„Litwa po litewsku”: Instrukcja obsługi sąsiada

„Litwa po litewsku” Dominika Wilczewskiego to solidnie odrobiona praca o historii najnowszej naszych sąsiadów. Trochę reportaż historyczny, a trochę esej i publicystyka o ciężarze gatunkowym bliższym podręcznikowi niż książce podróżniczej.

Publikacja: 06.09.2024 17:00

O co walczyli powstańcy styczniowi na Litwie? I kim byli: Polakami, Litwinami czy Białorusinami? – r

O co walczyli powstańcy styczniowi na Litwie? I kim byli: Polakami, Litwinami czy Białorusinami? – rozważa Dominik Wilczewski. Na zdjęciu: prezydenci Andrzej Duda i Gitanas Nausėda podczas uroczystości pogrzebowych ekshumowanych powstańców, Wilno 2019 r.

Foto: jakub szymczak/kprm

Litwini bardzo lubią rozmawiać, wyrażać opinie na tematy historyczne, a absolutna większość czuje się w tym kompetentna” – jak tłumaczy autorowi publicysta Vytautas Toleikis: „Uważamy się za naród ekspertów”. No cóż, zawsze mieliśmy ze sobą wiele wspólnego.

Faktycznie, jeśli „Litwa po litewsku” Dominika Wilczewskiego jest reportażem, to z pewnością historycznym, a nie podróżniczym. Nie ma tu zbyt wiele obrazków społeczno-rodzajowych, to raczej kalendarium publicystycznych awantur, jakich i u nas nie brakuje. Nie jest to na szczęście jałowa młócka. Spory o politykę historyczną są na szczęście tylko punktem wyjścia do każdego z dziesięciu tekstów, których ambicją jest przede wszystkim przybliżenie najnowszej historii naszych sąsiadów, ich mentalności, uwarunkowań, ambicji, lęków i kompleksów.

Czytaj więcej

Strumień przepalonych pieniędzy

Plaża obok aresztu NKWD

Wilczewski zaczyna swój zbiór od sporu o pamięć – czy na historycznym placu Łukiskim w centrum Wilna można usypać latem sztuczną plażę? W miejscu kaźni powstańców, pamiętającym dawne defilady, przemarsze wojsk i egzekucje? Tuż obok dawnego budynku sądu, gdzie znajdowało się biuro i areszt NKWD? No nie wolno – powie część, a reszta machnie ręką: co było, to było. Znamy doskonale te rytualne spory o przestrzeń symboliczną.

Ale tę „burzę piaskową” nad Wilnem Wilczewski traktuje jako dobrą okazję do opowiedzenia o politycznym układzie sił i przeróżnych roszadach, sojuszach, waśniach przez lata 90. i 2000. Kto, w którym miejscu stał wtedy i gdzie stoi dziś? Choćby Ramūnas Karbauskis, litewski „Lepper” i oligarcha w jednym, właściciel holdingu, importer nawozów z Rosji i posiadacz ziemski. Albo Remigijus Šimašius, były minister sprawiedliwości i mer Wilna. I co oni mają wspólnego z wileńską paradą równości, problemem alkoholizmu czy ową nieszczęsną miejską plażą?

Dalej czytamy o bohaterach powstania styczniowego („Listy spod szubienicy”), których zbiorową mogiłę odkryto przypadkiem w 2017 r., kiedy to zaczęła osuwać się ziemia na Górze Zamkowej w Wilnie i trzeba było przeprowadzić prace archeologiczno-architektoniczne. To jeden z najlepszych tekstów w książce, gdzie Wilczewski opowiada m.in. o „piętrowej tożsamości” Konstantego Kalinowskiego (1838–1864), który dla „Litwinów jest Kostasem Kalinauskasem, dla Białorusinów – Kastusiem Kalinouskim”. I jakie znaczenie miały dla wzajemnych relacji trzech narodów uroczyste pochówki powstańców w 2019 r. z udziałem władz Litwy, Polski, a nawet z oficjalną delegacją białoruską, choć o obniżonej randze.

Podobnie jest w każdym kolejnym rozdziale, które można traktować jako odrębne artykuły, reportaże albo eseje. Przeszłość miesza się w nich ze współczesnością, nieustannie na nią wpływa, determinuje nastroje społeczne i polityczne decyzje. Zarazem autor praktycznie ani razu nie robi kroku w przód, na pierwszy plan. Jeżeli gdzieś zaznacza swoją obecność, to tylko gdy chce potwierdzić, że sam coś takiego widział faktycznie na własne oczy albo gdy przytacza swoje dawniejsze wywiady i rozmowy z litewskimi autorytetami.

„Litwa po litewsku” Dominik Wilczewski, Wydawnictwo Czarne

„Litwa po litewsku” Dominik Wilczewski, Wydawnictwo Czarne

mat. pras.

Stare i nowe, pomniki i cienie

Czytamy więc kolejno sylwetkę Jonasa Basanavičiusa (1851–1927), zwanego Patriarchą, który jakoby „wymyślił Litwinów”, a mimo to wciąż w XXI wieku nie mógł się doczekać swojego pomnika w stolicy. W „Wykorzystanej szansie” podążamy miesiąc po miesiącu za Litwinami, gdy dochodzili do niepodległości w 1918 r. Wilczyński dokładnie tam tłumaczy, dlaczego w odróżnieniu od nas (II i III RP) Litwini nie dzielą niepodległej Republiki na przedwojenną i pokomunistyczną, tylko traktują ją ciągle. Za to w „Uciekającym prezydencie” dostajemy kolejny portret wieloletniego prezydenta i „wodza narodu” z plamami na honorze Antanasa Smetony (1874–1944).

Dwa teksty – „Białe opaski” i „Zbrodnia i pamięć” – dotyczą kwestii żydowskiej i stopnia, w jakim przeprowadzona przez Niemców Zagłada, niekiedy czyniona litewskimi rękami, rzuca cień na ten naród. Jest i trzeci esej poświęcony trudnemu, dzielącemu tematowi – „Nikt nie chciał umierać?” o litewskich żołnierzach wyklętych. Całość zamykają dwa artykuły o latach przełomu i tzw. śpiewających rewolucjach, w czasie gdy wypychano Sowietów z republik bałtyckich. Jeden z nich to sylwetka Vytautasa Landsbergisa, polityka symbolizującego przemiany, którego zresztą wnuk jest dziś ministrem spraw zagranicznych Litwy. Druga opowiada o kotłujących się nastrojach, środowiskach opozycyjnych i stronnictwach w partii komunistycznej w przededniu tragicznych zdarzeń w styczniu 1991 r. pod wieżą telewizyjną w Wilnie.

Po drodze Wilczewski nie omieszkał skubnąć najciekawszych dzieł i wydarzeń kulturalnych z Litwy, które również do Polski dotarły w ostatniej dekadzie. Pisząc o eksterminacji Żydów i pogromów wraca do powieści „Ciemność i partnerzy” Sigitasa Parulskisa oraz kontrowersyjnej książki publicystycznej „Nasi. Podróżując z wrogiem” Rūty Vanagaitė i Efraima Zuroffa. Albo rekonstruując przedwojenne katastroficzne nastroje w Kownie, przypomina znakomity film fabularny „Nowa Litwa” w reżyserii Karolisa Kaupinisa.

Czytaj więcej

„Życie seksualne kajakarzy”: Spływ od rzeczywistości

Porządnie, ale bez iskry

Jeśli potraktować „Litwę po litewsku” jako kompendium wiedzy o Litwie i Litwinach w XX wieku, to Dominik Wilczewski wywiązał się ze swojej pracy przyzwoicie. Wyczerpująco portretuje historię niepodległej Litwy, tym bardziej że w zasadzie na polskim rynku nie było takiej książki.

Jednocześnie ostrożnie podchodzi do kwestii delikatnych. Nie chce albo nie znajduje w sobie determinacji, by postawić mocne tezy, choćby wokół przedwojennej przynależności Wilna czy trudnej walki o polskie nazwiska i tablice miejscowości po 1991 r. Stara się Litwinów za mocno o nic nie oskarżać, otwarcie przyznając, że przedstawia ich perspektywę, a w temacie Holokaustu wchodzi wręcz w rolę ich rzecznika. Postawa zacna, ale bardziej przydatna do pisania podręczników, natomiast w esejach tudzież reportażach przydaje się trochę autorskiej iskry.

I tu jest zasadnicza uwaga do tej książki: otóż, czytelniczo ona nie porywa. To wymagająca publicystyka historyczna, ze sporym wkładem merytorycznym. Raczej do uważnej lektury, rozciągniętej w czasie. Książka, do której warto wracać przy różnych okazjach, zdecydowanie nie do szybkiej, żarłocznej konsumpcji.

Litwini bardzo lubią rozmawiać, wyrażać opinie na tematy historyczne, a absolutna większość czuje się w tym kompetentna” – jak tłumaczy autorowi publicysta Vytautas Toleikis: „Uważamy się za naród ekspertów”. No cóż, zawsze mieliśmy ze sobą wiele wspólnego.

Faktycznie, jeśli „Litwa po litewsku” Dominika Wilczewskiego jest reportażem, to z pewnością historycznym, a nie podróżniczym. Nie ma tu zbyt wiele obrazków społeczno-rodzajowych, to raczej kalendarium publicystycznych awantur, jakich i u nas nie brakuje. Nie jest to na szczęście jałowa młócka. Spory o politykę historyczną są na szczęście tylko punktem wyjścia do każdego z dziesięciu tekstów, których ambicją jest przede wszystkim przybliżenie najnowszej historii naszych sąsiadów, ich mentalności, uwarunkowań, ambicji, lęków i kompleksów.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi