W literaturze są takie sceny, które na trwałe wchodzą do kanonu, czasem wręcz na równych prawach jak całe książki. W bodaj najsłynniejszym fragmencie z „Roku 1984" George'a Orwella główny bohater Winston Smith w pokoju 101, czyli sali tortur, krzyczy: „Zróbcie to Julii! Julii! Nie mnie!". Ulega tym samym totalitarnej władzy, skazując swoją ukochaną na tortury przy użyciu szczurów. Julia będzie zresztą krzyczeć to samo – w ten symboliczny sposób dopełnia się Orwellowska antyutopia: za cenę przeżycia człowiek zdolny jest wyrzec się absolutnie wszystkiego.
Nie sposób trafniej uchwycić istoty totalitaryzmu. Albo weźmy tę scenę z arcydzieła Javiera Maríasa „Twoja twarz jutro", gdy frankiści bawią się w korridę z jednym ze schwytanych komunistów, którego traktują jak żywy cel. Intensywność opisu przypomina tę, którą osiągnął Mario Vargas Llosa w debiutanckim „Mieście i psach", naśladując Joyce'a w scenie przeciągania liny albo monolog Molly Bloom z końcówki „Ulissesa".
Bolesny realizm magiczny
W twórczości Toni Morrison, pierwszej afroamerykańskiej noblistki, która zmarła w sierpniu, takich momentów nie brak. Żeby się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć po jej najgłośniejszą powieść „Umiłowana". Na trwałe utkwiła mi w pamięci scena, w której właściciel niewolników wkłada Paulowi D. wędzidło niczym w pysk koniowi, ale przecież tak wielkich, porażających fragmentów jest tam więcej, choćby ten, w którym matka zabija swoje dziecko. Ale okropności i brutalność u Morrison nigdy nie są szantażem emocjonalnym na czytelniku – nie ma w nich nic taniego. Przyszła noblistka znała takie historie z rodzinnych opowieści. Jej ojciec przeniósł się z Georgii na północ kraju do Ohio, ponieważ w małym miasteczku Cartersville widział lincz na dwóch czarnych biznesmenach, których ostatecznie powieszono.
Zadaniem wielkiego pisarza nie jest jednak tworzenie niezapomnianych scen, bo te przytrafiają się i prozaikom po prostu solidnym. Najwięksi tworzą przede wszystkim własne światy, operują oryginalnym idiomem językowym, zdobywają się na nowatorstwo formalne albo – po prostu – są mistrzami opowieści. I z tej perspektywy Toni Morrison niewątpliwie można zaliczyć do grona gigantów współczesnej literatury.
Przy pierwszym zetknięciu jej proza przywodzi na myśl tradycję realizmu magicznego – często narracja w powieściach Morrison prowadzona jest z kilku perspektyw, które się zazębiają, a w pozornie realistycznej historii kryją się elementy niewytłumaczalne. Na szczęście forma opowieści bliska Juanowi Rulfo i Gabrielowi Garcii Marquezowi jest u niej tylko punktem wyjścia do historii o posegregowanych rasowo Stanach Zjednoczonych. Ułatwia też zgłębienia tematów najważniejszych w twórczości Morrison, do których należały choćby brzemię dzieciństwa i rasy, relacje matek z córkami czy sytuacja społeczna i tożsamość Afroamerykanek (to właśnie Morrison zawdzięczają one najmocniejszy w amerykańskiej literaturze głos). Ale pisarka ta przede wszystkim doskonale poruszała się w różnych językach – od splątanych głosów Dicka i Jane w debiutanckim „Najbardziej niebieskim oku", przez nieco faulknerowski klimat i frazę „Umiłowanej", po synkopowany „Jazz" i wreszcie wielogłosową „Skórę", jej ostatnią powieść. Stworzyła tam własną, oryginalną rzeczywistość: rozpoznawalną na pierwszy rzut oka i, mimo skojarzeń z realizmem magicznym, boleśnie realistyczną.