Zależności te zresztą są wzajemne. Afryka stała się bankiem francuskiej demokracji. Wystarczy spojrzeć na nazwiska ludzi, którzy najhojniej wsparli kandydatów w ostatnich wyborach prezydenckich. Wielu z nich dorobiło się na interesach afrykańskich. Tradycyjnie w różnych présidentiables inwestują też ludzie władzy z samej Afryki. Może i są oni klientami Paryża, ale dzięki swoim fortunom stali się klientami, którzy płacą – i wymagają. Uzależnienie francuskiej klasy politycznej i finansujących ją kręgów biznesowych od pieniędzy z Południa to kolejny powód, dla którego Republika nie porzuci tamtejszych byłych kolonii.
Kocioł malijski
Wojna domowa w Mali stanowi jednak poważne potknięcie, bo jak na razie był to wojskowy sukces i polityczna porażka. Witani jako wyzwoliciele w 2013 roku, opuszczają ten kraj jako znienawidzeni okupanci. Niektórzy widzą przyczyny tego niepowodzenia w „amerykanizacji” francuskiego myślenia o wojnie. Ich generalicja, odkąd zaangażowała się w walki w Iraku, Afganistanie, Syrii czy właśnie Sahelu przeciw Al-Kaidzie, ISIS, Boko Haram, weszła w logikę „wojny z terrorem”. Cel wydawał się prosty: zniszczyć dżihadystów, wykorzystując przewagę w sile ognia. Tymczasem tutaj nic nie jest proste.
Rząd w Bamako, który poprosił Francję o interwencję zbrojną, został obalony w wyniku zamachu stanu. Nowe władze zgodziły się na przejściowe porozumienie z Paryżem, docelowo jednak chciały ograniczyć wpływy francuskie w swoim kraju. W tym celu wciągnęły w wojnę domową Rosję, z którą jednak Francja nie chciała współdziałać, słusznie widząc w niej konkurenta. Po drugiej stronie frontu najpierw znajdowała się koalicja Tuaregów zmierzających do stworzenia własnego państwa oraz dżihadystów pragnących państwa islamskiego. Oczywiste sprzeczności sprawiły, że to małżeństwo z rozsądku się rozpadło. Wtedy Francja sprzymierzyła się z powstańcami przeciw islamistom. Tymczasem dla malijskiej junty insurekcja tuareska to większe zagrożenie niż siły dżihadu. Rząd w Bamako z powodów nacjonalistycznych uruchomił też walkę z innymi grupami etnicznymi (z Fulanami na czele), które też walczą z islamistami. W prześladowanie i mordowanie cywilów ochoczo włączyli się rosyjscy wagnerowcy.
W końcu prezydent Macron był zmuszony powiedzieć, że kontynuowanie walki u boku rządu, którego celów i metod nie podziela, nie ma dalszego sensu. W istocie, aby francuskie plany wobec Mali mogły się powieść, potrzeba byłoby przede wszystkim odbudować struktury państwa na północy, a także znaleźć w jego ramach miejsce (np. autonomię) dla Tuaregów. To jednak wymagałoby nie lat, ale dekad, i nie 5 tys., ale 50 tys. żołnierzy, a ponadto przyjaznego rządu w Bamako. Faktem niezbitym pozostaje jednak to, że armia francuska wraz z sojusznikami przez dziewięć lat uniemożliwiały islamistom opanowanie zachodniej, a być może i północnej Afryki, chroniąc cywilów przed tyranią i szariatem, a Europę – przed kolejnymi falami migracji z terenów subsaharyjskich. Robią to zresztą nadal, dokonując wypadów z obszarów państw ościennych: jeszcze 6 sierpnia pojawił się komunikat o „zneutralizowaniu” zgrupowania „terrorystów” na terenie Mali.
Rosjanie takich dylematów nie mają. Ich najemnicy w dużej mierze markują walkę z dżihadystami, nie po to tam bowiem przybyli. Ich misją jest ochraniać klienckie reżimy przed rewolucją czy pałacowym zamachem stanu. Mniej niż tysiąc ludzi nie zdziała tu jednak wiele, szczególnie jeśli prawdziwe są doniesienia o tym, że wycofuje się ich na Ukrainę, czy o tym, że odmawiają oni walki z uwagi na zaległości w żołdzie. Niezdolność albo niechęć Rosjan do podjęcia realnej walki z dżihadystami kompromituje ich w oczach Afrykanów. Dzisiejsza Federacja Rosyjska, co pokazała wojna w Ukrainie, nie ma militarnej potęgi Związku Sowieckiego. Jest przy tym gospodarką wielkości hiszpańskiej, a zatem dwa razy mniejszą od francuskiej, w dodatku obłożoną sankcjami. Po tym, jak zaburzone zostały dostawy zbóż, jedynymi rosyjskimi towarami eksportowymi do Afryki zostały dezinformacja, korupcja i najemnicy. Te zasoby pozwalają odnosić taktyczne sukcesy, ale nie stwarzają podstawy do myślenia o strategicznych zwycięstwach.