Potwór technologii przerasta społeczeństwo

Człowiek nie jest już siłą sprawczą postępu – nie jest więc jego celem. To postęp jest celem postępu, technika – celem techniki. Człowiek staje w rzędzie środków, którymi technika rozporządza. Jej grzech pierworodny polega na tym, że nie zawiera w sobie żadnej wiedzy o tym, jak należy z niej korzystać.

Publikacja: 21.05.2021 10:00

Potwór technologii przerasta społeczeństwo

Foto: AdobeStock

Czas i przestrzeń tworzące jedno continuum, mogące się w określonych warunkach zakrzywiać. Cząstki elementarne o odwróconej entropii, przemieszczające się pod prąd zjawisk makroskopowego świata – od przyszłości ku przeszłości. Antymateria, czyli układ cząstek elementarnych o przeciwnym względem „normalnych" cząsteczek znaku ładunku elektrycznego oraz wszystkich addytywnych liczb kwantowych. Czarne dziury, a więc obszary czasoprzestrzeni o tak wielkiej sile grawitacji, że wydostać się z nich nie może nawet światło. Oto niektóre z ustaleń nowoczesnej nauki na temat otaczającego nas świata. Łączy je ze sobą to, że stoją w sprzeczności ze wszystkim, o czym informują nas zmysły i na co wskazuje zdrowy rozsądek.

Nauka miała wyposażyć ludzi w rzetelną wiedzę na temat świata, ujawnić rządzące nim prawa. Z obietnicy tej wywiązuje się w co najmniej dwuznaczny sposób. Nasza wiedza faktycznie przyrasta, i to w zawrotnym tempie. Ustalenia poszczególnych dziedzin pozostają jednak zrozumiałe jedynie dla wąskiej grupy specjalistów z danego obszaru. Dla całej reszty coraz częściej sprowadzają się do niezrozumiałego szumu i w ich racjonalność można jedynie wierzyć. Oto paradoks oświeconego społeczeństwa: nawet jeżeli jestem posiadającym rzetelną wiedzę ekspertem, kiedy tylko wykraczam poza niewielkie terytorium mojej specjalizacji, z człowieka wiedzy przemieniam się zaraz w człowieka wiary. Nie posiadam instrumentów niezależnego osądu faktów i zjawisk spoza mojej dziedziny. Rzecz wymaga więc nie racjonalnego rozstrzygnięcia, ale egzystencjalnego wyboru. Ufać czy nie ufać? – oto jest pytanie. Przy czym im mniej intuicyjny jest obraz świata, jaki przedstawia nowoczesna nauka, tym więcej wymaga od nas wiary. Skoro bowiem ustaleniom naukowców zgodnie przeczą zdrowy rozsądek oraz potoczne doświadczenie, w tym większym stopniu musi to być wiara ślepa.

Ufność wobec świata

Sprawa jest o wiele poważniejsza, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Dotyka bowiem relacji człowieka z otaczającym go światem na bardzo intymnym poziomie. Tego, czy jest on dla nas zrozumiały, czy też nie, czy odnajdujemy w nim porządek, czy raczej chaos. W rozmaitych kuriozalnych ruchach antynaukowych współczesności – choćby płaskoziemcach lub antyszczepionkowcach – dostrzegałbym zdeformowaną postać zrozumiałego w swojej istocie odruchu. Mam tu na myśli naturalny impuls obrony świata intuicyjnie zrozumiałego, zgodnego ze zdrowym rozsądkiem. Chodzi, innymi słowy, o rzeczywistość, która powinna być człowiekowi przyjazna przez to, że rządzące nią prawa są zgodne z tym, jak działa ludzki umysł, oraz tym, co podpowiadają mu zmysły. Świat, który – przeciwnie – bez ustanku podważa te świadectwa i wywraca je do góry nogami, jest ludziom w pewnym elementarnym sensie wrogi.

Stąd biorą się dwie zupełnie różne postawy egzystencjalne. W rzeczywistości będącej pewnym porządkiem – na co wskazywało greckie słowo „kosmos" – należy szukać harmonii. Jeżeli natomiast rzeczywistość stanowi wrogi człowiekowi, trudny do przeniknięcia chaos, wspomniana harmonia jest złudzeniem, a poszukiwanie jej – stratą czasu. Próżno szukać czegoś, co nie istnieje. Świat należy w takim przypadku podbić, podporządkować jego ślepą i krnąbrną materię racjonalnej władzy człowieka.

Zauważmy, że impuls ten jest nie tylko konsekwencją, ale również przyczyną rozwoju nowoczesnych nauk. Z jednej strony mogą one bowiem rozpocząć podbój świata dopiero z chwilą, gdy zaczną widzieć w nim plastyczną, moralnie obojętną masę; kiedy oddzielą fakty od wartości. Z drugiej, dynamicznie działając, niejako reprodukują obraz rzeczywistości, który legł u ich fundamentów. Im głębiej świat został przekształcony, tym trudniej wychwycić w nim to, co naturalne i tym bardziej każda jego niedoskonałość domaga się jakiejś nowej ingerencji ludzkiego inżyniera.

Zmianę tę można zaobserwować nawet na poziomie języka. U filozofów starożytnych pojęcie natury odnosiło się do wykraczającego poza materię porządku, którego możemy nie być w stanie w pełni uchwycić ani zrozumieć, ale który mimo to pozostaje jednocześnie obiektywny i odwieczny. Współcześnie słowa „natura" używa się najczęściej zamiennie ze słowem „przyroda" i oznacza ono po prostu ogół materialnych bytów, na które człowiek może oddziaływać i które może próbować przekształcić. Natura przestała być miarą, stała się terenem ludzkiej ekspansji.

Nowa postać fatum

Być może nazbyt pochopnie pozbyliśmy się dawnego pojęcia natury, o którym wspomniałem. Mądrzy starzy Grecy utrzymywali, że człowiek przekraczający dozwoloną mu miarę niechybnie ściąga na siebie nieszczęście. Jego tragedia polegała ich zdaniem nie na krzywdzie, jakiej mógł doznać ze strony zewnętrznego świata, ale na pysze, drzemiącej zawsze gdzieś na dnie jego serca. Jeżeli spojrzymy ich oczami na nowoczesną naukę oraz techniczną cywilizację, jaką powołała ona do życia, okaże się, że są one nie tylko narzędziami bezprecedensowej emancypacji człowieka, ale również nową postacią fatum.

Stawiając sprawę w ten sposób, warto zachować ostrożność, by nie dać się ponieść łatwej i oklepanej już krytyce cywilizacji maszyn. Kiedy z nostalgią spoglądamy w przeszłość, w stronę rzekomo mniej skomplikowanego świata, z łatwością zapominamy o właściwych mu bolączkach. Jeszcze nieco ponad dwa stulecia temu średnia długość życia w Europie wahała się na poziomie od trzydziestu kilku do czterdziestu lat. Śmiertelność wśród noworodków była bardzo wysoka. Ogromną część ludności stanowili analfabeci. Nie było energii elektrycznej, lodówek ani tabletek przeciwbólowych. Być może nigdzie korzyści, jakie przyniosły ludziom nowoczesna nauka i cywilizacja techniczna, nie widać w bardziej przemawiający do wyobraźni sposób niż w ewolucji rozwiązań stosowanych w stomatologii. Wszystkich, u których nowoczesność wywołuje jednoznaczną repulsję, polecam ekstrakcję zęba obcęgami i bez znieczulenia.

Nie sposób negować faktu, że pod wieloma względami ludzkie życie stało się prostsze, bardziej bezpieczne i wygodniejsze. Nie przeczę również, że nauka i technika otworzyły przed ludźmi szereg zupełnie nowych, niedostępnych wcześniej możliwości. Nie chodzi nawet o to, że wspomniany postęp miał – i wciąż ma – swoją cenę. Poza szczepionkami przeciw groźnym chorobom oraz transportem lotniczym stworzył również komory gazowe i bombę atomową. Nowoczesne zasady efektywności stoją u podstaw przerażających praktyk współczesnego przemysłu mięsnego (eufemistyczne określenie masowej eksterminacji zwierząt dla celów spożywczych). Jasnej twarzy postępu nie da się oddzielić od jego mrocznego oblicza. To dwie strony tej samej monety.

To wszystko prawda, nie na tym jednak polega istota owego nowoczesnego fatum, którego – jak podejrzewam – dopatrzyliby się w naszej cywilizacji Platon lub Tukidydes. Chodziłoby raczej o to, że wstąpiwszy raz na drogę postępu, nie sposób już z niej zawrócić. Logika uruchomionego przez ludzi procesu nakazuje im szukać rozwiązania wszelkich problemów, jakie się przed nimi pojawiają, w dalszym poszerzaniu swoich zdolności przekształcania świata. Wola mocy pragnie stale wzrastać, a karmienie jej nigdy niegasnącego głodu staje się nową koniecznością, której podporządkowani zostają wszyscy ludzie, bez względu na indywidualne poglądy i preferencje. Cywilizacja techniczna przypomina żywioł, nad którym człowiek, wybudziwszy go z uśpienia, nie potrafi już zapanować. Ku swojemu zaskoczeniu ludzie odkrywają, że stali się zakładnikami potęgi, którą z takim trudem wydarli nieprzychylnemu im światu. Wciąż są tak samo słabi i bezradni jak wcześniej, tyle że teraz mniej obawiają się sił przyrody, bardziej zaś – swoich własnych tworów.

Źródłem najgłębszego lęku nie jest już dziki las czy bezbrzeżna pustynia, ale raczej zbudowane ludzkimi rękami miasto. To ono – względnie mogąca pozbawić ludzi ich uprzywilejowanego miejsca w hierarchii bytów maszyna – jest nowym molochem.

Ponad ludzką miarę

A zatem, oto przekleństwo nowoczesności: świat, który wszedł na drogę rozwoju, musi rozwijać się dalej. Skoro nie zawiera w sobie żadnej wewnętrznej miary, jedyną miarą może być dalszy przyrost mocy. Efekty działania tej nieodpartej logiki postępu odczuwamy współcześnie każdego dnia, we wszystkich niemal przejawach życia społecznego.

Być może nigdzie nie widać tego w sposób tak ewidentny, jak w ilości danych, z jakimi obcują na co dzień nasze mózgi. W latach 90. ubiegłego stulecia, a zatem w epoce, kiedy internet, jakim go dziś znamy, dopiero raczkował, estymowano, że ilość informacji wytworzona przez ludzi w ciągu poprzednich 25 lat była większa niż łączna ilość informacji wytworzonych w całej wcześniejszej historii ludzkości. Stanisław Lem nazwał wówczas to zjawisko eksplozją bomby megabitowej. Od tamtego czasu ilość bodźców, z jakimi na co dzień styka się umysł przeciętnego człowieka, wzrastała gwałtownie i nieprzerwanie. Według niektórych badań za sprawą impulsów, jakie docierają do nas przez smartfony, media społecznościowe, telewizję, gazety i inne środki masowego rażenia informacją, przeciętny mieszkaniec zachodniej cywilizacji przetwarza w swoim mózgu mniej więcej 34 gigabajty danych dziennie. Nie odkryję Ameryki, gdy dodam, że zdecydowana większość tej przetaczającej się przez nasze umysły informacyjnej lawiny to rzeczy powierzchowne, często zmanipulowane, mówiąc krótko: bzdety. Przeciążenie informacyjne sprawia, że choć istotne wiadomości mamy dostępne na wyciągnięcie ręki, nie sięgamy po nie. Sama ilość informacji sprawia, że bardzo trudno jest odróżnić wartościowy sygnał od bezsensownego szumu. Ale bez obaw. Już wkrótce żmudny ciężar oddzielania ziarna od plew zdejmie nam z ramion (ściśle: tym z nas, którzy jeszcze się go podejmują) sztuczna inteligencja, która za nas zdecyduje, o czym chcielibyśmy wiedzieć. Zmiana ta – o ile nastąpi – wyznaczy symboliczny moment, w którym sami ludzie dojdą do wniosku, że nie są już w stanie skutecznie zarządzać stworzonym przez siebie procesem rozwoju cywilizacji. Moloch techniki zwyczajnie ich przerasta. Człowiek nie jest już siłą sprawczą postępu – nie jest więc również jego celem. To postęp jest celem postępu, technika – celem techniki. Człowiek staje natomiast w rzędzie środków, którymi technika rozporządza.

Zmiana ta nie jest przypadkowa, a żeby się o tym przekonać, musimy powrócić do postawionego wcześniej pytania o stosunek człowieka do otaczającej go rzeczywistości. Otóż technika nie tylko przekształca świat, ale również obraz świata. Zmienia – i to na fundamentalnym, można powiedzieć, intymnym wręcz poziomie – nasz do niego stosunek. Przemianę tę znakomicie ilustruje przykład, jakim posłużył się kiedyś Martin Heidegger. Jak zauważył niemiecki filozof, łączący ze sobą dwa brzegi Renu drewniany most jest czymś dostosowanym do otoczenia, w którego wnętrzu został umieszczony. Z zasilaną prądem tej samej rzeki nowoczesną elektrownią jest tymczasem odwrotnie. Woda zasila turbiny, te uruchamiają skomplikowany mechanizm, w którego efekcie, na końcu całego procesu, powstaje energia elektryczna. To rzeka zostaje tu jednak dopasowana („dostawiona", jak mówił Heidegger) do elektrowni – nie elektrownia do rzeki. Przyroda nie stanowi już szerszego porządku, w którym człowiek powinien się odnaleźć. Staje się rezerwuarem energii, którą można gromadzić lub trwonić; mocą, którą człowiek władny jest przekształcać i podporządkowywać swej woli.

W pewnym momencie jednak nikt nie jest już w stanie kontrolować logiki technicznego postępu. Wyswobadza się ona od przyczyn, które powołały ją do życia. Nie tylko świat jest przedmiotem jej manipulacji – staje się nim również jego wyróżniona dotąd część: człowiek. W pewnej chwili okazuje się bowiem, że to właśnie on jest głównym hamulcowym postępu. Dlaczego? Ponieważ ma ciało, które domaga się siedmiu godzin snu na dobę. Bo ma umysł o ograniczonej zdolności odbierania zewnętrznych bodźców, w dodatku niezdolny do podzielności uwagi (tzw. multi-tasking to tylko zdolność szybkiego przeskakiwania między rozmaitymi aktywnościami. W istocie nigdy jednocześnie nie skupiamy się na kilku rzeczach naraz. Nasze mózgi po prostu tak nie działają). To właśnie ludzkie ograniczenia spowalniają dalszy postęp, stawiają mu tamę. Tama musi więc zostać zdemontowana, człowiek – dostosowany („dostawiony") do nowego wspaniałego świata techniki.

Powrót do natury?

Czy na odmalowany powyżej, być może w przesadnie pesymistycznych barwach obraz, jest jakieś remedium? Co może zrobić człowiek wrzucony w sam środek obłąkanego świata (rozrost, który poza samym sobą nie ma żadnego celu, stanowi bowiem formę zbiorowego obłędu)? Czy powinniśmy wyrzucić smartfony, uciec z miasta i zamieszkać gdzieś na pustkowiu, z dala zarówno od błogosławieństw, jak i niebezpieczeństw nowoczesnej techniki?

Wyciągnięcie tego rodzaju wniosków byłoby błędem. Przede wszystkim dlatego, że kultura nie istnieje bez techniki. Przestrzeń symboliczna, w której ludzie mogą opisywać samych siebie oraz swoje najgłębsze uczucia i dążenia, wymaga istnienia odpowiednich narzędzi cywilizacyjnych. Nie ma książek bez nośników, na których zostały zapisane; nie ma malarstwa bez płócien, farb i pędzli; nie ma muzyki bez instrumentów ani filmu bez kinematografu. Technika nie jest więc z samej swojej natury nieludzka czy wroga człowiekowi. Jej grzech pierworodny polega raczej na tym, że nie zawiera w sobie żadnej wiedzy o tym, jak należy z niej korzystać. Więcej: samo powstanie techniki czy nowoczesnych nauk wymaga przyjęcia wobec świata postawy moralnie indyferentnej, a zatem usunięci z pola widzenia pytania o to, jakie jej zastosowanie będzie dobre, a jakie – złe. Przykład pierwszy z brzegu: aby narodziła się zaawansowana medycyna, ciało nie może stanowić residuum duszy. Musimy traktować je wyłącznie jako obiekt materialny – ani dobry, ani zły mechanizm, który po prostu działa w określony sposób.

Być może zatem tym, czego współcześnie potrzebujemy, jest powrót do natury. Ale nie natury będącej innym imieniem przyrody – nie chodzi o to, by wyjechać gdzieś z dala od tętniącej życiem cywilizacji i na zielonej łączce pooddychać wolnym od smogu powietrzem. Mówiąc o powrocie do natury, mam raczej na myśli powrót do tego jej pojęcia, którego używali starożytni Grecy. Natura stanowiła dla nich obiektywny, wpisany w sam byt porządek rzeczy, wyznaczający człowiekowi i jego działaniom właściwą miarę. Jest wielce prawdopodobne, że nie da się jej odnaleźć, że zawsze będzie się nam wymykała. Zrezygnowanie z poszukiwań tak rozumianej natury będzie jednak długofalowo – wpierw symbolicznie, a potem być może całkiem dosłownie – rezygnacją z naszego człowieczeństwa. 

Jan Tokarski (1981) – filozof, eseista, redaktor „Przeglądu Politycznego" i kwartalnika „Kronos". Niedawno nakładem wydawnictwa Znak ukazała się jego książka pt. „Czy liberalizm umarł?"

Czas i przestrzeń tworzące jedno continuum, mogące się w określonych warunkach zakrzywiać. Cząstki elementarne o odwróconej entropii, przemieszczające się pod prąd zjawisk makroskopowego świata – od przyszłości ku przeszłości. Antymateria, czyli układ cząstek elementarnych o przeciwnym względem „normalnych" cząsteczek znaku ładunku elektrycznego oraz wszystkich addytywnych liczb kwantowych. Czarne dziury, a więc obszary czasoprzestrzeni o tak wielkiej sile grawitacji, że wydostać się z nich nie może nawet światło. Oto niektóre z ustaleń nowoczesnej nauki na temat otaczającego nas świata. Łączy je ze sobą to, że stoją w sprzeczności ze wszystkim, o czym informują nas zmysły i na co wskazuje zdrowy rozsądek.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS