jest formą ucieczki od bólu psychicznego, który okazuje się dla danej osoby nie do zniesienia. Można założyć zatem, że dysonans między oczekiwaniami dotyczącymi wdrożenia jakiejś własnej idei a rzeczywistością, gdy próby te kończą się fiaskiem, może być odczuwany jako tak bolesna, osobista porażka, że jedynym sposobem ukojenia bólu wydaje się śmierć.

Wdrożenie naszej idei traktujemy wtedy jako misję?

Może to być rodzajem posłannictwa czy mesjanizmu. Ból psychiczny powstały wobec braku możliwości spełnienia swojej misji może być zredukowany przez samozagładę. Trwająca przy tym depresja nie zaburza przecież sposobu myślenia.

A inna teoria?

Inna uczy, że indywidualny, obrany system wartości jest jedną z głównych funkcji psychicznych człowieka. A zatem u wielu osób bardzo silnie wpływa on na formowanie się późniejszych celów osobistych, w tym także zachowań samobójczych. Innymi słowy, gdy pojawiają się problemy w wartościowaniu jednej z naszych idei, dotyka nas z reguły kryzys psychiczny. Tyle że o różnym nasileniu.

Na przykład?

Weźmy współczesną sytuację: w demokratycznym kraju rządzonym przez ugrupowania konserwatywne mocno liberalny system wartości może być trudny do wprowadzenia. Osobiste cele i wartości odbiegają bowiem od tych uznawanych przez większość, co może wywołać kryzys psychiczny, o którym mówię. Problem w tym, że osoby posuwające się w tym kryzysie aż do popełnienia samobójstwa wieszają sobie poprzeczkę bardzo wysoko, działając tym samym irracjonalnie. W jaki sposób bowiem tragiczne zachowanie jednego człowieka miałoby zmienić, na przykład, system wartości milionów innych osób, które w demokratycznym głosowaniu wybierają określone władze?

Musi być coś, co sprawia, że tylko u niektórych jednostek kryzys osobistych wartości przekłada się na tak nieodwracalną decyzję.

Psychologia uważa, że mogą decydować o tym niektóre cechy osobowości: nadmierna wrażliwość skłaniająca do nieadekwatnej oceny sytuacji i nie w pełni sprawny mechanizm adaptacyjno-kompensacyjny, czyli ten, który sprawia, że radzimy sobie w życiu ze stresem. Istnieją przecież osoby doznające w życiu nieprawdopodobnych wręcz urazów psychicznych, a nie przychodzi im do głowy rozwiązanie problemu w drodze samobójstwa. Z drugiej strony uwarunkowania genetyczne sprawiają, że część z nas bardzo mocno przeżywa nawet drobne niepowodzenia. Te osoby bardziej narażone są na doświadczanie zaburzeń depresyjnych i myśli samobójczych stanowiących już element procesu samobójczego.

Jak długo trwa taki proces?

Może trwać kilka tygodni lub kilka dni w zależności od nasilenia predyspozycji czy objawów klinicznych depresji. To czas gdy tzw. atmosfera samobójcza stopniowo gęstnieje. Narastają frustracje czy zapętlające się konflikty z otoczeniem. Wzmagają się napięcia i lęki. Rośnie w nas poczucie bezsilności. Kurczy się zaś wiara w możliwość zmiany niepożądanej sytuacji. Ulgę przynoszą wtedy myśli o śmierci jako o jedynym rozwiązaniu.

Literatura mówi, że każdy proces samobójczy ma trzy składowe: myśli samobójcze, tendencje samobójcze i sam akt. I że jest między nimi różnica tylko jednego stopnia.

Myśli samobójcze nie oznaczają jeszcze faktycznego planowania śmierci. To raczej kierowanie uwagi w tę stronę: „nie mam już po co żyć" itp. Problem w tym, że z czasem takie myśli lubią się umacniać i ewoluować w stronę konkretnych planów. Tendencje samobójcze to właśnie zdefiniowany już zamiar odebrania sobie życia, wybieranie czasu, sposobu czy pisanie listów pożegnalnych. Austriacki psychiatra Erwin Ringel po analizie ponad 700 przypadków samobójstw stworzył także termin: syndrom presuicydalny.

Czym on jest?

W czasie bezpośrednio poprzedzającym akt samobójczy ofiary podlegają podobnym stanom psychicznym, czyli m.in. zawężeniu możliwości racjonalnego myślenia, procesów emocjonalnych i decyzyjnych. Doświadczają intensywnych fantazji o treści samobójczej, lęku, poczucia bardzo niskiej samooceny i niemocy. Tracą zdolność widzenia innych niż śmierć rozwiązań sytuacji (to tzw. myślenie tunelowe), a ratowanie siebie pozostawiają innym. Obszar relacji międzyludzkich się kurczy. Wycofują się, czując osamotnienie i wyobcowanie społeczne, podczas gdy agresja i napięcie wciąż rosną, by w końcu wybuchnąć do wewnątrz...

I dokonać dzieła?

Nie zawsze. By człowiek dokonał zamachu na swoje życie, często potrzebny jest tzw. czynnik spustowy, czyli jakiś bezpośredni powód będący tak naprawdę jedynie sygnałem do rozpoczęcia destrukcji rozwiązującej wszelkie toczące nas od dawna problemy.

Socjologia wyróżnia jednak np. samobójstwa honorowe, zdarzające się najczęściej podczas wojny. Szkolnym przykładem jest śmierć Michała Wołodyjowskiego. Przymus poddania twierdzy nie był chyba jedynie owym „czynnikiem spustowym". Badania naukowe mówią też, że samobójcy rekrutują się spośród ludzi mających po prostu inny niż większość, ambiwalentny stosunek do śmierci.

Ma pani rację. Tyle że socjologia czy filozofia mają narzędzia, by tworzyć obudowy ideologiczne zamachów samobójczych, roztrząsać ich wartość moralną czy problem ambiwalentnego stosunku do kwestii życia i śmierci. W medycynie życie jest naczelną wartością. Psychiatria zaś bada procesy prowadzące do samozagłady głównie po to, by im zapobiegać. Zresztą tylko w nielicznych krajach europejskich istnieje społeczne przyzwolenie na samobójstwo, mam na myśli kwestię eutanazji.

W Polsce samobójstwa bywają za to elementem gry politycznej. Gdy w 2011 r. pewien mężczyzna dokonał samospalenia w proteście przeciw rządowi Donalda Tuska, „Gazeta Wyborcza" w tekście „Terrorysta Andrzej Ż." napisała: „Pod kancelarią premiera nie podpalił się szlachetny bohater, który walczy o wzniosłe cele. Zrobił to ktoś, kto przy pomocy aktu terroru (skierowanego wobec samego siebie) próbował na nas coś wymusić. Nie ma takich spraw, które w demokratycznym kraju dawałyby prawo do samospaleń". Ta sama gazeta czyni teraz z innego samobójcy bohatera narodowego.

Powtórzę: z punktu widzenia psychologii człowiek najbardziej ceni wartości, jakie wybrał. W dużej mierze to one kształtują jego osobowość i ją rozwijają. Tyle że znalazłszy się w stanie depresji, człowiek traci zdolność racjonalnej oceny sytuacji. Pacjenci widzą wtedy świat w ciemnych kolorach, nie dostrzegając barw pośrednich. Mało tego, sytuacje czy zdarzenia oceniane przez zdrowych ludzi jako niewzbudzające niepokoju, czasem niegodne wręcz uwagi, dla osoby, która cierpi i której system wartości się załamał, urastają do rangi przeszkody nie do pokonania.

Powiedział pan, że prawie każde samobójstwo poprzedza depresja.

Nie upieram się, że właśnie depresja. Przez całe lata badałem jednak przypadki samobójstw, m.in. w sposób retrospektywny, czyli przesłuchując świadków i analizując dokumenty, na podstawie których z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można było odtworzyć ostatni czas życia zmarłego. I cóż? Okazało się, że w całej swojej pracy naukowej i praktyce nie spotkałem samobójcy, który nie wykazywałby objawów zaburzeń psychicznych. Depresja zaś dotykała ponad 70 proc. z nich. W pozostałych przypadkach samobójstwo było następstwem zaburzeń osobowości, uzależnienia od alkoholu albo schizofrenii, czyli stanów psychotycznych, kiedy człowiek nie kieruje się rzeczywistą wolą, lecz ulega urojeniom czy omamom.

Jakie zaburzenia osobowości spotykał pan u samobójców?

Najczęściej były to osobowość dyssocjalna i osobowość z pogranicza, znana jako chwiejna emocjonalnie typu „borderline". Ta pierwsza, dyssocjalna, charakteryzuje się m.in. brakiem poczucia winy, wstydu i odpowiedzialności. Także trwałą niezdolnością do związków uczuciowych z innymi ludźmi. Typową cechą jest brak umiejętności odraczania satysfakcji, czyli dążenie do natychmiastowego zaspokojenia popędów i potrzeb. Przy tym autodestrukcyjny model życia.

A osobowość typu „borderline"?

To brak stałości emocji, bezustanne wahania nastroju w kierunku depresji czy lęków. Równie niestabilne nastawienie do otoczenia, jak i obraz samego siebie. Stanom rozdrażnienia towarzyszą wówczas niekontrolowane wybuchy gniewu czy nawracające myśli samobójcze. Pacjent nierzadko się samookalecza. Towarzyszy mu stałe uczucie pustki duchowej. Dodatkowo trudnym do rozpoznania stanem psychicznym, który może prowadzić do zachowań samobójczych, bywa dystymia – nie w pełni nasilone symptomy depresji. Obserwujemy wtedy głównie przewlekłe, uporczywe obniżenie nastroju, apatię albo nastrój depresyjno-dysforyczny. Dysforia polega m.in. na wyolbrzymianiu pewnych sytuacji i reakcjach nieadekwatnych: nadmiernym rozżaleniu, agresji czy gniewie. Problem polega na tym, że objawy dystymii są dla otoczenia prawie niezauważalne. U pacjenta powodują jednak dotkliwe cierpienie psychiczne, które nie pozwala mu radzić sobie z bieżącą sytuacją. By zdiagnozować dystymię, dyskomfort psychiczny musi jednak utrzymywać się nie krócej niż w okresie dwóch lat.

Skąd bierze się dystymia?

Współcześnie mówimy o czynniku genetycznym. Dziedziczy się jednak tylko podatność na zachorowanie. By doszło do rozwoju choroby, musi zadziałać jakiś czynnik zewnętrzny, który wyzwoli pełną formę kliniczną.

Spotkałam kiedyś człowieka dotkniętego depresją. Z wielkim trudem podnosił się co rano z łóżka. Nie miałby w sobie dość energii ani logiki działania, by zorganizować zamach na własne życie, pisać listy, drukować ulotki.

Badałem przypadek podchorążego, który zdążył w Wielkanoc krótko pożegnać się z siostrą, po czym w ciągu kilku tygodni zwrócił drobne długi, rozdał osobisty majątek i wyleczył wszystkie ubytki u dentysty, po czym zastrzelił się w jednostce z pistoletu maszynowego. Jego depresja nie była widoczna dla otoczenia. Człowiek w depresji tak głębokiej, że powoduje spowolnienie psychomotoryczne, o jakim pani mówi, nie jest w stanie popełnić samobójstwa.

A kiedy jest?

W praktyce widziałem, że zdarzało się to najczęściej pacjentom, których wypisano ze szpitala, zanim nastąpiła całkowita remisja choroby, albo też starali się o przepustkę weekendową, często po to właśnie, by ze sobą skończyć. Chodzi o to, że w depresji stan psychiczny zaczyna się poprawiać po około trzech tygodniach leczenia. Pacjent odzyskuje wtedy napęd psychoruchowy (i jest w stanie np. zawiązać pętlę), ale depresyjna ocena rzeczywistości wciąż jest ta sama.

Kiedy się zracjonalizuje?

Skuteczność leczenia można ocenić dopiero po sześciu, a nawet dwunastu tygodniach przyjmowania terapeutycznych dawek leków. Inna sprawa, że czasem pacjent, podejmując decyzję o samobójstwie, czuje, że oto znalazł wyjście i odzyskał kontrolę nad sytuację. To, niestety, dodaje mu motoryki.

Palenie swojego ciała to zadanie sobie bólu po stokroć gorszego niż np. podcięcie żył. Tymczasem tuż po Piotrze Szczęsnym samospalenia dokonał w Rzeszowie także 40-latek dotknięty depresją. Gdy zaś przygotowywałam się do naszej rozmowy, pewien psychiatra, także z Łodzi, opowiadał mi o pacjentce, która zadała sobie kilkanaście ciosów nożem. Cierpiała na afektywną chorobą dwubiegunową: na przemian depresję i manię.

Pyta pani, co decyduje o wyborze techniki samobójczej? Ludzie z zaburzeniami osobowości dokonują m.in. samookaleczeń, bo widok krwi i „zemsta" na własnym ciele rozładowują narosłe negatywne emocje, z którymi nie byli w stanie poradzić sobie w inny sposób. W chwili cięcia nie czują bólu.

Zadawanie sobie bólu to nie samobójstwo.

Samobójstwo zawsze jest aktem agresji skierowanym przeciwko sobie. Nie jesteśmy jednak na takim etapie wiedzy medycznej, by zdefiniować przyczyny wyboru technik samobójczych. Pamiętam żołnierza, który pełniąc wartę, odłożył broń, by... się powiesić. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego to zrobił.

Samospalenie praskiego studenta Jana Palacha w 1969 r. pociągnęło za sobą podobną śmierć kilku osób z jego środowiska. W proteście przeciw inwazji radzieckiej spalił się m.in. 18-letni chłopak Jan Zając. By szybciej płonąć, natarł ciało pastą do butów. A żeby nie krzyczeć z bólu, wypił przed śmiercią żrący kwas.

Psychiatria nazywa to indukowanym samobójstwem. To przypadki, w których nie ma miejsca na długotrwały proces samobójczy. Zjawisko to dotyczy osób mających wspólny cel czy pozostających w bliskim związku. Badałem przypadek bliźniaków. Gdy jeden z nich popełnił samobójstwo, drugi pchnął się nożem na jego grobie.

Brzmi melodramatycznie.

Tylko z pozoru. Tzw. indukowanie się bliskich osób odbywa się przecież na bardzo różnych polach. Jeśli osoba dominująca w rodzinie cierpi na zaburzenia psychiczne, np. na paranoję, może zaindukować zdrowych psychicznie członków rodziny tak mocno, że bezkrytycznie uwierzą w system jej urojeń. Widać to w sądach. Gdy paranoja ma postać pieniaczą, czyli chory za wszelką cenę szuka sprawiedliwości w prawie, towarzyszą mu często pozostali członkowie rodziny, wzmacniając zeznaniami twory jego chorej wyobraźni i im przytakując.

Na stronie Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego zrzeszającego badaczy samobójstw znalazłam apel do dziennikarzy o szczególnie ostrożne podejście do kwestii samobójstwa wobec podsycanej medialnie atmosfery po śmierci Piotra Szczęsnego.

Obawiamy się, że poruszanie tematów suicydalnych i zagłębianie się w nie może wpłynąć zarówno na czytelników, jak i na ludzi mediów.

„Sekcja zwłok to doświadczenie, które przekracza granice wytrzymałości normalnego człowieka. Samobójcy przerażali mnie szczególnie. Człowiekowi, który popełnia samobójstwo, wydaje się, że to jest takie doniosłe, że zmieni świat. A my dostajemy jego ciało na sądówce. Kroimy go i wiemy, że ta śmierć nie zmieniła dokładnie niczego" – mówi jeden z lekarzy w reportażu Pawła Reszki z książki „Mali bogowie".

To ma głęboki sens. Tym zakończmy.

Prof. dr hab. n. med. Antoni Florkowski – specjalista psychiatra, w latach 1992–2002 kierownik Katedry i Kliniki Psychiatrii Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Następnie (w latach 2002–2014) kierownik Kliniki Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Autor ponad 150 publikacji naukowych dotyczących problematyki samobójstw. Obecnie mieszka w Krakowie i wykłada w Instytucie Nauk o Zdrowiu Podhalańskiej Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nowym Targu. Działa w Polskim Towarzystwie Suicydologicznym.

Plus Minus: Samospalenie to okrutna forma samobójstwa.

Wyjątkowo okrutna. Łączy się nieraz z kilkudniowym okresem konania w cierpieniu, choć współcześnie można wprowadzić ofiarę w stan śpiączki farmakologicznej. Na szczęście w naszej kulturze taka technika samobójcza zdarza się bardzo rzadko. W swojej praktyce badałem kilka tysięcy samobójstw ze skutkiem śmiertelnym, a tylko dwa były przypadkami samospaleń. Oba dotyczyły żołnierzy. Pierwszy z nich podpalił się w paśniku dla zwierząt leśnych. Zmarł dopiero po kilku dniach.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena