Co wyróżnia kraje Europy Środkowej?
Posłużę się przykładem tych, które powstały z rozpadu imperium ottomańskiego pod koniec XIX wieku: dla nich idee homogeniczności etnicznej, spójności społecznej odgrywały zupełnie fundamentalną rolę, były wręcz sensem istnienia. Po wojnie, wraz z wydaleniem mniejszości etnicznych, przede wszystkim niemieckiej, ten sposób myślenia objął Europę Środkową. Homogeniczność została, i to bardzo mocno, powiązana z suwerennością. Na decyzje aliantów w tej sprawie najmocniej naciskała Czechosłowacja. Dowodziła, że w okresie międzywojennym demokratyczny, liberalny rząd w Pradze dobrze traktował mniejszość niemiecką, a ta swój kraj zdradziła, stanęła po stronie Hitlera. To kluczowe doświadczenia, aby zrozumieć dzisiejsze funkcjonowanie tych krajów w Unii.
W pierwszych dekadach po upadku muru berlińskiego uważano jednak, że nacjonalizm Europa Środkowa ma za sobą, chce jak najszybciej dołączyć do Zachodu. Tych krajów w końcu nikt nie zmuszał by przystąpiły do Unii.
Nacjonalizm skompromitowały wówczas wojny w Jugosławii. Nikt nie chciał przecież być identyfikowany ze Slobodanem Milosěviciem. Ale prawda była inna. Po interwencji ZSRR w Pradze w 1968 r. nikt już nie wierzył w komunizm, więc komuniści stopniowo budowali swoją legitymizację na idei obrony suwerenności w warunkach bloku wschodniego. Przykładem choćby Nicolae Ceausescu. Ale do nacjonalizmu bardzo przywiązana była też demokratyczna opozycja. W końcu chciała rozbić ponadnarodowy Związek Radziecki.
Terlecki: Polexit? Szopka wymyślona przez PO i TVN24
"Dziś trwa walka o to czy UE będzie wierna zasadom, które legły u jej podstaw czy pogrąży się w sporach podsycanych przez totalną opozycję" - napisał w mediach społecznościowych wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki.
Problemy z migracją ma jednak nie tylko Europa Środkowa. W 2016 Angela Merkel, podpisując z prezydentem Turcji Recepem Erdoganem umowy o powstrzymaniu uciekinierów z Syrii, nie zawahała się złamać, wydawałoby się, podstawowej zasady obowiązującej w Unii: przyjmowania azylantów...
To jednak nieco inne zjawisko. Napięcie między deklaracjami a rzeczywistością, które są stale obecne w polityce. Hipokryzja. Nie można przecież mieć ciągle otwartych granic. W demokracji jednym z kluczowych praw wspólnoty jest możliwość decydowania, kogo chce się włączyć do wspólnoty narodowej, a kogo nie. Gdy więc Merkel rok wcześniej mówiła, że niezależnie od kosztów przyjmie imigrantów, wiadomo było, że to nie może być prawdą. Niemcy stać na integrację miliona obcych, ale już nie 10 milionów. Podobną hipokryzję mamy zresztą i po drugiej stronie, w Europie Środkowej. No bo nie da się utrzymać zasady, że się nie wpuszcza nikogo. Polska jest tego najlepszym przykładem, skoro w ciągu dwóch–trzech lat przed pandemią przyjmowała najwięcej imigrantów z całej Unii, nie tylko Ukraińców, ale choćby Pakistańczyków. Potrzebowała ich dla rozwoju gospodarki. Różnica między Zachodem i Wschodem w tym obszarze polega jednak na tym, że w tym pierwszym imigranci stopniowo otrzymają prawo do obywatelstwa, możliwość udziału w życiu politycznym, podczas gdy w naszych krajach ludzie przyjezdni mogą funkcjonować na rynku pracy, ale staramy się utrzymywać etniczny charakter polityki. Nie dajemy im prawa głosu. Dlaczego? Posłużę się przykładem mojego kraju, Bułgarii. To najszybciej wyludniające się państwo świata. Stąd egzystencjalna obawa o przyszłość narodu. Tyle że przy obecnych trendach za 30 lat 20–25 proc. siły roboczej będą stanowili cudzoziemcy bez prawa głosu. To będzie jeszcze demokracja?
Za kilka tygodni po 16 latach u władzy odchodzi Angela Merkel. Co pozostawi po sobie?
Z dziedzictwem kanclerz mam problem. Odegrała absolutnie decydującą rolę w rozwiązaniu wszystkich kryzysów, jakie przechodziła od 2005 r. zjednoczona Europa. Tylko że dziś Unia idzie dokładnie w odwrotnym kierunku niż wówczas, gdy kierowała ją Merkel. Gdy przyszła do nas z Ameryki fala ataków terrorystycznych i uderzyła w Hiszpanię, Francję, Niemcy, kanclerz podkreślała, że w przeciwieństwie do USA nie wolno ograniczyć wolności obywatelskich i śledzić poczynań ludzi. Ale wraz z covidem wszystkie kraje Unii zaczęły właśnie śledzić swoich obywateli, aby kontrolować rozprzestrzenianie się wirusa. Dalej kryzys finansowy 2009–2010 r. Merkel upierała się przy przestrzeganiu dotychczasowych reguł, oszczędnościach. Cierpiało na tym południe Europy. Ale dziś w walce ze skutkami gospodarczymi pandemii Unia robi dokładnie to, czego się wówczas domagały Hiszpania, Włochy i Francja. To uwspólnotowienie długu, redystrybucja dochodów, masowe pompowanie pieniędzy przez Europejski Bank Centralny. Kolejny przykład, o którym już napomknęliśmy: w czasie kryzysu w 2015 r. kanclerz otworzyła Niemcy dla przeszło miliona emigrantów i oczekiwała tego od innych. A dziś? Wszyscy w Unii zgadzają się, że trzeba zamknąć zewnętrzne granice Unii, jeśli chce się utrzymać swobodę podróżowania wewnątrz Wspólnoty. Obawiam się więc, że gdy historycy będą patrzyli na te 16 lat, odniosą wrażenie, że Merkel starała się obronić status quo, które było nie do obrony. Ale oczywiście na tym nie kończy się bilans kanclerz. Pozostanie też pamięć o przywódczyni, która naprawdę wierzyła w Europę, zachowała przyzwoitość, powagę i umiar, których dziś tak brakuje w polityce. I która stała za wieloma kompromisami, o które w Brukseli coraz trudniej.
Do końca pierwszej kadencji dobija też Emmanuel Macron. W maju 2017 r. wzbudził wielkie nadzieje, szczególnie na odrodzenie Unii. Co z tego zostało?
Macron od początku postawił odwrotną diagnozę niż Merkel. Uznał, że świat się zmienia i Unia musi dostosować się do układu, w którym nie da się już dłużej polegać na amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa. Stąd jego idea europejskiej suwerenności. Ale to nie Unię, tylko Francję prezydent ostatecznie przekształcił najbardziej. Zepchnął na margines tradycyjne partie polityczne, aby zbudować system polityczny oparty na polaryzacji. Ale dziś za wcześnie na odpowiedź na pytanie, czy taki układ będzie służył jemu, czy też doprowadzi do zwycięstwa Marine Le Pen, wywrócenia stolika. Jeśli Macron wygra wybory wiosną 2022 roku, od razu stanie się obok Maria Draghiego najważniejszym przywódcą zjednoczonej Europy. Ale jeśli przegra, w ogóle nie będzie mowy o jakiejś spuściźnie. Dlatego dla Macrona reelekcja jest dziś absolutnym priorytetem.
Ocenę prezydenta zdają się potwierdzać dramatyczne okoliczności wycofania się Amerykanów z Afganistanu. Tylko czy Europa jest już gotowa do funkcjonowania bez ochrony Ameryki?
Kryzysy, jakie przechodzą Stany Zjednoczone i Unia, są całkowicie odmienne. W Ameryce to kryzys mocy. Owszem, USA pozostają najpotężniejszym krajem świata, ale już wiedzą, że tej potęgi nie wystarczy im na wygaszanie wszystkich kryzysów w sposób, w jaki by chcieli. Muszą więc wybierać. Joe Biden uznał, że Afganistan nie jest priorytetem, bo USA muszą skoncentrować się na rywalizacji z Chinami. Z Unii Ameryka co prawda tak się nie wycofa, bo zwyczajnie takiej potrzeby nie ma, Europa to nie Afganistan. Ale w konfrontacji między USA i Chinami Unia przejmie rolę, jaka przypadła Japonii w czasie zimnej wojny. Kraju, który omija główne starcie. Dziś jego areną będzie Azja, nie Europa. Dlatego Amerykanie oczekują, że Europejczycy wezmą na siebie znacznie większą odpowiedzialność za bezpieczeństwo w swojej części świata. To był zresztą powód, dla którego Biden w końcu przystał na Nord Stream 2. Jego przesłanie do Niemców brzmi: skoro mówicie, że dzięki temu projektowi ułożycie relacje z Rosją, to proszę bardzo, zróbcie to! Zabezpieczcie Ukrainę! To nie jest łatwy proces, ale jest jeszcze jedno, większe wyzwanie dla stosunków transatlantyckich. Ameryka jest tak głęboko podzielona, że każda zmiana władzy zaczyna tu wyglądać jak zmiana ustroju. Ciągłości jest niewiele. To skłania wiele rządów w Europie do przeczekania danej ekipy w Waszyngtonie, aby współpracować z następną. W takim układzie bardzo trudno utrzymać stabilne relacje transatlantyckie.
Jeśli Unia nie stanie na wysokości zadania, może nawet się rozpadnie, Rosja wróci do Europy Środkowej?
Europa jest w kryzysie, ale Rosja też w nim jest. Władimir Putin może zaklinać rzeczywistość, przekonywać, że gdyby nie rewolucja październikowa a potem rozpad Związku Radzieckiego, dziś byłoby 500 mln Rosjan. Fakt jest jednak taki, że jest ich 140 mln, i to coraz starszych, uboższych. W szybko zmieniającym się demograficznie świecie to niewiele. Potencjałem wojskowym Moskwa nie może kompensować słabości niekonkurencyjnej gospodarki. Jeśli słabością Unii jest to, że wszystko jest zbyt skomplikowane, a proces podejmowania decyzji jest niezrozumiały, to w Rosji wszystko jest zbyt proste, siła państwa opiera się na jednej osobie, Władimirze Putinie. Nie wiemy, jak będzie wyglądała Unia za 10–15 lat, czy w ogóle będzie istniała. Ale przyszłość Rosji pozostaje w nie mniejszym stopniu tajemnicą. Owszem, słabość Zachodu jest dla Rosji zachętą, aby mącić w Europie Środkowej, ingerować. Będzie tu więc o wiele bardziej obecna. Ale czy wystarczy jej sił, aby odbudować tu swoje imperium? Polska czy Czechy stały się na to zbyt silne. Inaczej z obszarem byłego ZSRR. Zachód został wyrzucony z Azji Środkowej, Moskwa próbuje konsolidować swoją władzę na Białorusi, także na Ukrainie. Tym będzie w przyszłości zajęta.
Gospodarka Wielkiej Brytanii nie załamała się po brexicie. Jeśli za 5–10 lat będzie nadal prosperować, nie pójdą w jej ślady inne kraje?
Na razie brexit raczej sprzyja konsolidacji Unii – z 17 wielkich partii w Unii, które chciały w 2016 r. referendów rozwodowych, dziś nie pozostała ani jedna. Wielka Brytania miała w Unii znakomitą pozycję, grała powyżej swoich możliwości. Straciła wpływy. Ale przecież kryzys przechodzą wszyscy. Mówiliśmy o Unii, Stanach Zjednoczonych, Rosji. Kryzys przechodzą też Chiny, które po pandemii muszą radykalnie przebudować model rozwoju oparty na eksporcie. Wchodzimy więc w świat, który francuski politolog Pierre Messmer jeszcze w latach 70. nazwał „konkurencyjną dekadencją". Wyjdą z niego zwycięsko ci, którzy zdołają najdłużej utrzymać się na powierzchni.
O rozmówcy:
Iwan Krastew
bułgarski politolog, współtwórca think tanku European Council on Foreign Relations. Jest autorem m.in. „Demokracja: przepraszamy za usterki" (2014), „Paradoks europejskiej demokracji" (2012), „Po Europie" (2017), „Nadeszło jutro. Jak pandemia zmienia Europę" (2020) oraz razem ze Stephenem Holmesem „Światło, które zgasło" (2019)