Ordo caritatis i sól, która traci smak
Głos polskich biskupów uświadamia, że chrześcijańska moralność nie zawsze kieruje się logiką tego świata i że dehumanizacja oraz depersonalizacja jest niedopuszczalna niezależnie od okoliczności, a cel nie może uświęcać środków. Kościół jest zaś rozumiany jako wspólnota, której zadanie stanowi – poza głoszeniem Jezusa Chrystusa – przypominanie prawd moralnych wynikających z Ewangelii. Tym bardziej jeśli są niewygodne w obecnym kontekście – choćby tę o Sądzie Ostatecznym, w którym będziemy, jak mówił Jezus, sądzeni także za stosunek do przybysza. „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie" (Mt 25, 41–43). Kościół tej prawdy nie może przemilczeć, bo stałby się wówczas „solą, która utraciła smak" (Mt 5, 13). Z drugiej strony mamy przekonanie, że rolą Kościoła – szczególnie w sytuacji egzystencjalnego zagrożenia ojczyzny (co zresztą jest przesadzoną oceną obecnej sytuacji) – jest umacnianie państwa i wspieranie działań władzy. Nawet jeśli w pewnych okolicznościach Kościół może odgrywać taką rolę, to ani nie jest ona dla niego kluczowa, ani też nie może zdejmować z wiernych odpowiedzialności moralnej. Kościół, który skupiałby się na obronie tożsamości narodowej, stałby się swego rodzaju narodowym pogaństwem. Bo to nie naród, nie państwo ani nawet nie cywilizacja mają stać najwyżej w hierarchii wartości chrześcijan. Moralność chrześcijańska jest bowiem niezależna od sytuacji politycznej.
Oczywiście, w bardziej intelektualnie wyważonych polemikach ze stanowiskiem Kościoła pojawiają się zniuansowane argumenty. Choćby o ordo caritatis, czyli porządku miłości, który wymaga od nas najpierw troski o bliskich, a dopiero później o tych, którzy nie są bezpośrednio powierzeni naszej trosce. Nie ma sporu co do tego, że ordo caritatis jest zakorzenionym w chrześcijańskiej etyce elementem rozróżniania zobowiązań moralnych. Jednak do tamtych konkretnych słów polskich biskupów ma się ona nijak. Dlaczego? Bo w sensie ścisłym ordo caritatis można by odnieść wyłącznie do kwestii tego, czy należy do Polski wpuścić wszystkich chętnych migrantów. Ale już nie do kwestii, czy należy pomagać humanitarnie tym, których życie jest zagrożone.
Hierarchowie nie proponują zresztą szerokiego „otwierania granic" i tu faktycznie ma zastosowanie porządek miłości, bo trzeba mieć na uwadze odpowiedzialność za obywateli, rozumieć, jakie są możliwości przyjęcia i zintegrowania wielkich grup migrantów, których niekontrolowany napływ może być niebezpieczny dla stabilności państwa. Jednak mowa tu o napływie niekontrolowanym, a nie o migracji w ogóle. Bo zgoda i akceptacja wobec migracji, a także wymóg odpowiedniego traktowania tych, którzy chcą – także z przyczyn ekonomicznych – poprawić swój byt, jest wpisana w doktrynę katolicką. „Narody bogate są obowiązane przyjmować, o ile to możliwe, obcokrajowców poszukujących bezpieczeństwa i środków do życia, których nie mogą znaleźć w kraju rodzinnym. Władze publiczne powinny czuwać nad poszanowaniem prawa naturalnego, powierzającego przybysza opiece tych, którzy go przyjmują" – możemy przeczytać w „Katechizmie Kościoła Katolickiego".
Jednocześnie ordo caritatis nie dotyczy sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia osób, które znajdują się już na terenie naszego kraju. W tym przypadku porządek miłowania wskazywałby, że trzeba ratować ludzkie życie i nieść pomoc humanitarną. Obowiązek ratunku jest bowiem istotniejszy niż obowiązek spokoju społecznego i politycznej stabilności. Migranci nie są najeźdźcami, przed którymi trzeba się bronić, ale potrzebującymi, których życie i zdrowie trzeba z perspektywy moralnej ratować.
Katolickość to gościnność
W tej sytuacji najbardziej zaskakuje fakt, że niezmienne od dziesięcioleci nauczanie Kościoła jest odkrywane dopiero teraz. O tej kwestii mówił już z perspektywy II wojny światowej Pius XII, a od czasów Jana XXIII element ten nieustannie powraca w kolejnych dokumentach papieskich. „Nie będzie więc od rzeczy przypomnieć w tym miejscu ludziom, że tacy uchodźcy posiadają swą godność osobową i że ich osobowe prawa muszą być uznawane. Uchodźcy nie utracili tych praw dlatego, że zostali pozbawieni swego kraju ojczystego. Do osobowych praw ludzkich zalicza się i to, że każdemu wolno udać się do tego kraju, w którym ma nadzieję łatwiejszego zaspokojenia potrzeb własnych i swej rodziny. Dlatego obowiązkiem sprawujących władzę w państwie jest przyjmowanie przybywających cudzoziemców i – jeśli to jest zgodne z nieprzesadnie pojmowanym dobrem społeczności, w której piastują władzę – przychylne ustosunkowanie się do ich prośby o włączenie w nową społeczność. Dlatego publicznie wyrażamy przy tej sposobności uznanie i pochwałę tym wszystkim poczynaniom, które w oparciu o zasadę braterskiej wspólnoty czy miłości chrześcijańskiej zmierzają do ulżenia doli tych, którzy są zmuszeni do emigracji z własnego kraju. Nie możemy też więcej uczynić, jak wezwać wszystkich rozumnych ludzi do popierania organizacji międzynarodowych, które skupiają wszystkie swe wysiłki, aby rozwiązać tę szczególnie ważną sprawę". Tak pisał Jan XXIII w encyklice „Pacem in terris" z 1963 r.
Jeszcze bardziej otwarcie pisał o migrantach Paweł VI. „Jest rzeczą bezwzględnie konieczną przezwyciężenie ciasnej postawy nacjonalistycznej i uchwalenie ustawy przyznającej im prawo do emigracji, sprzyjającej ich integracji, ułatwiającej im awans zawodowy oraz zdobycie przyzwoitego mieszkania, do którego w razie potrzeby mogliby sprowadzić swoje rodziny. Do tej kategorii zaliczyć można ludność, która bądź w poszukiwaniu pracy, bądź wskutek katastrof lub szkodliwego klimatu opuściła swój kraj i znalazła się, wykorzeniona, wśród obcych. Jest to obowiązkiem wszystkich, a szczególnie chrześcijan, dokładać energicznych starań, by zaprowadzić powszechne braterstwo, będące niezbędną podstawą autentycznej sprawiedliwości i warunkiem trwałego pokoju. Nie możemy zwracać się do Boga jako do Ojca wszystkich, jeśli nie zgadzamy się traktować po bratersku kogoś z ludzi na obraz Boży stworzonych. Postawa człowieka wobec Boga Ojca i postawa człowieka wobec ludzi, braci, są do tego stopnia z sobą związane, że Pismo święte powiada: »Kto nie miłuje, nie zna Boga« (1 J 4, 8)" – pisał Paweł VI w Liście Apostolskim do kardynała Maurice'a Roya w 1971 r.