Czy polityk ma prawo do depresji?

Tym, którzy uważają, że psychiczne problemy powinny eliminować z działalności politycznej, polecam biografie Piłsudskiego, Churchilla albo de Gaulle'a.

Aktualizacja: 17.12.2021 15:58 Publikacja: 17.12.2021 10:00

Przyszła chwila, że zwątpiłem w to, bym mógł dokonać wielkich rzeczy. I życie od razu straciło dla m

Przyszła chwila, że zwątpiłem w to, bym mógł dokonać wielkich rzeczy. I życie od razu straciło dla mnie swój urok – wspominał Józef Piłsudski

Foto: NAC

Jeden z tygodników konserwatywnej prawicy, „Sieci", opublikował kilkanaście dni temu tekst o polityku będącym do niedawna ważną postacią obozu władzy, w którym przekazał plotki o głębokiej depresji i próbie samobójczej, jaką miał podjąć ten polityk. W prawicowej infosferze pochwalono decyzję redakcji. Argumentowano, że „mamy prawo wiedzieć, kto nami rządził" i „to chyba oczywiste, że opinia publiczna dowiaduje się, że jeden z jej liderów ma problemy psychiczne". A sami autorzy tekstu niezbyt delikatnie sugerowali, że depresja ma dyskwalifikować, a przynajmniej podawać w wątpliwość zdolności polityka do sprawowania istotnych funkcji.

„Podstawowe pytanie w tej sprawie brzmi: czy opinia publiczna ma prawo do informacji o próbie samobójczej niedawnego wicepremiera, człowieka, który podjął wielomiesięczną grę na obalenie rządu, który współtworzył? Był jednym z najważniejszych urzędników państwowych, a jego ambicje sięgały dużo wyżej – do stanowisk marszałka Sejmu czy szefa rządu. I zapewne ich nie porzucił" – napisał na portalu wPolityce.pl Marek Pyza, współautor tekstu z tygodnika. „Czy mamy prawo wiedzieć, że potencjalny przyszły premier w kryzysowej sytuacji swojego ugrupowania i wobec kolejnych politycznych porażek, wpada w skrajny dołek psychiczny? Czy dziennikarz powinien taką informację ukrywać przed czytelnikami?" – pytał.

Można odpowiedzieć Pyzie i jego szefom, posługując się argumentami historycznymi. Otóż tak się składa, że gdyby epizody depresyjne miały dyskwalifikować polityków, to jest wysoce prawdopodobne, że z polskiej polityki trzeba by wykreślić Józefa Piłsudskiego, z brytyjskiej zmagającego się ze swoim „czarnym psem" Winstona Churchilla, a z amerykańskiej choćby Abrahama Lincolna. Wszyscy oni, przynajmniej zdaniem części historyków, cierpieli na epizody depresyjne, a niekiedy wręcz na chorobę dwubiegunową.

Czytaj więcej

Narodowe pogaństwo zamiast chrześcijaństwa

Gdy marzenie zdaje się nieosiągalne

Zacznijmy od bliskiego serca wielu polskich prawicowych polityków i liderów opinii Józefa Piłsudskiego. O jego stanach depresyjnych wiemy od dawna, choć obóz sanacyjny niechętnie podchodził do ujawniania jakichkolwiek szczegółów mogących zaszkodzić mitowi Marszałka. Gdy w 1920 r. na przedpolach Warszawy toczyły się kluczowe dla niepodległości Polski walki z bolszewicką armią, stan psychiczny Piłsudskiego był zły. „Zastałem Marszałka zmienionego, jakby opuszczonego i wyczerpanego bezsennością, mało nawet interesował się bieżącą sytuacją. Był małomówny i zagłębiony w myślach" – notował szef Oddziału III Naczelnego Dowództwa płk Tadeusz Piskor.

Minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego Maciej Rataj pisał ostrzej: „Piłsudski zmalał w moich oczach! I to nie z powodu klęsk, które ponosiło wojsko, nie z powodu niepowodzeń wojskowych – doświadczyli ich najwięksi wodzowie. Piłsudski stracił pod wpływem klęsk głowę. Opanowała go depresja, bezradność".

I nawet jeśli na podstawie tych notatek trudno postawić diagnozę psychiatryczną, to wzmianki o zapadaniu się w sobie Piłsudskiego, o unikania brania odpowiedzialności, o pogrążeniu w marazmie odnoszone są także do innych etapów życia Marszałka. Prof. Andrzej Garlicki w jego ogromnej biografii wskazuje, że takim czasem było choćby zesłanie, które upłynęło młodziutkiemu skazańcowi na bezczynności i pogrążaniu się właśnie w stanach depresyjnych. Inni biografowie zwracają uwagę na fakt, że jeszcze wcześniej Piłsudski planował – i to bardzo szczegółowo – samobójstwo. On sam, wiele lat później, opowiadał o tym jako o dowodzie na swoje wielkie pragnienie wielkości. „Ja z tą myślą nie rozstawałem się nigdy. Wytrwałem w postanowieniach lat dziecinnych. Naraziło mnie to na ciężkie przeżycia. W latach mojej młodości życie nie sprzyjało tego rodzaju postanowieniom. Toteż przyszła chwila, że zwątpiłem w to, bym mógł dokonać wielkich rzeczy. I życie od razu straciło dla mnie swój urok. Powiedziałem sobie, że skoro nie mogę być wielkim, to nie mam po co żyć. Było to już po powrocie do Wilna z pierwszego roku studiów uniwersyteckich w Charkowie. Ogarnęło mię takie zmęczenie, że postanowiłem skończyć z sobą i to nieodwołalnie. Układałem nawet plany, jak to wykonać. Ostatecznie zdecydowałem się wyjechać łódką na ulubione jezioro Trockie, stanąć na brzegu łodzi i strzelić do siebie z rewolweru. Rozumowałem, że gdyby strzał nie był śmiertelny, wpadnę do wody i nikt już nie zdoła mnie uratować" – opowiadał w latach 30. historykowi i politykowi Arturowi Śliwińskiemu. Ostatecznie do próby samobójczej nie doszło, ale ślady niezwykle depresyjnej natury Piłsudskiego rozsiane są po licznych pamiętnikach i wspomnieniach.

Melancholia, odwaga, determinacja

Lepiej udokumentowane, bo obecne także w zapiskach polityka, są natomiast epizody depresyjne Winstona Churchilla. On sam określał je mianem „czarnego psa", który „był jego wiernym towarzyszem, czasem poza zasięgiem wzroku, ale zawsze wracał". Jako pierwszy diagnozę „silnej depresji", a nawet choroby dwubiegunowej postawił temu politykowi w eseju „Churchill: the Man" psychiatra Anthony Storr. Teza tego chętnie stosującego psychoanalizę lekarza jest prosta: brytyjski premier był genetycznie predysponowany do melancholii, a predyspozycję tę wzmocniło wychowanie.

Storr w wielu miejscach opisuje stany depresyjne swojego bohatera, przekonuje, że w istocie jego cierpienie miało charakter chroniczny, a na koniec przyznaje, że nie jest w stanie zinterpretować tylko jednej kwestii: jak pogodzić niezwykłą determinację Churchilla z jego skłonnością do depresji. „W tej kwestii wgląd psychoanalityczny ujawnia swoją nieadekwatność. Bo chociaż wierzę, że dowody wskazują, iż wnioski wyciągnięte w tym tekście są uzasadnione, wciąż nie potrafię wyjaśnić niezwykłej odwagi Churchilla. W ciągu swojego życia doświadczył wielu przeciwności: rozczarowań, które mogły rozgoryczyć i pokonać nawet człowieka, którego nie dotykał »czarny pies«. Jednak jego uparta determinacja, odporność i odwaga umożliwiły mu, aż do późnej starości, pokonanie własnego wewnętrznego wroga, tak jak pokonał wrogów kraju, który tak bardzo kochał" – zapisał Storr.

Jego opinie i badania podjęli później także inni biografowie, i wielu z nich wyciągnęło podobne wnioski. Nie brak jednak także specjalistów, którzy uważają inaczej i sugerują, że słynny „czarny pies" Churchilla to po prostu okresy gorszego samopoczucia, a nie kliniczna depresja. Amerykańska historyczka Carol Breckenridge uważa na przykład, że jeśli oceniać powracające epizody depresyjne z perspektywy zapisanej w „The Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders" (liście symptomów silnych epizodów depresyjnych), trudno uznać, że Churchill rzeczywiście kiedykolwiek cierpiał na tego rodzaju przypadłość. I ona jednak przyznaje, że były okresy w życiu polityka, które „czarny pies" naznaczał szczególnie mocno.

Czytaj więcej

Paweł M. i dominikanie. Milczenie czyni współwinnym

Córka generała

Jeszcze bardziej skomplikowana jest kwestia depresji Charles'a de Gaulle'a. Tezę dotyczącą jego depresyjnych stanów stawia francuska dziennikarka Christine Clerc. Jej zdaniem epizody tego rodzaju pojawiają się kilkakrotnie w życiu generała i polityka. Najbardziej znane są dwa. Pierwszym – co do znaczenia – mają być silne myśli samobójcze w momencie, gdy 23 września 1940 roku jego plan ataku na Dakar zawiódł, a jego statek został trafiony. Syn generała zaprzecza wprawdzie tezie, by jego ojciec mógł podlegać takim wahaniom nastroju, ale dziennikarka pokazuje solidne dowody na to, że nie był to pierwszy taki epizod. Wcześniej silne epizody depresyjne, połączone niekiedy z myślami samobójczymi, następowały w 1917 roku, gdy de Gaulle przebywał w niewoli niemieckiej, w 1928 roku, gdy urodziła się córka Anna, dziewczynka z zespołem Downa, czy wreszcie 20 lat po jej śmierci.

Z każdego z tych trudnych okresów wychodził, a o Annie, choć sam wspominał, że jej narodziny były i dla niego, i dla jego żony trudnym doświadczeniem, mówił, że nie osiągnąłby bez niej tego, co osiągnął. „Anna jest także naszą radością i naszą siłą... Jest łaską Boga w moim życiu. Pomaga mi trwać w ludzkich ograniczeniach i słabościach. Strzeże mnie przed niebezpieczeństwem nieposłuszeństwa najwyższej woli Bożej... Pomaga mi uwierzyć w sens i cel naszego życia, w ów dom Ojca, gdzie moja córka Anna odnajdzie wreszcie całą swoją wielkość i całe swoje szczęście" – mówił kapelanowi wojskowemu w 1940 r., tuż po klęsce Francji.

Ostatnim momentem, w którym do głosu miała dojść depresja generała, był rok 1968, gdy francuski przywódca obserwował procesy rozpadu społecznego i wielką studencką rewoltę. Miał wtedy jasno powiedzieć: „wszystko stracone, (...) komuniści uchwycą?władzę". Część z jego współpracowników uznała to za dowód pogrążenia się w depresji, dla innych był to raczej polityczny teatr, który miał skłonić rozmówców do opowiedzenia się po jego stronie. I z tego zakrętu generał wyszedł, podejmując zdecydowane działania. To, że nie udało mu się do nich przekonać Francuzów, jest zupełnie inną kwestią.

Zagłada, do której nie doszło

Były takie momenty, gdy politycy ze skłonnością do depresji, a niekiedy cierpiący na chorobę dwubiegunową, decydować mieli – zdaniem biografów – o losach świata. Zdaniem Dawida Owena, autora książki „Chorzy u władzy", było tak, gdy w 1962 r. świat stanął na krawędzi atomowej zagłady w czasie kryzysu kubańskiego. Po jednej stronie stał wówczas amerykański prezydent John F. Kennedy, o którym nawet żona wspominała, że regularnie popadał w stany depresyjne, po drugiej radziecki przywódca Nikita Chruszczow, którego część biografów i psychiatrów diagnozuje jako osobę cierpiącą na chorobę afektywną dwubiegunową. We wspomnieniach o JFK z różnych okresów jego życia pojawiają się obrazy prezydenta płaczącego w swojej sypialni. „Jackie Kennedy powiedziała teściowej, że mąż dosłownie zalewa się łzami i jest w głębokiej depresji, niemal takiej jak ta, którą przeszedł po operacji kręgosłupa" – pisał Owen. W podobne stany popadał JFK także w czasie kryzysu kubańskiego.

Jeśli chodzi o Chruszczowa, to diagnoza jego choroby jest dyskusyjna, ale już bezdyskusyjnym pozostaje, że po wymuszonym oddaniu władzy i przejściu na emeryturę popadł w depresję. Najgorsze były pierwsze miesiące. „Nikomu już nie jestem potrzebny. Co ja będę robił bez pracy? Jak mam żyć?" – miał powiedzieć już pierwszego dnia po usunięciu z funkcji I sekretarza Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. A potem było tylko gorzej. Były już dyktator miał – jak opisuje William Taubman, autor biografii „Chruszczow. Człowiek i epoka" – codziennie płakać, siedzieć całymi dniami nieruchomo i powtarzać nieustannie, że „życie się skończyło, że miało sens, dopóki był potrzebny ludziom".

„Kiedy jego wnuka zapytano w szkole, czym dziadek zajmuje się na emeryturze, ten odpowiedział: Dziadek płacze. Także rodzinny kucharz Chruszczowów opowiadał po latach: siedział i płakał. Siedział i płakał" – pisał Taubman.

Czytaj więcej

Jaka jest przyszłość Kościoła?

Paliwo dla wielkiego dzieła

Jeszcze bardziej dramatyczne były losy Abrahama Lincolna. Pisarz Joshua Wolf Shenk w eseju na łamach miesięcznika „The Atlantic" opisał go tak: „Często płakał publicznie i recytował poezję. Opowiadał dowcipy i historie w dziwnych momentach – potrzebował śmiechu, jak powiedział, by przeżyć. Jako młody człowiek niejednokrotnie mówił o samobójstwie, a gdy dorósł, powiedział, że postrzega świat jako twardy i ponury, pełen nieszczęścia, uczyniony tak przez los i siły Boga. (...) Jego przyjaciel William Herndon mówił o nim: »melancholia kapała z niego, gdy szedł«".

W historii amerykańskiego prezydenta silne epizody depresyjne pojawiały się kilkakrotnie. Pierwszy w 1835 po śmierci kobiety, którą, jak się zdaje, pokochał – Ann Rutledge. Rozmyślał wtedy o samobójstwie, nie rozmawiał z nikim, popadł w apatię. W podobnym stanie znalazł się jeszcze wielokrotnie, a po jednej z terapii w roku 1841 tak pisał do swojego współpracownika: „Jestem teraz najnieszczęśliwszym żyjącym człowiekiem. Gdyby to, co czuję, zostało równo rozłożone na całą ludzką rodzinę, nie byłoby ani jednej wesołej twarzy na ziemi". I choć później wielokrotnie odnosił sukcesy, to depresja, nazywana przez niego melancholią, nigdy nie zniknęła.

„Wielkość, jaką osiągnął Lincoln, nie może być wytłumaczona jako triumf nad osobistym cierpieniem. Należy raczej uznać, że wywodzi się z tej samej przestrzeni, która wytworzyła cierpienie. To opowieść nie o transformacji, ale o integracji. Lincoln nie wykonał wielkiej pracy, ponieważ rozwiązał problem swojej melancholii; problem jego melancholii był paliwem dla ognia jego wielkiego dzieła" – podkreślał Shenk.

Bez stygmatyzacji

Dlaczego o tym pisać? Dlaczego przypominać skomplikowane ludzkie historie? Depresja (dotykająca nawet 10 proc. społeczeństwa), tak jak wiele innych chorób psychicznych, nie może być powodem do stygmatyzacji. To takie samo schorzenie jak nowotwory, hemoroidy, cukrzyca czy nadciśnienie. Tak jak one może być leczone, i tak jak niektóre z tych chorób może być śmiertelne.

Używanie choroby jako pałki na przeciwników, broni w walce politycznej, prowadzi do odrzucania, potępiania, separowania ludzi chorych, a niekiedy także do tego, że oni sami nie chcą zmierzyć się z własną chorobą, bo obawiają się odtrącenia, odrzucenia, samotności czy wreszcie wykluczenia, także społecznego.

A przecież depresja – tak jak choroba afektywna dwubiegunowa – jest czymś, co nie tylko da się wyleczyć, ale także, jeśli zostanie wyleczone albo przynajmniej poddane kontroli, może stać się elementem wzmacniającym jednostkę, pozwalającym jej także lepiej rozumieć świat. I lepiej funkcjonować np. w polityce.

Choroby mogą być po prostu epizodem, który pozostaje w nas jako przypomnienie, ostrzeżenie, pozwalające wykazywać większą empatię wobec innych. Takiej empatii, ale także wiedzy o tym, jak wiele historycznych postaci cierpiało na depresyjne epizody, życzę wszystkim, którzy w depresji chcą widzieć stygmat.

Jeden z tygodników konserwatywnej prawicy, „Sieci", opublikował kilkanaście dni temu tekst o polityku będącym do niedawna ważną postacią obozu władzy, w którym przekazał plotki o głębokiej depresji i próbie samobójczej, jaką miał podjąć ten polityk. W prawicowej infosferze pochwalono decyzję redakcji. Argumentowano, że „mamy prawo wiedzieć, kto nami rządził" i „to chyba oczywiste, że opinia publiczna dowiaduje się, że jeden z jej liderów ma problemy psychiczne". A sami autorzy tekstu niezbyt delikatnie sugerowali, że depresja ma dyskwalifikować, a przynajmniej podawać w wątpliwość zdolności polityka do sprawowania istotnych funkcji.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS