Krach na giełdzie nastąpił we wtorek 29 października 1929 roku. Był to najbardziej katastrofalny dzień w historii Wall Street, wieńczący zresztą miesiąc pełen zawirowań. Ale na zakończenie sesji inwestorzy poczuli ulgę.
„Wzrost notowań przyjęty wiwatami maklerów; banki zachowują optymizm" – pisał nazajutrz w nagłówku „New York Times". Zajmujące się show-biznesem pismo „Variety" było bardziej dosadne: „Klapa na Wall Street".
Miejska legenda
To nic takiego, przekonywali maklerzy, zaledwie drobna korekta na koniec szalonej, najbardziej pomyślnej w historii kraju dekady. Sytuacja jednak szybko zaczęła się pogarszać. W ciągu następnych trzech tygodni giełda straciła czterdzieści procent swojej wartości, czyli ponad trzydzieści pięć miliardów dolarów kapitału akcyjnego – kwotę wystarczającą do utrzymania połowy świata. Cały budżet federalny Stanów Zjednoczonych wynosił zaledwie trzy miliardy dolarów. Jeśli ktoś zastosował się do ówczesnych rad, wyjął z banku wszystkie oszczędności i zainwestował na przykład w General Electric, to między 1925 a 1929 rokiem cena jego akcji wzrosła o pięćset procent. Potem w ciągu miesiąca stracił wszystko. Bardzo prawdopodobne, że taka osoba większość akcji kupiła na kredyt, wychodząc z założenia, że notowania będą szły wyłącznie w górę. Aby po krachu na giełdzie spłacić kredyt – z odsetkami sięgającymi niekiedy nawet osiemnastu procent – trzeba było sprzedać akcje w czasie, kiedy na wiele z nich nie było w ogóle żadnych ofert kupna. Banki nadęły własną bańkę spekulacyjną, sięgając po pieniądze zgromadzone na kontach oszczędnościowych i tworząc system dostępnych dla swoich urzędników nieoprocentowanych pożyczek na zakup akcji. Kiedy doszło do załamania notowań giełdowych, ludzie zaczęli opróżniać swoje konta, aż w końcu banki zostały bez pieniędzy. Cena za akcje firmy Union Cigar w ciągu zaledwie jednego dnia spadła ze stu trzynastu dolarów do czterech dolarów za sztukę. Na wieść o tym właściciel firmy wyskoczył z okna budynku na Wall Street.
Ale samobójstwa bankrutujących inwestorów należały do rzadkości i stanowią raczej miejską legendę. Większość Amerykanów nie posiadała akcji giełdowych: w całych latach dwudziestych liczba osób, które kupowały akcje na giełdzie, nie przekraczała półtora miliona. W liczącym sto dwadzieścia milionów ludzi społeczeństwie najwyżej cztery miliony obywateli było właścicielami akcji, w których posiadanie weszli za sprawą darowizny, spadku lub zakupu. Amerykanie za to wciąż licznie uprawiali ziemię. W 1929 roku niemal dwadzieścia pięć procent mieszkańców pracowało na farmach. Kraj jedną nogą stał na polu uprawnym, a drugą w wannie wypełnionej ginem.
Na Wysokich Równinach wrzawa z Wall Street wydawała się jedynie odległym szumem. Krach zaszkodził przede wszystkim bogatym, miastowym, wszystkim tym gogusiom i elegancikom. Nie mógł jednak dosięgnąć najdalszych rubieży amerykańskiego rolnictwa. Gazeta z Boise City chwaliła się w 1929 roku, że skutki załamania na giełdzie w żaden sposób nie dotknęły Panhandle. Spodziewano się rekordowych zbiorów i nowego połączenia kolejowego oraz snuto marzenia o budowie w mieście drapacza chmur, więc gazeta głosiła: „Nadchodzą tłuste lata".