Odejść, wrócić i przejąć władzę od mężczyzn

W przeciągu dwóch lat ukazały się polskie przekłady aż trzech książek Miriam Toews. Wszystkie napisane znakomicie, choć ich puenta niektórym może stanąć ością w gardle.

Publikacja: 13.09.2024 10:00

Adaptacja filmowa „Głosów kobiet” przyniosła reżyserce Sarah Polley w 2023 r. Oscara za najlepszy sc

Adaptacja filmowa „Głosów kobiet” przyniosła reżyserce Sarah Polley w 2023 r. Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany

Foto: materiały prasowe

Wostatnich miesiącach cały literacki świat dyskutuje o przypadku Alice Munro, nieżyjącej już kanadyjskiej noblistki, na której dorobek rzuciła cień jej rodzinna historia z molestowaniem seksualnym w tle. Okazało się, że pisarka miała przez lata wiedzieć o krzywdzeniu swojej córki przez ojczyma, ale wiedzę tę skrzętnie zamiatała pod dywan. Rzeczywistość jednak nie uznaje próżni i podczas gdy jedna gwiazda z Ontario na naszych oczach przygasa, już rośnie kolejna, choć rodem z Manitoby. Nad Wisłą poznajemy ją dopiero od niedawna, ale za to bardzo intensywnie, bo w przeciągu dwóch lat ukazały się polskie przekłady aż trzech książek Miriam Toews. Najnowsza z nich to powieść „Z ogniem” przetłumaczona przez Rafała Lisowskiego.

Przygodę z prozą Toews mogą urozmaicić ekranizacje jej książek. Najnowsza i najgłośniejsza – „Głosy kobiet”, pojawiła się właśnie w streamingu na platformie MAX. Za ten film Sarah Polley została nagrodzona Oscarem w marcu 2023 r. w kategorii scenariusz adaptowany, co można potraktować jako wyróżnienie także dla samej pisarki. Wcześniej, w 2021 r., były też „Wszystkie me daremne żale” w reżyserii Michaela McGowana. Do tego kinomani być może jeszcze pamiętają „Ciche światło” Carlosa Reygadasa, wyróżnione nagrodą jury w Cannes w 2007 r. To akurat nie była adaptacja prozy Toews, ale do nakręcenia tego dramatu z akcją osadzoną w odciętej od świata wspólnocie mennonitów kanadyjska pisarka zainspirowała Meksykanina swoją biografią i twórczością. Mało tego, sama w tym filmie zagrała.

Czytaj więcej

„Litwa po litewsku”: Instrukcja obsługi sąsiada

Miriam Toews dorastała wśród mennonitów. Była zbyt niepokorna, by tam zostać

Miriam Toews (rocznik 1964) dorastała w niewielkim mieście Steinbach w prowincji Manitoba, niecałą godzinę jazdy od stolicy regionu – Winnipeg. „Na zachodnim krańcu skalistej Tarczy Kanadyjskiej, pośrodku niebieskich i żółtych pól”, jak czytamy we „Wszystkich mych daremnych żalach” (przeł. Mariusz Gądek).

Steinbach założyli w drugiej połowie XIX wieku mennonici, którzy wyemigrowali z terenów dzisiejszej Ukrainy nad Morzem Czarnym, i do dziś ta wspólnota w Manitobie jest silna. Wyznawców tego odłamu protestantyzmu charakteryzuje udzielanie chrztu członkom swojego Kościoła w wieku 14 lat, surowy pacyfizm, literalne trzymanie się słowa Biblii, a przede wszystkim życie w zamkniętych na świat zewnętrzny wspólnotach. Najistotniejsza jest praktyka religijna i praca na roli, wszystko inne tylko rozprasza i wodzi na pokuszenie, nawet muzyka. Na dalszym planie stoi edukacja i wiedza o świecie. W wielu wspólnotach mennonici wciąż posługują się językiem plautdietsch, wariantem języka staroniemieckiego, i zdarza się, że nie znają nawet pierwszego języka kraju, w którym żyją. Co ważne, są to silnie patriarchalne społeczności, gdzie kobietom przypisane są ultratradycyjne role.

W Kanadzie żyje blisko 150 tys. menonitów, a na całym świecie jest ich ponad 2 mln. Miriam Toews dorastała w takiej wspólnocie razem ze swoją starszą siostrą, ale obydwie były zbyt ciekawe świata i niepokorne, by w nim zostać na zawsze. Najpierw jedna wyjechała do miasta na studia, potem druga. Do mennonickiej społeczności wracały później już tylko z uwagi na rodzinę.

Depresja, próby samobójcze, lęk. „Wszystkie me daremne żale” to opowieść o dojmującej bezsilności 

Życie w odwróconej od świata doczesnego, tradycjonalistycznej wspólnocie religijnej, a później ucieczka z tej rzeczywistości to tylko jedno doświadczenie, które naznaczyło Toews-pisarkę. Drugie to choroby psychiczne w jej rodzinie prowadzące do samobójstw. Taki smutny los spotkał jej ojca, a później również siostrę, która odebrała sobie życie w 2010 r. Choroba, niekończące się epizody depresji, próby samobójcze i lęk, czy aby to „genetyczne dziedzictwo” nie zostanie przekazane dalej w sztafecie pokoleń – to właśnie tematyka powieści „Wszystkie me daremne żale” napisanej w 2014 r.

Miriam Toews odwiedziła Polskę we wrześniu i spotkała się z czytelnikami w Poznaniu na Festiwalu Mal

Miriam Toews odwiedziła Polskę we wrześniu i spotkała się z czytelnikami w Poznaniu na Festiwalu Malta oraz w Warszawie

materiały prasowe

Bohaterką jest młoda dziewczyna Yolandi oraz jej siostra Elfriede, wybitnie utalentowana pianistka. Poznajemy je wpierw jako nastolatki w mennonickiej społeczności, a potem już w oderwaniu od tego w dorosłym życiu. W tle pojawia się ich matka, wieczna optymistka, często machająca ręką na mennonicki obyczaj, i portret ojca – melancholika lubiącego książki i długie samotne spacery. Pewnego dnia pójdzie na tory i położy się pod pociąg.

Toews napisała „Wszystkie me daremne żale” w pierwszej osobie z perspektywy Yolandi, która przeczesuje swoją pamięć, rozpoczynając opowieść rodzinną od letniego popołudnia 1979 r., i dochodzi do XXI wieku. Szybko jednak orientujemy się, że punkt ciężkości tej powieści spoczywa właśnie na Elfriede – postaci opartej, jak mówi wprost autorka, na wspomnieniu jej siostry.

To opowieść o dojmującej bezsilności. Choroba spada na Elf z przemożną siłą, trasy koncertowe okazują się nagle ponad jej siły, musi regularnie dochodzić do zdrowia w szpitalu. Wie, że potrzebuje pomocy, a jednocześnie ją odpycha. Oddział psychiatryczny działa na nią jeszcze gorzej, próbuje przeczekać, a po wyjściu wszystko zaczyna się od nowa. Życie Yolandi, Nica (męża Elf) i matki dziewcząt przeradza się w nieustanne towarzyszenie siostrze. Na zmianę dyżurują przy niej, by dziewczyna nie zrobiła sobie krzywdy.

Co jednak w sytuacji, gdy ktoś nie dostrzega dla siebie żadnej nadziei – pyta Miriam Toews – i upatruje spokoju swojego udręczonego ducha już tylko w śmierci? „Zabierz mnie do Szwajcarii” – prosi Elf. „Po co?” – zastanawia się siostra, ale przecież dobrze wie, że nie chodzi o Alpy, tylko o legalność w tym europejskim kraju eutanazji dla osób psychicznie chorych.

I choć to tamta książka według samej autorki jest najbardziej autobiograficzna ze wszystkich jej utworów, to cała jej twórczość jest utkana z tego, co przeżyła i czego doświadczyła jej rodzina. Opowiada o światach, w których faktycznie żyła. „Nie interesuje mnie nic innego, nawet nie próbuję tworzyć kompletnie wymyślonych postaci. To wszystko są cząstki świata, w którym żyłam i ludzi, których znałam” – powtarza Toews.

Czytaj więcej

Marcin Giełzak: Jean-Luc Mélenchon to człowiek, który rozsadzi Francję

Babcia Elvira gwiazdą na lotnisku. W powieści „Z ogniem” Miriam Toews z humorem wraca do mennonickiej przeszłości 

Do postaci kobiet z mennonicką przeszłością i śmiercią w tle Toews wróciła w swojej ostatniej powieści „Z ogniem” (2021), która ukazała się po polsku w czerwcu. Tylko że zamiast lamentu i elegii przybiera ton bardziej humorystyczny, rysując tragikomiczny portret babci Elviry.

I znów mamy pierwszoosobową narratorkę, tym razem dziewięcioletnią Swiv, która opowiada o ich domu w Toronto barwnym językiem wrażliwego dziecka, rozumiejącego więcej, niż to się często zdaje dorosłym. W tej powieści mnóstwa śmiechu dostarcza rzeczona babcia, która potrafi zawładnąć każdą przestrzenią, w jakiej się znajdzie. Jest gwiazdą w kolejce do odprawy na lotnisku, robi furorę w szpitalu i chcą się do niej przytulać taksówkarze. Po kilku minutach rozmowy ludzie – i starsi, i młodsi – opowiadają jej historie swojego życia, przechodzą z nią na ty, a na koniec skrzętnie notują jej telefon i adres. Dla babci nie ma rzeczy niemożliwych, wyznaje swoją autorską filozofię (w szpitalnym formularzu dotyczącym religii wpisuje deklarację: „częściowo chrześcijanka, częściowo świecka egzystencjalistka”). Żyje i planuje umrzeć na własnych zasadach. Wcześniej jednak chce odwiedzić rodzinę w Kalifornii, a w tę podróż zabiera Swiv.

I tak jak w przypadku Elfriede z „Wszystkich mych daremnych żalów” Miriam Toews nie ukrywała, że wzorowała się na swojej siostrze, tak w przypadku „Z ogniem” również deklaruje: to portret mojej matki. Sporządziła go dla czytelników, ale też dla swoich dzieci i wnuków, żeby w pogodzie ducha swojej babki/prababki znajdowali oparcie.

Czyta się „Z ogniem” tak, jak może sugerować tytuł. Bez wytchnienia, łapczywie, czemu służy rozgadana, dynamiczna narratorka. Nie można się nacieszyć autentycznością tych postaci, ich energią, szczerością portretowania ze wszystkimi ich słabostkami i wadami.

Dramat w osadzie mennonitów. W „Głosach kobiet” chodzi nie tylko o reakcję na gwałt, lecz o kwestię kobiecą

Osobną książką względem tych dwóch familijnych powieści, choć jednocześnie idealnie wpisującą się w autorski styl Miriam Toews, były „Głosy kobiet” z 2018 r., jedno z najgłośniejszych dokonań kanadyjskiej pisarki. To powieść, choć w swej strukturze i formie bardziej przypominająca dramat. Trzy akty, skondensowany czas i miejsce akcji (w zasadzie jedno pomieszczenie w ciągu paru godzin), a do tego osiem postaci kobiet, które niczym chór rozmawiają ze sobą, a jakby chwilami zwracały się wprost do czytelników. Narratorem w tym przypadku jest młody mężczyzna August, który wsłuchuje się w ich głosy i próbuje to wszystko notować.

Ale od początku. „Głosy kobiet” (przeł. Kaja Gucio) zainspirowała wstrząsająca historia gwałtów, które miały miejsce przed kilkunastu laty w mennonickiej osadzie w Boliwii. Liczne kobiety z tej zamkniętej społeczności budziły się rano z oznakami przemocy seksualnej na ciele, ale w komunie wmawiano im z początku, że to efekt opętania, kontaktów z diabłami i w ogóle skutek ich grzesznych myśli i postępków. Okazało się jednak, że to nie żadne diabły, tylko sami mennonici są sprawcami – ich kuzyni, mężowie, bracia… Sprawa zaczęła zataczać coraz szersze kręgi i wyszła poza przestrzeń osady, a oskarżeni trafili do boliwijskiego aresztu.

W tym momencie historię podchwytuje Toews i zaczyna swoją powieść – za parę godzin, jeśli nic się nie wydarzy, mężczyźni mają zostać wypuszczeni i wrócić do wioski, tymczasem osiem kobiet debatuje po kryjomu na poddaszu stodoły, co powinny zrobić. Złożyć zeznania? Zmusić mężczyzn do odejścia? Przebaczyć i zapomnieć? Odejść z wioski, zabierając dzieci i inne kobiety? A może przejąć kontrolę i zmienić ten toksyczny świat od wewnątrz?

Czytelnicy szybko się orientują, że historia ma dużo bardziej uniwersalny wymiar. Kolejne kobiety reprezentują różne postawy wobec – mówiąc najszerzej – kwestii kobiecej. Cywilizacyjnej przemiany, jaka dokonuje się na naszych oczach w zachodnim świecie, przejmowaniu przez kobiety inicjatywy w różnych dziedzinach życia: w rodzinach, mediach, w życiu publicznym, polityce itd. Splątanymi głosami skrzywdzonych mennonitek Miriam Toews snuje swoisty traktat filozoficzno-teologiczny o tym, jaki świat zostaje za nami i jaki nas być może czeka. Czy będzie to epoka zemsty za lata marginalizacji, czy może dekady łagodności? Lata rewolucji czy pacyfizmu? I czy żeby być „za kobietami”, to trzeba od razu być „przeciwko mężczyznom”? Wreszcie, czy da się pogodzić chrześcijańską tradycję z antypatriarchalnym feminizmem?

Czytaj więcej

Witajcie w AIDS-tisach

Choć nieraz bohaterki Miriam Toews – zresztą nie tylko w „Głosach kobiet” – unoszą się gniewem wobec męskiej niesprawiedliwości i niekiedy w przypływie poczucia siły mają pokusę, by w symboliczny sposób zgruzować mężczyzn i ich stary świat, to coś jednak je powstrzymuje przed takimi ostatecznymi gestami. Postanawiają inaczej spożytkować swoją złość, forsując zmiany. Zaczną od światów, które znają najlepiej – z których na pewien czas wyszły i teraz wracają, by przejąć władzę.

Wostatnich miesiącach cały literacki świat dyskutuje o przypadku Alice Munro, nieżyjącej już kanadyjskiej noblistki, na której dorobek rzuciła cień jej rodzinna historia z molestowaniem seksualnym w tle. Okazało się, że pisarka miała przez lata wiedzieć o krzywdzeniu swojej córki przez ojczyma, ale wiedzę tę skrzętnie zamiatała pod dywan. Rzeczywistość jednak nie uznaje próżni i podczas gdy jedna gwiazda z Ontario na naszych oczach przygasa, już rośnie kolejna, choć rodem z Manitoby. Nad Wisłą poznajemy ją dopiero od niedawna, ale za to bardzo intensywnie, bo w przeciągu dwóch lat ukazały się polskie przekłady aż trzech książek Miriam Toews. Najnowsza z nich to powieść „Z ogniem” przetłumaczona przez Rafała Lisowskiego.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi