Narodowe pogaństwo zamiast chrześcijaństwa

Rozejście się nauczania Kościoła i praktyki politycznej obozu władzy oraz jej sprzymierzeńców nie jest przypadkiem. To kwestia głębokiej różnicy w rozumieniu katolickiej moralności i jej roli w życiu społecznym.

Publikacja: 26.11.2021 10:00

Narodowe pogaństwo zamiast chrześcijaństwa

Foto: Pixabay

Tak ostrego rozejścia się nauczania Kościoła hierarchicznego z głosem dużej części prawicy dawno już w Polsce nie było. Politycy wzywają biskupów do zmiany stanowiska, do porzucenia zbiórki na rzecz migrantów i modlitw za nich. Nawet niektórzy księża deklarują, że oni będą się modlić nie za migrantów, ale wyłącznie za polskie wojsko i o ochronę granic. Z kolei prawicowi liderzy opinii wzywają, by przestać dawać na tacę, dopóki biskupi nie „otrząsną się" z promigracyjnego amoku.

W ważnych tytułach prasowych publicyści – często ci sami, którzy bronili biskupów przed rozliczeniami w kwestii pedofilii – przekonują, że Kościół powinien zmienić linię i zamiast troszczyć się o ludzi na granicy, skupić się na obronie cywilizacji przed zalewem islamskich najeźdźców („nachodźców") oraz na wsparciu żołnierzy i wzywaniu do masowych modlitw za ojczyznę. Apel Konferencji Episkopatu Polski o dopuszczenie w strefę nadgraniczną organizacji humanitarnych został uznany za uleganie propagandzie Mińska i Moskwy, a każdy, kto podpisuje się pod takimi hasłami, jest określany mianem „pożytecznego idioty".

Kiedy biskup Rafał Markowski wystąpił w spocie z artystami, apelując o pomoc dla migrantów i traktowanie ich po ludzku, na jego głowę posypały się gromy. Jeden z tygodników prawicowych oznajmił nawet, że apel o pomoc dla migrantów to „szantażowanie katolików", a w innym tekście pewien konserwatywny intelektualista przekonywał, że „porządek miłości" usprawiedliwia utrzymywanie takiej a nie innej sytuacji na granicy.

Ta sytuacja, jak każde wzmożenie medialne, wkrótce przeminie. Ci sami publicyści i politycy, którzy dziś krytykują Kościół, będą za moment ubierać się w szaty jego obrońców, kiedy np. będzie trzeba zmierzyć się z oskarżeniami o tuszowanie przez biskupów przestępstw seksualnych. Obóz władzy także nie zrezygnuje z uzależniania od siebie hierarchicznego Kościoła (z powodu słabości instytucjonalnej katolicyzmu trudno tu mówić o sojuszu równoprawnych partnerów) i podtrzymywania wrażenia, że to właśnie on jest jedynym reprezentantem katolickiego stanowiska, a wielu będzie ten przekaz kupowało i dystrybuowało. Jednak fakt, że ta sytuacja zaraz zostanie przykryta kolejnymi wydarzeniami, nie oznacza, że mamy do czynienia ze zwyczajną różnicą zdań. To kwestia sięgająca o wiele głębiej, odnosząca się do fundamentalnej różnicy w rozumieniu roli i zadania Kościoła, a także znaczenia moralności.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: O migrantach językiem Ewangelii

Ordo caritatis i sól, która traci smak

Głos polskich biskupów uświadamia, że chrześcijańska moralność nie zawsze kieruje się logiką tego świata i że dehumanizacja oraz depersonalizacja jest niedopuszczalna niezależnie od okoliczności, a cel nie może uświęcać środków. Kościół jest zaś rozumiany jako wspólnota, której zadanie stanowi – poza głoszeniem Jezusa Chrystusa – przypominanie prawd moralnych wynikających z Ewangelii. Tym bardziej jeśli są niewygodne w obecnym kontekście – choćby tę o Sądzie Ostatecznym, w którym będziemy, jak mówił Jezus, sądzeni także za stosunek do przybysza. „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie" (Mt 25, 41–43). Kościół tej prawdy nie może przemilczeć, bo stałby się wówczas „solą, która utraciła smak" (Mt 5, 13). Z drugiej strony mamy przekonanie, że rolą Kościoła – szczególnie w sytuacji egzystencjalnego zagrożenia ojczyzny (co zresztą jest przesadzoną oceną obecnej sytuacji) – jest umacnianie państwa i wspieranie działań władzy. Nawet jeśli w pewnych okolicznościach Kościół może odgrywać taką rolę, to ani nie jest ona dla niego kluczowa, ani też nie może zdejmować z wiernych odpowiedzialności moralnej. Kościół, który skupiałby się na obronie tożsamości narodowej, stałby się swego rodzaju narodowym pogaństwem. Bo to nie naród, nie państwo ani nawet nie cywilizacja mają stać najwyżej w hierarchii wartości chrześcijan. Moralność chrześcijańska jest bowiem niezależna od sytuacji politycznej.

Oczywiście, w bardziej intelektualnie wyważonych polemikach ze stanowiskiem Kościoła pojawiają się zniuansowane argumenty. Choćby o ordo caritatis, czyli porządku miłości, który wymaga od nas najpierw troski o bliskich, a dopiero później o tych, którzy nie są bezpośrednio powierzeni naszej trosce. Nie ma sporu co do tego, że ordo caritatis jest zakorzenionym w chrześcijańskiej etyce elementem rozróżniania zobowiązań moralnych. Jednak do tamtych konkretnych słów polskich biskupów ma się ona nijak. Dlaczego? Bo w sensie ścisłym ordo caritatis można by odnieść wyłącznie do kwestii tego, czy należy do Polski wpuścić wszystkich chętnych migrantów. Ale już nie do kwestii, czy należy pomagać humanitarnie tym, których życie jest zagrożone.

Hierarchowie nie proponują zresztą szerokiego „otwierania granic" i tu faktycznie ma zastosowanie porządek miłości, bo trzeba mieć na uwadze odpowiedzialność za obywateli, rozumieć, jakie są możliwości przyjęcia i zintegrowania wielkich grup migrantów, których niekontrolowany napływ może być niebezpieczny dla stabilności państwa. Jednak mowa tu o napływie niekontrolowanym, a nie o migracji w ogóle. Bo zgoda i akceptacja wobec migracji, a także wymóg odpowiedniego traktowania tych, którzy chcą – także z przyczyn ekonomicznych – poprawić swój byt, jest wpisana w doktrynę katolicką. „Narody bogate są obowiązane przyjmować, o ile to możliwe, obcokrajowców poszukujących bezpieczeństwa i środków do życia, których nie mogą znaleźć w kraju rodzinnym. Władze publiczne powinny czuwać nad poszanowaniem prawa naturalnego, powierzającego przybysza opiece tych, którzy go przyjmują" – możemy przeczytać w „Katechizmie Kościoła Katolickiego".

Jednocześnie ordo caritatis nie dotyczy sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia osób, które znajdują się już na terenie naszego kraju. W tym przypadku porządek miłowania wskazywałby, że trzeba ratować ludzkie życie i nieść pomoc humanitarną. Obowiązek ratunku jest bowiem istotniejszy niż obowiązek spokoju społecznego i politycznej stabilności. Migranci nie są najeźdźcami, przed którymi trzeba się bronić, ale potrzebującymi, których życie i zdrowie trzeba z perspektywy moralnej ratować.

Katolickość to gościnność

W tej sytuacji najbardziej zaskakuje fakt, że niezmienne od dziesięcioleci nauczanie Kościoła jest odkrywane dopiero teraz. O tej kwestii mówił już z perspektywy II wojny światowej Pius XII, a od czasów Jana XXIII element ten nieustannie powraca w kolejnych dokumentach papieskich. „Nie będzie więc od rzeczy przypomnieć w tym miejscu ludziom, że tacy uchodźcy posiadają swą godność osobową i że ich osobowe prawa muszą być uznawane. Uchodźcy nie utracili tych praw dlatego, że zostali pozbawieni swego kraju ojczystego. Do osobowych praw ludzkich zalicza się i to, że każdemu wolno udać się do tego kraju, w którym ma nadzieję łatwiejszego zaspokojenia potrzeb własnych i swej rodziny. Dlatego obowiązkiem sprawujących władzę w państwie jest przyjmowanie przybywających cudzoziemców i – jeśli to jest zgodne z nieprzesadnie pojmowanym dobrem społeczności, w której piastują władzę – przychylne ustosunkowanie się do ich prośby o włączenie w nową społeczność. Dlatego publicznie wyrażamy przy tej sposobności uznanie i pochwałę tym wszystkim poczynaniom, które w oparciu o zasadę braterskiej wspólnoty czy miłości chrześcijańskiej zmierzają do ulżenia doli tych, którzy są zmuszeni do emigracji z własnego kraju. Nie możemy też więcej uczynić, jak wezwać wszystkich rozumnych ludzi do popierania organizacji międzynarodowych, które skupiają wszystkie swe wysiłki, aby rozwiązać tę szczególnie ważną sprawę". Tak pisał Jan XXIII w encyklice „Pacem in terris" z 1963 r.

Jeszcze bardziej otwarcie pisał o migrantach Paweł VI. „Jest rzeczą bezwzględnie konieczną przezwyciężenie ciasnej postawy nacjonalistycznej i uchwalenie ustawy przyznającej im prawo do emigracji, sprzyjającej ich integracji, ułatwiającej im awans zawodowy oraz zdobycie przyzwoitego mieszkania, do którego w razie potrzeby mogliby sprowadzić swoje rodziny. Do tej kategorii zaliczyć można ludność, która bądź w poszukiwaniu pracy, bądź wskutek katastrof lub szkodliwego klimatu opuściła swój kraj i znalazła się, wykorzeniona, wśród obcych. Jest to obowiązkiem wszystkich, a szczególnie chrześcijan, dokładać energicznych starań, by zaprowadzić powszechne braterstwo, będące niezbędną podstawą autentycznej sprawiedliwości i warunkiem trwałego pokoju. Nie możemy zwracać się do Boga jako do Ojca wszystkich, jeśli nie zgadzamy się traktować po bratersku kogoś z ludzi na obraz Boży stworzonych. Postawa człowieka wobec Boga Ojca i postawa człowieka wobec ludzi, braci, są do tego stopnia z sobą związane, że Pismo święte powiada: »Kto nie miłuje, nie zna Boga« (1 J 4, 8)" – pisał Paweł VI w Liście Apostolskim do kardynała Maurice'a Roya w 1971 r.

Św. Jan Paweł II poruszał tę kwestię w wielu rozmaitych dokumentach. „Należy zwracać uwagę na prawa migrantów i ich rodzin, i na szacunek dla ich godności ludzkiej, również w przypadku migrantów nielegalnych. Odnośnie migrantów potrzebna jest postawa gościnności i troskliwości, która zachęciłaby ich do integracji w życie kościelne, bez naruszania ich wolności i właściwej im tożsamości kulturowej" – pisał w adhortacji posynodalnej „Ecclesia in America".

Nie brakowało w tekstach papieża z Polski także jasnego odrzucenia strachu przed przybyszami oraz ciągot nacjonalistycznych. „Lęk przed »odmiennością«, wzmacniany przez resentymenty natury historycznej i celowo podsycany przez osobników pozbawionych skrupułów, może doprowadzić nawet do negacji człowieczeństwa »innego«, na skutek czego ludzie zostają wciągnięci w wir przemocy, która nie oszczędza nikogo, nawet dzieci. (...) A przecież jeśli spróbujemy spojrzeć obiektywnie na rzeczywistość, możemy dostrzec, że mimo wszelkich różnic dzielących ludzi i narody istnieje między nimi pewna podstawowa wspólnota, jako że różne kultury nie są w istocie niczym innym jak różnymi sposobami odpowiedzi na pytanie o sens istnienia człowieka. Właśnie tutaj możemy znaleźć uzasadnienie dla szacunku, jaki należy się każdej kulturze i każdemu narodowi" – mówił św. Jan Paweł II do Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 1995 r.

Jeszcze mocniej brzmią zaś słowa zapisane w Orędziu na Światowy Dzień Migranta w roku 1999, w którym papież uznał gościnność wobec obcych za jeden z wyznaczników wiary: „Wyrazem katolickości jest nie tylko braterska wspólnota ochrzczonych, ale także gościnność okazana cudzoziemcowi, niezależnie od wyznawanej przez niego religii, odrzucenie wszelkich barier i dyskryminacji rasowej oraz uznanie osobowej godności każdego człowieka, czemu winna towarzyszyć aktywna obrona jego niezbywalnych praw".

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Lęk przed nieznanym jest naturalny

Samarytańska zasada Franciszka

W związku z przytoczonymi słowami papież Franciszek, budując swe nauczanie w kwestii migracyjnej, opiera się na solidnych fundamentach. A jako że w ostatnich latach problem nabrał szczególnego znaczenia, to i wypowiedzi papieskich na ten temat jest zdecydowanie więcej. „W świadomości katolików musi wybrzmieć nauka, aktualna od początku Kościoła, że zadaniem chrześcijanina jest rozpoznać i przyjąć Chrystusa w przybyszu. Obojętność nie jest postawą autentycznie chrześcijańską. Rozpalajmy w sobie wyobraźnię miłosierdzia, która pozwoli włączyć się w pomoc tym, którzy jej potrzebują, podejmując w ten sposób misję Dobrego Samarytanina" – wskazywał Franciszek w Orędziu na Światowy Dzień Migranta i Uchodźcy z 2019 r.

Rok wcześniej ten apel brzmiał równie mocno. „Każdy cudzoziemiec, który puka do naszych drzwi, jest okazją do spotkania z Jezusem Chrystusem, utożsamiającym się z cudzoziemcem przyjętym lub odrzuconym każdej epoki (por. Mt 25, 35.43). Pan powierza macierzyńskiej miłości Kościoła każdą osobę ludzką zmuszoną do opuszczenia swojej ojczyzny w poszukiwaniu lepszej przyszłości. Troska taka musi być wyrażona w sposób konkretny na każdym etapie doświadczenia migracyjnego: od wyruszenia w drogę, od początku do końca. To wielka odpowiedzialność, którą Kościół pragnie dzielić ze wszystkimi wierzącymi oraz ludźmi dobrej woli, którzy są powołani do odpowiedzi na wiele wyzwań stawianych przez współczesną migrację z wielkodusznością, skwapliwie, mądrze i dalekowzrocznie, każdy według swoich możliwości" – pisał ojciec święty.

Z kolei w książce „Powróćmy do marzeń. Droga ku lepszej przyszłości" Franciszek jeszcze mocniej prosił nie tylko o to, by stworzyć korytarze dla migrantów, ale też by nie blokować migracji. „Niedopuszczalne jest powstrzymywanie imigracji, pozwalając setkom migrantów ginąć podczas niebezpiecznych przepraw morskich lub pustynnych wędrówek. Pan rozliczy nas z każdego z tych umarłych" – podkreślał.

Listę jednoznacznych wypowiedzi Franciszka można by ciągnąć długo. Każda przypomina o obowiązku gościnności, jaki spoczywa na narodach chrześcijańskich. W nauczaniu papieża regularnie powraca także wątek korzyści, jakie uzyskują narody przyjmujące migrantów, a także konieczność nie tylko przyjęcia, lecz również integracji i możliwości zachowania własnej kultury i religii.

„Promować to przede wszystkim starać się, aby wszyscy migranci i uchodźcy, i społeczności, które ich przyjmują, byli w stanie realizować się jako osoby we wszystkich wymiarach stanowiących człowieczeństwo według planu Stwórcy. Pośród tych wymiarów należy uznać należne znaczenie wymiaru religijnego, zapewniając wszystkim cudzoziemcom obecnym na danym terytorium swobodę wyznawania i praktykowania religii" – wskazywał w Orędziu na Światowy Dzień Migranta w roku 2018 i dodawał, że nie wolno kierować się w integrowaniu przybyszów logiką asymilacji. „Integracja nie jest asymilacją, która prowadzi do zniszczenia albo wymazania z pamięci własnej tożsamości kulturowej. Kontakt z drugim człowiekiem pozwala raczej odkryć jego »sekret«, otworzyć się na niego, aby przyjąć to, co jest w nim wartościowe, a w ten sposób przyczynić się do lepszego poznania każdego. Jest to proces długotrwały, którego celem jest takie kształtowanie społeczeństw i kultur, aby coraz bardziej stawały się odzwierciedleniem wielorakich darów, jakimi Bóg obdarza ludzi. Proces ten można przyspieszyć poprzez przyznanie obywatelstwa niezależnie od wymogów ekonomicznych i językowych oraz nadzwyczajnej procedury regulowania w przypadku imigrantów, którzy mogą poszczycić się długim pobytem w kraju" – zaznaczał papież.

I kto tu jest realistą

Na koniec zatrzymajmy się na kwestii, która podnoszona jest przez krytyków stanowiska Kościoła. Wielu z nich utrzymuje, że dostosowanie się do tego nauczania oznacza brak skuteczności w wojnie hybrydowej, jaką wypowiedziała nam Białoruś. W tej kwestii trzeba zwrócić uwagę na dwie zasadnicze sprawy. Kościół, mając świadomość zła wojny, od zawsze podkreślał konieczność kierowania się także w jej trakcie zasadami moralnymi. To dlatego w średniowieczu powstała kategoria wojny sprawiedliwej, której definicją, mimo zmian cywilizacyjnych, nadal się posługujemy. Innym kryterium oceny działań wojennych jest traktowanie ludności cywilnej, która często jest przedmiotem, a nie podmiotem walk. Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej wymaga oceny właśnie z tej perspektywy. Migranci nie są przeciwnikiem ani wrogiem, ale jedynie narzędziem, przy pomocy którego Łukaszenko prowadzi wojnę. To zaś oznacza, że moralność wymaga chronienia ich i niesienia pomocy, a nie traktowania jak przeciwników.

Ale jest jeszcze jeden powód, dla którego nie tylko należy, ale także zwyczajnie opłaca się godnie traktować migrantów. To powód polityczny i militarny. Wojna hybrydowa, jaką prowadzi Łukaszenko, ma także swój wymiar informacyjny i społeczny. Istotnym jej elementem jest przekaz, jaki idzie do kraju i na świat. Każda śmierć, szczególnie dziecka lub kobiety, nie tylko pogarsza wizerunek Polski, ale i osłabia morale wojska, bo zasadniczo nikt przy zdrowych zmysłach nie chce walczyć z kobietami i dziećmi. A to sprawia, że emocje społeczne będą się zmieniać. Gdy mieszkańcy strefy nadgranicznej zaczną znajdować w lasach zwłoki, to ich pozytywne emocje wobec władzy łatwo mogą się zmienić.

Na Łukaszence, który zabija i torturuje nawet swoich obywateli, te kwestie nie robią najmniejszego wrażenia. Nie mają one wpływu na sytuację wewnątrz jego kraju ani też nie psują mu wizerunku, bo i co miałyby zepsuć. Jednak dla Polski każda taka śmierć jest nie tylko wyzwaniem moralnym, ale także politycznym. W wojnie hybrydowej te „miękkie kwestie" są nawet istotniejsze niż „twarde", militarne sensu stricto. Więc nawet z tej perspektywy warto poważnie potraktować nauczanie biskupów i Kościoła. Ich głos, choć wyrastający przede wszystkim z Ewangelii, jest po prostu zwyczajnie bardziej realistyczny i lepiej odpowiada na wyzwanie, przed jakim stanęła Polska.

Czytaj więcej

Jak konserwatyzm przegrywa z populizmem

Tak ostrego rozejścia się nauczania Kościoła hierarchicznego z głosem dużej części prawicy dawno już w Polsce nie było. Politycy wzywają biskupów do zmiany stanowiska, do porzucenia zbiórki na rzecz migrantów i modlitw za nich. Nawet niektórzy księża deklarują, że oni będą się modlić nie za migrantów, ale wyłącznie za polskie wojsko i o ochronę granic. Z kolei prawicowi liderzy opinii wzywają, by przestać dawać na tacę, dopóki biskupi nie „otrząsną się" z promigracyjnego amoku.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi