Od czasu do czasu trafia się człowiek, który miał nieszczęście urodzić się w niewłaściwej epoce. Napoleon, na przykład, to postać ze starożytności. Dużo bardziej pasowałby do Cezara, Scypiona czy Aleksandra niż do współczesnych mu Karolów, Wilhelmów czy Ferdynandów. Podobny problem mają dwie najbardziej emblematyczne postaci dla dzisiejszej francuskiej lewicy. Wypada się bowiem zgodzić z deputowaną socjalistyczną Hélène Geoffroy, która mówiła niedawno, że są po stronie progresywnej dwie zasadnicze tendencje, między którymi trudno znaleźć kompromis, obydwie uosabiane przez wyrazistego lidera. Określiła je ona mianem „linii Glucksmanna” oraz „linii Mélenchona”.
I tak Raphaël Glucksmann, lider listy Partii Socjalistycznej w wyborach europejskich, to jakby wschodnioeuropejski dysydent z początku lat 90., człowiek, dla którego polityka jest przedłużeniem publicystyki. Nudzą go spory programowe, ożywia się wobec problemów etycznych. W kwestii polityki gospodarczej i społecznej zmienia zdanie często i łatwo, jest pragmatykiem, który chce więcej sprawiedliwości społecznej, ale nie zamierza obalać kapitalizmu. Wyborcę „ludowego” drażni jego „paryżanizm”, wypomina mu się słowa sprzed lat, że bardziej u siebie czuł się w Nowym Jorku niż w Pikardii. Jeśli jednak idzie o wsparcie dla Ukraińców czy Ujgurów, pozostaje nieprzejednany i jest wiarygodny. Wierzy nie tylko w dalsze trwanie, ale i w dziejową misję Unii Europejskiej oraz NATO. Wspierał rewolucję róż w Gruzji, był doradcą prezydenta Micheila Saakaszwilego. Dołączył do ukraińskiego Euromajdanu, był współpracownikiem Witalija Kliczki, później zaś pisał przemówienia dla prezydenta Petra Poroszenki. Ożenił się z ministrą spraw wewnętrznych w rządzie Arsenija Jaceniuka Ekateriną Zguladze.
Tak w Paryżu, jak i w Brukseli działał na rzecz zwiększenia pomocy dla walczącego Kijowa. Ciężka artyleria, rakiety ziemia-powietrze, taktyczne pociski manewrujące, myśliwce; zanim Emmanuel Macron pomyślał o kolejnej wysyłce, Glucksmann już ją publicznie poparł. W tym samym duchu domagał się, aby zamrożone rosyjskie aktywa wartości 200 mld euro w całości przeznaczyć na dozbrojenie Ukrainy. Nie bał się też podpaść Państwu Środka. W czasie gdy prezydent Republiki lawirował między próbą resetu z Pekinem a dyplomacją kanonierek na Morzu Południowochińskim, mowa Glucksmanna była prosta: trzeba być za uciskanymi lub zagrożonymi agresją mieszkańcami Tajwanu, Hongkongu, Tybetu i Xinjiangu, a zatem przeciw reżimowi Xi Jinpinga.
Czytaj więcej
Dotychczasowe antyrosyjskie wypowiedzi Liz Truss były na tyle wyraziste i częste, że nawet komuś o tak zmiennych poglądach jak ona nie byłoby łatwo się z nich wycofać.
Szef Francji Niepokornej Jean-Luc Mélenchon, dla którego wzór stanowią kraje Ameryki Łacińskiej
Druga z postaci symboli dzisiejszej francuskiej lewicy, szef Francji Niepokornej (LFI) Jean-Luc Mélenchon, jest właściwie w każdej kwestii biegunowym przeciwieństwem Glucksmanna. O ile tam mieliśmy wychowanego w Paryżu absolwenta najbardziej elitarnych szkół, do tego syna i wnuka znanych filozofów, tutaj mamy dziecko listonosza, które pierwsze lata życia spędziło we francuskim wtedy jeszcze Maroku, a wykształcenie odebrało na uczelni solidnej, ale jednak prowincjonalnej. Dzieje rodziny dzisiejszego przywódcy Francji Niepokornej to dobry przykład asymilacji republikańskiej w starym stylu, znajdującej się na antypodach multikulturalizmu. Dziadek polityka, urodzony w Hiszpanii Antonio Melenchón, gdy osiadł w Algierii Francuskiej, stał się Antoine,em Mélenchonem. Synowi urodzonemu z matki o hiszpańsko-sycylijskim pochodzeniu dano na imię Georges. Choć nie mieli w sobie ani kropli krwi francuskiej, a jedyną Francją, jaką znali, była maghrebska część imperium kolonialnego, stali się Francuzami.