Jak konserwatyzm przegrywa z populizmem

Populistyczni politycy przedstawiają się coraz częściej jako obrońcy cywilizacji, atakowanej przez rewolucję obyczajową. Sprawnie posługując się symboliką narodową i religijną, przeciągają na swoją stronę konserwatystów, choć często niewiele mają z konserwatyzmem wspólnego.

Publikacja: 05.11.2021 10:00

Niedługo po podpisaniu przez prezydenta projektu Kai Godek dotyczącego zakazu promowania ideologii L

Niedługo po podpisaniu przez prezydenta projektu Kai Godek dotyczącego zakazu promowania ideologii LGBTQ, ruszyłby wielki Marsz Równości w Polsce. Mógłby liczyć na wsparcie polityków z krajów unijnych i ze Stanów Zjednoczonych. I co wtedy zrobiłby rząd? Wyprowadziłby przeciw nim policję? – pyta Tomasz Terlikowski. Na zdjęciu lubelski Marsz Równości, październik 2021 r.

Foto: Polska Press/East News, Łukasz Kaczanowski

To nie jest dobry czas dla konserwatystów. Głęboka zmiana obyczajowa, a także rewolucja społeczna związana nie tylko z nowymi modelami życia, ale także z komunikacją, mediami, polityką, idzie przez świat. To, co mogło wydawać się niezmienne, choćby heteroseksualna natura małżeństwa, już dawno zostało podane w wątpliwości, a etos medycyny, w której – przynajmniej w świecie zachodnim – nie było miejsca na eutanazję, także został podmyty w większości społeczeństw zachodnich. O aborcji w ogóle nie ma co mówić, bo ona stała się prawem człowieka, którego – niekiedy za cenę wykluczenia z debaty środowisk pro-life (jak to w istocie ma miejsce we Francji) – trzeba bronić za wszelką cenę. Sekularyzacja, która od dziesięcioleci dotyka świata zachodniego, jeszcze się pogłębia i prowadzi do czegoś, co ks. Tomasz Halik określa mianem „apateizmu", czyli już nawet nie wrogości wobec religii i religijności, nie odrzucenia istnienia Boga, ale kompletnej obojętności na religijne, egzystencjalne pytania, na które odpowiedzią jest chrześcijaństwo (ale także inne religie).

Zmieniły się także współczesne media, które, nie bez wpływu Facebooka i Twittera, stworzyły bynajmniej nie wielki wspólny świat, ale niewielkie, podzielone plemiona, promujące szybkie riposty, cięte sformułowania i kompletny brak wrażliwości na innych. W takiej przestrzeni nie ma miejsca na ostrożne diagnozy, ważenie racji, szukanie głębszych uzasadnień czy próbę zrozumienia innego. Tu trzeba „zmiażdżyć", „rozjechać", „zaorać" przeciwnika, nawrzucać mu i oddzielić się od niego szczelnym murem, by nie zostać – broń Boże – uznanym za symetrystę (co jest obelgą nie tylko w Polsce, ale także choćby w Stanach Zjednoczonych), siedzącego na barykadzie czy wręcz zdrajcę. Dla polityków obecnych w mediach społecznościowych inna droga oznacza polityczną porażkę. I wszyscy mają tego świadomość. Intelektualiści, którzy weszli w politykę, zdecydowali się zaangażować w nią na całego, także błyskawicznie uczą się tych reguł. I albo odchodzą z polityki, albo rezygnują z subtelności i stają się internetowymi fighterami. Dotyczy to również intelektualistów związanych z konserwatyzmem. „W czasach rewolucji obyczajowej nie ma miejsca na ospały konserwatyzm" – wyjaśnia w wywiadzie dla „Nowej Konfederacji" prof. Andrzej Zybertowicz.

Międzynarodówka „zdrowego konserwatyzmu"

Jeśli uznamy, że liberalna lewica próbuje – za pomocą miękkich środków, ale także nie cofając się przed użyciem prawa czy narzędzi cancel culture – narzucić światu rewolucyjną zmianę obyczajową, jeśli widzimy, że konserwatywne wartości są systematycznie wypierane z przestrzeni publicznej, a młodzież coraz mocniej się liberalizuje – to nie pozostaje nic innego, jak szukać sojuszników, którzy mogą nas wspierać w oporze, a nawet walce z nowymi przeciwnikami. Tym bardziej że proces błyskawicznych zmian, destrukcji tradycyjnie rozumianego liberalizmu i brak zdolności nawet do nazwania nowych wyzwań doprowadził do pojawienia się nowych partii i ruchów populistycznych. Głównym elementem ich przekazu jest niechęć do zmian, imigracji, rozpadu dawnych struktur itd., co wydaje się sygnalizować bliskość z częścią postulatów konserwatywnej prawicy. Liderzy owych organizacji chętnie i obficie korzystają – niezależnie od własnej wiary lub jej braku – z symboliki religijnej, określają się mianem obrońców cywilizacji chrześcijańskiej i skutecznie zdobywają zwolenników. Klasyczni konserwatyści od dawna są na marginesie, co może skłaniać ich do szukania wsparcia właśnie populistów i spoglądania na nich jako na ostatecznych „zbawców" „starego dobrego świata".

Władimir Putin od dawna wspiera finansowo środowiska prawicowe i populistyczne, sugerując zjednoczenie ich pod flagą Federacji Rosyjskiej w jakiejś nowej międzynarodówce „ideologii zdrowego konserwatyzmu"

Ten proces widać było choćby w akceptacji przez wielu polityków i publicystów działań i osoby Donalda Trumpa. Choć ani jego życie osobiste, ani zespół wyznawanych poglądów nie zbliża go do konserwatyzmu, stał się najpierw złem koniecznym, a później nawet idolem niektórych środowisk konserwatywnych, nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale też w Polsce. W Europie podobną rolę spełnia w środowiskach prawicowych i konserwatywnych Władimir Putin, który od dawna wspiera finansowo środowiska prawicowe i populistyczne, sugerując zjednoczenie ich pod flagą Federacji Rosyjskiej w jakiejś nowej międzynarodówce „ideologii zdrowego konserwatyzmu". Miałaby ona sprzeciwiać się „ideologii gender", postulatom LGBT i feminizmowi, który jego zdaniem ma prowadzić „nie tylko do uspołecznienia kur, ale i do uspołecznienia kobiet". „Dla nas w Rosji nie są to postulaty spekulacyjne, lecz jest to lekcja wyciągnięta z naszej trudnej, czasem tragicznej historii. Ceny źle pojętej nauki społecznej czasem po prostu nie da się oszacować; niszczy ona nie tylko materialne, ale i duchowe fundamenty ludzkiej egzystencji, pozostawia po sobie ruinę moralną, na której przez długi czas nie da się w ogóle nic zbudować" – mówił Putin na spotkaniu Klubu Wałdajskiego.

Jego propozycja jest kupowana i wcielana w życie. Zwłaszcza że towarzyszy jej hojne finansowanie rozmaitych ruchów, także prorodzinnych i pro-life na Zachodzie. I choć dla Polaków pozostaje ona trudna do zaakceptowania, bo składa ją były KGB-ista, to zachodni (francuscy, włoscy, niemieccy) konserwatyści takich wątpliwości nie mają. Finansowany przez Moskwę i motywowany czysto utylitarnie „zdrowy konserwatyzm" im odpowiada. Tak, jak kiedyś „zdrowy socjalizm" odpowiadał lewicowym intelektualistom z Paryża, Berlina czy Rzymu. Oni zdają się nie dostrzegać, że z perspektywy Moskwy ideologie – lewicowe i prawicowe – rozsiewane na Zachodzie są bronią, a nie realną propozycją ideową.

Dwie rewolucje

Na poziomie lokalnym widać, że rozmaitej maści sprawnie posługujący się symboliką narodową i religijną populiści – by wymienić tylko Salviniego, niektórych z polityków niemieckiej AfD czy nawet kompletnie niewierzącą Marine Le Pen – potrafią skuteczniej niż konserwatywni intelektualiści czy politycy zagospodarowywać scenę polityczną. Jeśli ktoś jest w tej chwili rywalem dla Emmanuela Macrona, to nie drętwi neogaulliści ani nie klasyczni konserwatyści, ale z jednej strony wspomniana już Le Pen, a z drugiej grający na pragnieniu powrotu do „starej dobrej Francji", do jej niekoniecznie religijnych wartości, ale z pewnością do starej dobrej laickości i antyimigranckiej polityki Éric Zemmour. To także populiści o wiele skuteczniej niż umiarkowani, ostrożni i unikający kontrowersji konserwatyści, zbierają głosy i przedstawiają się – nawet jeśli są niewierzący, a nawet prowadzą jawnie niereligijny styl życia – jako obrońcy dotychczasowej cywilizacji. To wszystko w połączeniu z procesami błyskawicznej zmiany może przyciągać nie tylko wyborców o profilu konserwatywnym, ale także polityków, a nawet sprzyjać stopniowemu przechodzeniu całych partii ze strony konserwatywnej na stronę populistyczną. Taki proces, jak się zdaje, obserwować można w przypadku amerykańskiej Partii Republikańskiej (a opisuje go Robert Kagan w tekście dla „Washington Post"), która stopniowo się trumpizuje, Fideszu Viktora Orbána czy wreszcie – do pewnego stopnia – Prawa i Sprawiedliwości czy szerzej obozu Zjednoczonej Prawicy.

Dla tego ostatniego coraz częściej za sojusznika robi choćby Robert Bąkiewicz, którego w specjalnych oświadczeniach broni przed „atakami mediów liberalnych" całe grono zacnych, skądinąd konserwatywnych i prawicowych liderów opinii. Wyraźnie widać też stopniowe usuwanie na margines polityków o zdecydowanie konserwatywnych poglądach, którzy niewystarczająco chętnie wpisują się w linię partii, by wymienić tylko niemal nieobecnych w mediach Jana Dziedziczaka czy Bartłomieja Wróblewskiego. A także twitterową i facebookową radykalizację zarówno liderów opinii, jak i polityków. Na ich zachowania działa wyraźne powiązanie między liczbą odsłon i cytowań a coraz ostrzejszymi wypowiedziami, zwłaszcza gdy towarzyszy temu umiejętność wyczuwania zmieniających się nastrojów najbardziej radykalnych grup wyborców. To dlatego nawet politycy prawicy, którym daleko do postulatów Kai Godek, poparli w głosowaniu projekt jej ustawy, a liderzy opinii, którzy mają świadomość, że Krzysztof Kasprzak w swoim przemówieniu posługiwał się półprawdami, kłamstwami, a także zwyczajnie szczuł na pewną grupę ludzi, nie zdecydowali się w ogromnej większości na jasną reakcję. Jak widać, w czasach rewolucji obyczajowej nie ma też miejsca na rozdzielanie włosa na czworo, na analizowanie prawdziwości wypowiedzi. Trzeba walczyć, sprzeciwiać się, angażować.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Między konserwatyzmem a populizmem

Kłopot polega tylko na tym, że w ten sposób traci się w istocie własną, konserwatywną tożsamość, a wpisuje się w nurt, który – mimo pewnych zewnętrznych, naskórkowych podobieństw – w istocie z konserwatyzmem wiele wspólnego nie ma. Populizm jest bowiem, nawet w wersji prawicowej, innym rodzajem tej samej rewolucji społecznej, która przebiega wokół nas. Głęboki kryzys końca XIX wieku, I wojna światowa, zmiany obyczajowe i gospodarcze i wreszcie rewolucja październikowa, która doprowadziła do powstania Związku Sowieckiego w połowie lat 20., a ostatecznie w latach 30. doprowadziły do głębokiego przekonania, że demokracja się kończy, że aby odpowiedzieć na wyzwania, jakie niesie ze sobą komunizm, konieczna jest akceptacja najpierw postulatów konserwatywnej rewolucji, a jeśli ona jest nieskuteczna, to jakiejś formy faszyzmu. Wielu konserwatystów i katolików dało się złapać na lep tej propagandy i najpierw ślepo popierało Benito Mussoliniego (który konserwatystą nie był), a później Adolfa Hitlera. Inni – w słusznym potępieniu rzezi, do jakich dochodziło ze strony rewolucyjnych i lewicowych szwadronów w Hiszpanii – zaczęli ślepo popierać generała Franco. Z perspektywy moralnej była to jednak zła decyzja, a z perspektywy politycznej potężny błąd.

Pochwała niezależności

Ciekawe i istotne jest, że taką drogę wybrali nie wszyscy ówcześni konserwatyści. Nie brakowało takich, którzy – jak choćby francuski monarchista i integralny katolik George Bernanos – zdecydowali się na odważne przeciwstawianie zarówno komunizmowi, jak i mającemu być lekarstwem na niego faszyzmowi w różnych jego odmianach. Gdy wybuchła wojna domowa w Hiszpanii, w której obie strony dopuszczały się zbrodni, Bernanos postanowił na własne oczy zobaczyć, co tam się dzieje. W efekcie sprzeciwił się powszechnemu wówczas wśród francuskich katolików odruchowi wspierania sił konserwatywnych. Pisarz widział, jak „nastoletni chłopcy w biały dzień wyciągali z domów siwowłosych mężczyzn, by ich zamordować pod płotami ich biednych ogródków, na oczach ich żon i dzieciaków – i to wszystko za aprobatą ich proboszczów, nauczycieli i pobożnych mateczek". A skoro to zobaczył, to nie zamierzał tego ignorować. Cel, co przypominał, nie uświęca środków. To, że coś robi się – w swoim mniemaniu – w imię Kościoła czy konserwatywnych wartości nie sprawia jeszcze, że jest to rzeczywiście katolickie czy tym bardziej konserwatywne.

Czytaj więcej

Sejm głosował w sprawie projektu ustawy "STOP LGBT"

I nie ma co udawać, że taka postawa jakoś szczególnie spodobała się katolickiej i konserwatywnej opinii publicznej. We Francji nie chciano go czytać, mało kto miał ochotę na dzielenie włosa na czworo, na moralizowanie. Efekt był taki, że Bernanos coraz częściej biedował, aż wreszcie przeniósł się do Brazylii. Ale i tam nie zyskał spokoju, bo choć był głęboko wierzącym katolikiem, to uznał, że nie należy bronić władzy biskupów, nie należy aprobować ich feudalnego stylu rządzenia. A wówczas, tak jak w części środowisk konserwatywnych i katolickich w Polsce obecnie, wielu uważało, że „...dla wszystkiego, co katolickie istnieje już tylko jedna, jedyna działalność, niepociągająca za sobą żadnego ryzyka ekscesów: apologia władzy kościelnej, jej metod, nieprzytomne wynoszenie pod niebiosy najmniejszych sukcesów, ukrywanie porażek nawet za cenę kłamstw". I to go złościło, wyprowadzało z równowagi. Dlaczego? Bo jego zdaniem taki klerykalizm prowadzi wprost do faryzeizmu. „Ślepe posłuszeństwo władzy kościelnej we wszystkich sprawach doprowadza dokładnie do tych samych rezultatów, co ślepe trzymanie się tekstów: to jest właśnie podwójny aspekt faryzeizmu, mającego jeden, jedyny cel: aby Litera zabiła Ducha" – pisał w listach do przyjaciół.

Ta jego postawa powinna być przykładem dla współczesnych konserwatystów, którzy zamiast szukać pozornych sojuszników w populistach, powinni dostrzec, że w pewnym sensie są oni drugą stroną tej samej rewolucji, która dokonuje się wokół nich. Gdy jedni chcą nią sterować tak, by jeszcze głębiej przeorać świadomość, to drudzy chcą na lęku przed nią zbudować skuteczne narzędzie sprawowania władzy dla samej władzy. Nie ma powodów, by konserwatysta na taką politykę przystawał. Nawet jeśli jest ona skuteczna na krótka metę, to na dłuższą jest szkodliwa, także z perspektywy obrony konserwatywnych wartości.

W dniu, kiedy projekt Kai Godek zostałby podpisany przez prezydenta, środowiska LGBTQ+ natychmiast zwołałyby wielki Marsz Równości w Polsce

Z tej perspektywy warto spojrzeć na, zachwalany jako konserwatywny, projekt Kai Godek dotyczący zakazu promowania ideologii LGBTQ. Zostawmy na razie na boku kwestię tego, że narusza on podstawowe wolności obywatelskie, że głęboko antagonizuje ludzi i że wcale nie przyczynia się do odbudowy konserwatywnego myślenia. Wyobraźmy sobie, jakie byłyby skutki jego przyjęcia i wprowadzenia w życie (w co nie wierzę). W dniu, kiedy zostałby on podpisany przez prezydenta, środowiska LGBTQ+ natychmiast zwołałyby wielki Marsz Równości w Polsce. Zostałby on wsparty przez polityków krajów unijnych, przez Stany Zjednoczone, a na jego czele ruszyliby m.in. celebryci. I co wtedy zrobiłby rząd? Wyprowadziłby przeciw nim policję? Jeśli nie, to pokazałby, że w istocie jego własne prawo jest dla niego nieistotne, jeśli tak, to zbudowałby mit męczeństwa i jeszcze wzmocnił proces zmian. Jednym słowem niezależnie od tego, co by się stało, nie zatrzyma to ani nie spowolni procesu zmian, a raczej go przyspieszy.

Długofalowa nieskuteczność polityki symboli

Identyczny zarzut można jednak postawić także wobec innych, ważnych dla strony konserwatywnej, a podjętych przez obecną partię władzy projektów. Tak jest z decyzją Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Wiele wskazuje na to, że podobną (nawet jeśli nieco bardziej umiarkowaną) podjąłby TK w każdym składzie. Zarówno środowisko prawnicze, jak i każdy kolejny skład tego gremium w istocie akceptował obronę życia. Ale jako że decyzję tę poprzedziły najpierw dyskusyjne i nieakceptowalne przez część środowiska nominacje sędziowskie, co wiązało się z mocnym przesunięciem w lewo całego środowiska, to obecny status owego wyroku jest słaby. Gdy tylko zmieni się władza, to zostanie on zakwestionowany przez nowy skład sędziowski.

Nie widać też pracy ani polityków, ani skręcających wyraźnie w kierunku populizmu aktywistów z organizacji pro-life, działających na rzecz zwiększenia akceptacji nowego prawa. Brak zarówno projektów aktywistów wzmacniających przekaz, budujących akceptację dla dyskusyjnej dla wielu zmiany, jak i obiecanych przecież przez polityków Zjednoczonej Prawicy projektów prawa, które wzmocniłoby ochronę i wsparcie dla rodzin osób niepełnosprawnych. Gdy zapadł wyrok, obiecano, że trafią one w ciągu miesiąca do Sejmu. Minął ponad rok, ale nic takiego się nie stało.

Symbolicznie zmiana została dokonana. Nikogo nie interesuje już, czy zostanie ona zaakceptowana i będzie trwała ani czy zaoferowano osobom, których ona dotyczy, realną pomoc. To z perspektywy moralnej (bo jest zmianą pozorną), jak i politycznej (bo jest zmianą, która doprowadzi tylko do efektu wahadła) jest nieakceptowalne. I już choćby dlatego projekty populistycznych rewolucji trzeba oceniać jako długofalowo nie tylko nieskuteczne, ale nawet przeciwskuteczne. Wsparcie populizmu nie tylko nie zatrzymuje walca zmian, ale wręcz go przyspiesza.

To nie jest dobry czas dla konserwatystów. Głęboka zmiana obyczajowa, a także rewolucja społeczna związana nie tylko z nowymi modelami życia, ale także z komunikacją, mediami, polityką, idzie przez świat. To, co mogło wydawać się niezmienne, choćby heteroseksualna natura małżeństwa, już dawno zostało podane w wątpliwości, a etos medycyny, w której – przynajmniej w świecie zachodnim – nie było miejsca na eutanazję, także został podmyty w większości społeczeństw zachodnich. O aborcji w ogóle nie ma co mówić, bo ona stała się prawem człowieka, którego – niekiedy za cenę wykluczenia z debaty środowisk pro-life (jak to w istocie ma miejsce we Francji) – trzeba bronić za wszelką cenę. Sekularyzacja, która od dziesięcioleci dotyka świata zachodniego, jeszcze się pogłębia i prowadzi do czegoś, co ks. Tomasz Halik określa mianem „apateizmu", czyli już nawet nie wrogości wobec religii i religijności, nie odrzucenia istnienia Boga, ale kompletnej obojętności na religijne, egzystencjalne pytania, na które odpowiedzią jest chrześcijaństwo (ale także inne religie).

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS