„Gdyby ten film powstał, życie ojca potoczyłoby się zupełnie inaczej" – mówi syn Andrzeja Żuławskiego, Xawery. To prawda. W 1977 roku popkulturowym fenomenem stały się „Gwiezdne wojny" George'a Lucasa. Wizjonerskie, mądre, tragiczne „Na srebrnym globie", kręcone na podstawie powieści Jerzego Żuławskiego, miało szansę na wielki, światowy sukces.
Żuławski należał do klanu intelektualistów. Jego ojciec, Mirosław Żuławski, był pisarzem i dyplomatą. Andrzej wychował się we Francji, tam – jako 19-latek! – skończył szkołę filmową. I zakochał się w kinie Wajdy. W latach 60. przyjechał do Polski, został jego asystentem. Ale jakby do tego świata nie pasował. Za przystojny, za dobrze ubrany, dwujęzyczny, z piękną żoną, aktorką Małgorzatą Braunek, u boku. Nawet artystyczne środowisko zachowało dystans.
Czytaj więcej
Pandemia zniszczyła środowisko, byłam świadkiem dramatycznych historii – mówi Maria Dębska, laureatka nagrody za najlepszą rolę kobiecą w Gdyni za Kalinę Jędrusik w „Bo we mnie jest seks".
„Patrzyli na niego jak na coś w rodzaju E.T." – mówi brat Andrzeja, Mateusz Żuławski. „Uważano go za snoba, on nie nasz" – przyznaje Janusz Zaorski. I opowiada, jak Żuławski wypijał jednym haustem wódkę, żeby udowodnić, że jest swojak.
Mikurda pokazuje fascynację Żuławskiego Wajdą, ale też wybijanie się do własnego stylu. W „Trzeciej części nocy" reżyser obalał okupacyjne mity, tworząc skomplikowany portret człowieka w sytuacji totalnego zagrożenia. W „Diable", rozprawiając się z inną polską świętością – szlachetczyzną – i proponując studium zła, wykrzyczał swój stosunek do Marca '68 i fali nienawiści, jaka wtedy wybuchła. Film poszedł na półkę, jemu wręczono paszport. Miał 24 godziny na wyjazd.