Bogusław Chrabota. Wszystko dzięki pannie S.

Co zostało z dawnej Solidarności? – pyta mój przyjaciel i starszy kolega z łamów Jerzy Surdykowski.

Publikacja: 03.09.2021 15:06

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Maciej Zienkiewicz

„Niewiele. Z podniebnego lotu obudziliśmy się potłuczeni i nieco skacowani. „Sentymentalna panna S.", za którą wielu gotowych było oddać życie – i niektórzy je oddawali – okazała się nieponętnym i kłótliwym babskiem, a cnotę straciła byle jak, z byle kim, bez przyjemności, bez pożytku. (...) Przydarzył nam się jedynie piękny sen. Obudziliśmy się w świecie niesolidarnym i tak już zostanie". Brutalne i gorzkie słowa. Podobnie jak i sama wizja naszych cywilizacyjnych osiągnięć oraz kondycji moralnej. Zabolały, zwłaszcza że wychodzą spod pióra Surdykowskiego.

Czy ma prawo do takiej konstatacji w tekście pisanym w 41. rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych? Bez wątpienia. Nie można tego prawa odmówić człowiekowi z jego życiorysem. Był naocznym świadkiem tamtej historii. Obecny w stoczni, wspierający robotników. Represjonowany przez komunistów. Nie tylko dał się uwieść sentymentalnej pannie S., ale ślubował jej dozgonną miłość. I wytrwał w niej po swojemu do dziś, choć to dla niego dziś „kłótliwe i stare babsko". Ma więc prawo do tych słów, ale czy są czymkolwiek więcej niźli emocjonalną skargą zgrzybiałego już nieco kawalera, który na miłość życia spogląda przez grube szkła okularów?

Czytaj więcej

Surdykowski: Mieliśmy, chamy, złoty róg

Owszem, panna młoda po latach jest brzydka i kulawa. Nie pachnie już tak fiołkowo jak przed pół wiekiem. Ale czy w istocie nie żyje? A może tak musiało być, a Surdykowski pada ofiarą własnej metafory. Życie ludzkie to proces degradacji i umierania; młoda panna jest z góry skazana na starość, brzydotę, ślepotę i demencję. Nie da się po prostu inaczej. Takie jest życie i Surdykowski wie to doskonale. Tyle że w ocenie jej egzystencji nie liczy się tylko i wyłącznie żałosny koniec. Ważne jest, jaka była w młodości i wieku dojrzałym. Co dała ludzkości, co dała współczesnym, jakie ma dzieci i czy choć odrobinę może być z nich dumna.

Czy tamta Solidarność może być dumna z Polski? Niech ktoś powie, że nie. Koszmar PRL-u może być uroczym obrazkiem tylko dla ludzi bez krzty krytycyzmu i – jak to pisze Surdykowski – pachołków starego reżimu. Owszem, w wieku dojrzałym z przyjemnością wraca się do wyrysowanych pastelami obrazków młodości. Sentyment, nic więcej. I właśnie dlatego nie może przysłonić realnego obrazu totalitarnej przeszłości kraju nad Wisłą.

Siła Solidarności otworzyła drzwi do narodowej wolności i niepodległości. To były prawdziwe dzieci sentymentalnej panny S. Spłodzone z miłości i wiary w lepsze jutro

Świetnie pamiętam tamten świat bez przyszłości i nadziei, gdzie chciało się głównie wyć i gdzieś uciec. Dzieci robotniczych dzielnic – do których należałem – wędrowały palcem po szkolnym globusie, szukając miejsca jak najdalej od brudnych śląskich czy nowohuckich blokowisk. By uciec, zapomnieć, zatracić się w inności. Australia, Nowa Zelandia były najczęstszym wyborem. Dlaczego? Bo najdalej od domu nad Wisłą. A potem przyszła sentymentalna panna S. Wróciła nadzieję i dała siłę do walki. W 1982 roku, mimo że próbowano ją zamknąć, otruć, utopić, ukatrupić, wiedzieliśmy przynajmniej, o co jest sens walczyć. O przywrócenie jej czci. To była prawdziwa stawka życia i śmierci dla tych, co zdecydowali się zostać.

Czy wygrali? Bez wątpienia. Siła Solidarności otworzyła drzwi do narodowej wolności i niepodległości. To były prawdziwe dzieci sentymentalnej panny S. Spłodzone z miłości i wiary w lepsze jutro. Co z nimi zrobiliśmy, to już inna sprawa. Ale nie byłoby tych wspaniałych bliźniaków, gdyby nie matka. Tkwilibyśmy pewnie dalej w jakimś nieokreślonym zawieszeniu między dniem a snem. Pogrążając się coraz głębiej w gnijącym totalitaryzmie.

Nie jestem zadowolony z dzisiejszej Polski. Jesteśmy na przeciwnym biegunie tamtego entuzjazmu i chwały. Ale dzięki dziedzictwu panny S. żyjemy w kraju, na który mamy realny wpływ. W bezpiecznej rzeczywistości Unii Europejskiej. Otoczeni pięknymi i bogatymi miastami. Możemy pisać w zgodzie z sumieniem i bez tępego cenzora. Chodzić do sklepów, w których nikt nie wydziela nam towaru na kartki. Korzystać z otwartych granic bez kompleksu cywilizacyjnej gorszości i ubóstwa. Wszystko dzięki pannie S., która – choć się brzydko zestarzała – wciąż jest łaskawą matką. Czyżby żółć przysłoniła Surdykowskiemu jasne spojrzenie na dziedzictwo Solidarności? Czyżby zapomniał o drodze, którą przeszliśmy? Czyżby udawał, że wszystkiego tego nie dostrzega? Nie wierzę.

„Niewiele. Z podniebnego lotu obudziliśmy się potłuczeni i nieco skacowani. „Sentymentalna panna S.", za którą wielu gotowych było oddać życie – i niektórzy je oddawali – okazała się nieponętnym i kłótliwym babskiem, a cnotę straciła byle jak, z byle kim, bez przyjemności, bez pożytku. (...) Przydarzył nam się jedynie piękny sen. Obudziliśmy się w świecie niesolidarnym i tak już zostanie". Brutalne i gorzkie słowa. Podobnie jak i sama wizja naszych cywilizacyjnych osiągnięć oraz kondycji moralnej. Zabolały, zwłaszcza że wychodzą spod pióra Surdykowskiego.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku