Myśli o śmierci zdrowe i niezdrowe

Po dwóch latach pandemii o kresie życia myślimy inaczej niż przed covidem. Wiele osób pchnęło to do większej dbałości o zdrowie – jeśli nie duchowej, to przynajmniej cielesnej.

Publikacja: 29.10.2021 16:00

Perspektywa bliskości niespodziewanej śmierci dokonała w naszym życiu zmian, które dotyczą tego, co

Perspektywa bliskości niespodziewanej śmierci dokonała w naszym życiu zmian, które dotyczą tego, co postrzegamy jako ważne – przekonuje Krzysztof Żochowski, dyrektor szpitala w Garwolinie. – Jeżeli osoba bliska, z którą chodziło się do szkoły, nagle umiera, mówimy o nowym doświadczeniu. Moje pokolenie, dzisiejszych 50- i 60-latków, nigdy tego nie doświadczyło na taką skalę – podkreśla. Na zdjęciu Cmentarz Łostowicki w Gdańsku, największa nekropolia w mieście; kwiecień 2021 r.

Foto: Forum, Łukasz Dejnarowicz

Ostatniej doby zmarły kolejne osoby zakażone koronawirusem..." – komunikat tej albo podobnej treści od niemal 20 miesięcy regularnie słyszymy w radiu, widzimy w gazetach i na stronach portali informacyjnych. Przed pandemią słowa, takie jak „śmierć" czy „zgon", pojawiały się przede wszystkim w relacjach o wypadkach drogowych i w komunikatach policji na temat morderstw. Przez ostatnie półtora roku o śmiertelnych ofiarach najczęściej mówi się w odniesieniu do Covid-19. Jednocześnie pewnie większość z nas w swojej rodzinie, wśród współpracowników, ludzi, z którymi kontaktujemy się zawodowo, bliższych lub dalszych znajomych, może wskazać osobę, która zmarła po zakażeniu koronawirusem.

Wyniki testu na Covid-19 pokazują politycy, sportowcy, artyści. Na oddziały covidowe trafiali starsi i młodsi, bardziej i mniej aktywni fizycznie, wśród nich ludzie postrzegani jako ci, którzy kojarzą się z intensywnym korzystaniem z życia, a nie z zagrożeniem śmiercią. Doświadczenie pandemii było jak średniowieczne spotkanie-rozmowa mistrza Polikarpa ze Śmiercią, wyliczającą osoby, które dosięgnie jej kosa („Wszytki moja kosa skarze (...) Rzemieślniki, kupce i oracze, Każdy przed mą kosą skacze"). Przekonaliśmy się, jak bardzo aktualna jest zasada, zgodnie z którą średniowieczny taniec śmierci – danse macabre – może porwać każdego.

Czytaj więcej

Pandemia i śmierć bez żałoby

Od wiosny 2020 r. wielu lekarzy zwraca uwagę, by nawet w szczycie pandemii nie zapominać o leczeniu chorób przewlekłych. Postulują, by równolegle do raportów na temat pandemii, informacji o liczbie zakażeń i zgonów z powodu Covid-19 publikować dane o tym, u ilu osób zdiagnozowano nowotwór i ilu zmarło pacjentów onkologicznych(w Polsce to średnio ponad 400 zgonów dziennie), by pokazać, jak duże jest spektrum różnych zagrożeń.

Wszystko to może sprawić, że tegoroczny 1 listopada przeżywać będziemy z innym nastawieniem do śmierci niż przed dwoma laty. Pojawia się pytanie: czy pandemia powoduje, że śmierć nie robi na nas tak dużego wrażenia jak wcześniej? Czy przyzwyczailiśmy się do niej, a może odwrotnie – zwiększył się związany z nią lęk, a wraz z nim nasza troska o siebie? To pytanie zadaliśmy lekarzom, którzy pracowali na oddziałach covidowych, epidemiologom, językoznawcom i psychiatrom.

Myśli, które blokują sen

Psychiatrzy szacują, że lęk jest cechą co dziesiątego z nas. Osoby, które mają skłonność do odczuwania go, zjawiska obojętne postrzegają jako niebezpieczne. Spacerują chodnikiem i obawiają się, że w bramie czai się groźny pies. Idą na egzamin doskonale przygotowane, ale boją się, że zaprezentują się źle i w efekcie nie zdadzą.

Osoby, które mają poważne zaburzenia lękowe związane ze śmiercią, trafiają do gabinetów specjalistów. Krajowy konsultant w dziedzinie psychiatrii prof. Piotr Gałecki opowiada „Plusowi Minusowi" o pacjentce, która zgłosiła się do niego, bo miała coraz większe problemy ze snem. – Zamykała oczy i zaczynała się martwić o całą rodzinę i o to, że jej bliscy mogą umrzeć. Jej mąż pracował jako kierowca ciężarówki, obawiała się, że będzie miał wypadek. Jeśli nie dzwonił do niej co godzinę, wydawało jej się, że zginął. Jeżeli jej mama nie odbierała telefonu, myślała, że na pewno miała udar. Jeżeli teściowa nie oddzwoniła, to z pewnością miała zawał. Jej organizm takie myśli odbierał jak sytuację realnego zagrożenia – opisuje.

Problemy nie skończyły się nawet, gdy działać zaczęły leki, a lęk się zmniejszył. – Pojawiło się nowe zmartwienie. Ta kobieta czuła się źle, bo wydawało jej się, że obawy o życie bliskich są dowodem jej miłości. Utożsamiała lęk z uczuciem. Miała głębokie przekonanie, że jeżeli nie będzie bała się o życie swoich bliskich, to te osoby staną się dla niej obojętne – dodaje.

Właśnie wydarzenia dotyczące bliskich mogą mieć większy wpływ na sposób myślenia o śmierci oraz o tym, jak kruche jest ludzkie życie, niż ogólnopolskie, zagregowane dane o sytuacji pandemicznej. – Myślę, że nie ma w Polsce nikogo, kto nie znałby osoby zmarłej po zakażeniu koronawirusem – przyznaje epidemiolog prof. Marcin Czech. – Właśnie z powodu Covid-19, trzy dni po rozpoznaniu choroby, zmarł promotor mojej pracy doktorskiej. Takie przypadki sprawiły, że w czasie pandemii zwiększył się lęk przed śmiercią. Uświadomiliśmy sobie, że jeden wirus jest w stanie wytrącić nas z równowagi, zmienić postępowanie całej planety. Wyhamowała globalna gospodarka, wkrótce po tym wyraźniej usłyszeliśmy śpiew ptaków, lwy zaczęły przechadzać się po pustych autostradach, powietrze zrobiło się czystsze, było mniej alergii. Zobaczyliśmy, że nie my jesteśmy władcami tej ziemi – dodaje.

Jakbyśmy byli na wojnie

Badacz języka polskiego i literaturoznawca prof. Michał Rusinek z Uniwersytetu Jagiellońskiego uważa, że traktowaniu śmierci w kategoriach czysto statystycznych mogą towarzyszyć poważne konsekwencje. – Od wielu miesięcy liczymy zgony i przez to sytuację pandemii zaczynamy postrzegać jak zbiorową mogiłę. Tymczasem śmierć jest przecież bardzo indywidualna. Święta, takie jak Dzień Wszystkich Świętych czy Zaduszki, boleśnie nam o tym przypomną – przekonuje.

Były sekretarz Wisławy Szymborskiej zwraca uwagę na język, jakim opisywana jest sytuacja pandemiczna w Polsce. Sposób mówienia o niej może sprawić, że łatwiej przyzwyczaimy się do tego, że wokół nas umiera więcej osób niż wcześniej. – Duże znaczenie ma metaforyka militarna, jaką posługują się rządzący. Można odnieść wrażenie, że jesteśmy na wojnie. Na wojnie zbiorowe mogiły są uzasadnione – dodaje. Zdanie „Jesteśmy na wojnie z koronawirusem" padało z ust polityków wielokrotnie. W kwietniu tego roku, gdy przez Polskę przetaczała się trzecia fala pandemii, minister zdrowia Adam Niedzielski stwierdził, że wojna trwa, lecz jesteśmy już po lądowaniu w Normandii. W ten sposób szef resortu zdrowia przekonywał, że sytuacja epidemiczna jest pod coraz większą kontrolą, bo rośnie wiedza na temat koronawirusa. Militarnych nawiązań jest dużo więcej. Michał Rusinek wskazuje sformułowania, takie jak „front walki z wirusem", „tarcza antykryzysowa" czy zalecana na początku pandemii przyłbica.

Badanie CBOS przeprowadzone przed pandemią pokazywało, że Polacy o śmierci myślą raczej rzadko. Co trzeci dorosły badany deklarował, że w ogóle mu się to nie zdarza. Jeden na siedmiu twierdził, że myśli o niej „dość często" – czytamy w raporcie „Stosunek do śmierci i zwyczaje funeralne". Im starsi Polacy, tym o kresie życia myśleli częściej. Nagły przypływ refleksji na temat śmierci miały osoby, które skończyły 55 lat.

Lękliwi lepiej przygotowani

W 2020 r. wzrosła liczba sporządzanych w Polsce testamentów. Z jednej strony może być to efekt pandemii. Ze względu zarówno na zagrożenie dla zdrowia, jak i większą ilość spokojnego czasu spędzanego w domu mogła być bodźcem przekonującym do uporządkowania spraw spadkowych. Z drugiej strony to po prostu kontynuacja trendu, zgodnie z którym testamentów przygotowywanych w ciągu roku przez notariuszy od lat jest coraz więcej.

Dane Krajowej Rady Notarialnej wskazują, że w 2020 r. w Polsce sporządzono ponad 145 tys. testamentów, czyli o ponad 2 tys. więcej niż rok wcześniej i o ponad 11 tys. więcej niż w 2018 r. Dla porównania: dziesięć lat temu, w 2011 r., było to 108 tys. testamentów. Do sporządzonych u notariuszy dochodzą zapisy ostatniej woli przygotowane własnoręcznie, bez udziału prawnika.

Czy to oznacza, że wielu z nas do niełatwych warunków pandemii i narastających liczb zgonów, pacjentów w szpitalach i zakażeń podeszło praktycznie, niemal na chłodno? – Sytuacja, w której codziennie dostajemy informację o liczbie zakażeń i zgonów, pozwala nam się z tym oswoić. Na początku pandemii słyszeliśmy o kilku zgonach dziennie. Następnie o kilkunastu czy, tak jak w ostatnich dniach, nawet o kilkudziesięciu ofiarach śmiertelnych jednego dnia. Zaczęliśmy podchodzić do tego spokojniej niż do niewielkich liczb na początku pandemii – przekonuje prof. Piotr Gałecki.

w 2020 r. w Polsce sporządzono ponad 145 tys. testamentów, czyli o ponad 2 tys. więcej niż rok wcześniej i o ponad 11 tys. więcej niż w 2018 r. Dla porównania: dziesięć lat temu, w 2011 r., było to 108 tys. testamentów

Według niego paradoksalnie lepiej w sytuacji epidemii odnalazły się osoby, których cechą osobowości jest lęk. One już wcześniej stale obawiały się o życie, zdrowie, pracę, niezależnie od tego, co działo się dookoła nich. To było ogólne przeczucie, że mogą zachorować albo mieć kłopoty w pracy, mimo że nic tego wprost nie zapowiadało. Dzięki temu były przygotowane do życia w lęku.

Jak żyć, panie doktorze?

Lekarz praktyk z 40-letnim doświadczeniem prof. Piotr Kuna z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, były prezes Polskiego Towarzystwa Alergologicznego, który także opiekował się zakażonymi koronawirusem, mówi „Plusowi Minusowi", że wśród swoich pacjentów obserwuje trzy typy reakcji na pandemię i rosnącą liczbę zgonów. W pierwszej grupie nie ma lęku przed śmiercią. – Około 20 proc. pacjentów to osoby, które akceptują, że może ona przyjść w każdej chwili i uwolni je od trudów życia. Często są to ludzie głęboko wierzący, którzy uważają, że choroby pochodzą od Boga i trzeba im się poddać. Obecnie ci pacjenci często nie chcą się zaszczepić – opisuje.

Osób z drugiej grupy jest więcej. Prof. Kuna szacuje, że nawet 30 proc. pacjentów ma duże obawy związane ze śmiercią. – To osoby przepełnione lękiem. Boją się koronawirusa, boją się wracać do pracy. Generalnie lęk zatruł ich mózg i czyni niezdolnymi do podejmowania racjonalnych decyzji – opisuje.

W trzeciej grupie osób myśli na temat śmierci sprawiły, że częściej zaczęły zastanawiać się, w jaki sposób żyją. – To ludzie, którzy interesują się, co zrobić, żeby przeżyć, jak zadbać o zdrowie, którą szczepionką się zaszczepić. Czytają i dopytują, jak się uchronić przed wirusem, co działa, a co jest nieskuteczne. U nich zwiększyła się troska o zdrowie – wskazuje profesor.

Specjaliści zwracają uwagę, że silny lęk, jeśli trwa zbyt długo, a tak się dzieje, gdy zaczynamy się do niego przyzwyczajać, nie jest korzystny dla naszego zdrowia. – Może paraliżować działanie i w tym dostrzegam problem. W ostatnim tygodniu października czytałem artykuł w medycznym czasopiśmie „Lancet", w którym autorzy pokazali, że w czasie pandemii Covid-19 o 60 proc. zwiększyła się liczba osób z depresją i zaburzeniami lękowymi. Potwierdzam tę obserwację – mówi prof. Kuna.

Lekarze zauważają, że w czasie pandemii mówi się więcej nie tylko o umieraniu osób z koronawirusem, lecz także o przedwczesnej śmierci osób z innymi problemami zdrowotnymi, których stan pogorszył się w ostatnich miesiącach. – Niestety, lęk osłabia naszą odporność, sprzyja rozwojowi stanów zapalnych i wywołuje zwiększenie śmiertelności u pacjentów z różnymi problemami, w tym z chorobami przewlekłymi. To również widzimy w Polsce. Mamy ogromny wzrost nadmiarowych zgonów w porównaniu z innymi krajami europejskimi – dodaje prof. Kuna.

Tabu jak było, tak jest

W czasie pandemii widzę w oczach pacjentów więcej lęku – przyznaje Krzysztof Żochowski, dyrektor Szpitala Powiatowego w mazowieckim Garwolinie. – Cztery osoby z naszego szpitalnego zespołu zginęły w walce z covidem, zakaziły się koronawirusem. Byłem na każdym z tych czterech pogrzebów i zabierałem tam głos. Takie doświadczenia wpływają na podejście do śmierci. Tym bardziej że z każdym z tych zgonów wiązało się wielkie zaskoczenie i wielki smutek – dodaje.

Mówi, że „praca w szpitalu nie jest już taka, jak kiedyś". – Cały czas musimy troszczyć się o chorych, których leczyliśmy do tej pory, bo Covid-19 nie unieważnił innych problemów zdrowotnych. Jednak zajmujemy się nimi w nowych warunkach – przyznaje szef garwolińskiej lecznicy. Według niego czas pandemii wzmocnił zjawiska i reakcje, które medycy obserwują od lat. – Ludzie zawsze bali się choroby, cierpienia i śmierci. Znam osoby, które wchodząc do budynku sądu, mają gęsią skórkę. Podobnie jest z gabinetem lekarskim. Pandemia to powiększyła, bo pojawił się jeszcze jeden istotny wróg, którego się boimy – dodaje.

Niemal 20 miesięcy pandemii wielu z nas przypomniało, że najważniejsze co mamy w życiu do dyspozycji to czas

Krzysztof Żochowski przekonuje, że perspektywa bliskości niespodziewanej śmierci dokonała w naszym życiu zmian, które dotyczą tego, co postrzegamy jako ważne. – Jeżeli osoba bliska, z którą chodziło się do szkoły, nagle umiera, a ważne miejsce, które w naszym życiu zajmował przyjaciel, zostaje puste, mówimy o nowym doświadczeniu. Moje pokolenie, dzisiejszych 50- i 60-latków, nigdy tego nie doświadczyło na taką skalę, w jakiej dzieje się to przez ostatnie półtora roku. Musi nastąpić przewartościowanie – podkreśla.

Psychiatra prof. Piotr Gałecki uważa, że pod wpływem pandemii o śmierci nie będziemy myśleć częściej lub intensywniej niż wcześniej. – Śmierć wciąż jest tematem tabu, kojarzy się z końcem. Tymczasem od lat mamy czasy afirmacji życia. Jest grupa osób, która przed pandemią nie przejmowała się zdrowiem, przychodziła do lekarza i uważała, że ma obowiązek ich wyleczyć, bo przecież jest medykiem. Gdy ich stan zdrowia był zbyt poważny, mieli pretensje do lekarza. Traktowali go jak niektórzy telewizyjną pogodynkę, którą obwiniają o to, że będzie padać deszcz – przekonuje prof. Gałecki. Według niego pandemia przyniosła tu zmianę. – Więcej osób zwraca uwagę na swoje zdrowie somatyczne, to, w jakim stanie są ich ciało i kondycja. Zagrożeniem w pandemii jest wirus, którego nie widać. Okazało się, że indywidualna predyspozycja decyduje, czy przejdziemy go łagodnie, czy nie. Pod wpływem tej refleksji pacjenci zaczęli zwracać uwagę na cukrzycę, nadciśnienie i otyłość. Zaczęli zastanawiać się, co mogą z tym zrobić – zauważa.

Kawa wciąż smakuje

Pandemia nie sprawiła zatem, że myśli o śmierci bardziej pochłaniają nasz czas i energię. Za to wzmocniła się nasza refleksja nad tym, co możemy zrobić, by zmniejszyć jej ryzyko. Z takim wnioskiem zgadza się prof. Andrzej Fal z Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA w Warszawie, prezes Polskiego Towarzystwa Zdrowia Publicznego, który zajmuje się pacjentami z koronawirusem.

– Pandemia zostawi po sobie spustoszenie, które można porównać do krajobrazu po bitwie. Jednocześnie jest kilka korzystnych elementów. Przede wszystkim wróciliśmy do podstawowej higieny: mycia rąk, trzymania dystansu i noszenia maseczek, gdy podejrzewamy, że będziemy w otoczeniu osób chorych. Myślę, że to wyraz raczej troski o zdrowie, a nie lęku przed śmiercią. Zaczęliśmy bardziej myśleć o zdrowiu własnym i naszych bliskich – przekonuje.

– Strach, który padł na nas, gdy rozpoczęła się pandemia, buduje większy szacunek dla chorób, w tym zakaźnych. Pandemia uzmysłowiła nam, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od tego, czy potrafimy bronić się przed chorobami. Zyskaliśmy inne spojrzenie na wartość życia i wartość zdrowia – ocenia epidemiolog prof. Marcin Czech.

Niemal 20 miesięcy pandemii wielu z nas przypomniało, że najważniejsze co mamy w życiu do dyspozycji to czas. Choć nikt z nas nie wie, jak duże zostały jeszcze jego zasoby. Jako optymistyczny można byłoby uznać wniosek, że dodatkowe myśli o śmierci, które nawiedzają nas, gdy przeżywamy listopadowe święta, a kolejne oddziały covidowe oraz intensywnej terapii zapełniają się pacjentami, nie sprawią, że codzienna kawa straci smak. Będą raczej zachętą do uważniejszego przyjrzenia się temu, co robimy na co dzień.

Michał Dobrołowicz, socjolog, dziennikarz stacji radiowej RMF FM, zajmuje się tematami związanymi między innymi ze zdrowiem

Ostatniej doby zmarły kolejne osoby zakażone koronawirusem..." – komunikat tej albo podobnej treści od niemal 20 miesięcy regularnie słyszymy w radiu, widzimy w gazetach i na stronach portali informacyjnych. Przed pandemią słowa, takie jak „śmierć" czy „zgon", pojawiały się przede wszystkim w relacjach o wypadkach drogowych i w komunikatach policji na temat morderstw. Przez ostatnie półtora roku o śmiertelnych ofiarach najczęściej mówi się w odniesieniu do Covid-19. Jednocześnie pewnie większość z nas w swojej rodzinie, wśród współpracowników, ludzi, z którymi kontaktujemy się zawodowo, bliższych lub dalszych znajomych, może wskazać osobę, która zmarła po zakażeniu koronawirusem.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi