W praktyce dało mi to bardzo dużo zaproszeń od bardzo różnych teatrów. To mi zapewnia poczucie, że jestem w guście większego grona osób. Ale też w niemieckim teatrze jest inaczej niż w naszym. Pracy jest więcej i nie ma rywalizacji o nią jak u nas. Cenię sobie spokój i lojalność, a po nagrodzie nie muszę pracować za dużo. Wybieram miejsca, które mogą być dla mnie najciekawsze artystycznie, gdzie mogę się rozwijać. Takim miejscem jest na pewno Thalia w Hamburgu.
A jak było z „Księgami Jakubowymi” Olgi Tokarczuk?
Warszawskie przedstawienie opowiadało o nietolerancji w I Rzeczypospolitej, a jednocześnie o nietolerancji w Polsce. W Hamburgu chciałam się skupić na filozoficznych wątkach. Pokazałam sektę Franka, ale najważniejszym tematem stała się potrzeba duchowości, która ciągle w nas jest i przybiera różne formy. Jakub Frank, przynosząc swoje różne historie, pokazuje, jak bardzo tęsknimy za znalezieniem odpowiedzi na pytania ostateczne – o istnienie Boga czy uzasadnienie zła. Dużą pracę wykonali Jarek Murawski, autor adaptacji, i Andre Szymański, odtwórca głównej roli.
Jak pokazała pani Joannę d’Arc?
Zostałam zaproszona do przygotowania premiery na festiwalu Schillera. Miałam do wyboru „Intrygę i miłość” oraz „Joannę d’Arc”. Od razu wiedziałam, że wybiorę ten drugi tytuł, a było to też moje pierwsze artystyczne spotkanie z Joanną Bednarczyk. Jednocześnie wiedziałam, że muszę bazować na oryginale. Melanż dzisiejszego języka z językiem schillerowskim był nie lada wyzwaniem dla Joanny Bednarczyk, ale zrealizowała je w blasku i chwale niczym Joanna d’Arc. Praca była wymagająca, ponieważ odbywała się w szczytowej fazie pandemii. Joanna wykonała wirtuozerską pracę, by pokazać bohaterkę, która próbuje uwolnić się ze schematów i kalek w prezentowaniu jej osobny. Ważny był wkład zespołu, który dał się namówić na improwizacje. Powstały dwie duże sceny tego typu – o wojnie i druga z Joanną i Agnes Sorel, metresą króla. W finale Joanna spotyka się z Rajmundą, a nie Rajmundem, i mówi o swoich wątpliwościach związanych z tym, jak jest opisana. O tym, kim chciałaby w przekazach być. Nie zgadza się na pośmiertną chwałę.
Foto: © SF / Krafft Angerer
Mamy w Polsce swoją hierarchię teatrów, które sceny są najważniejsze w Niemczech?
Myślę, że Thalia jest na podium i ma najlepszy zespół aktorski. Zawsze jedno z jej przedstawień jest na Berlińskich Spotkaniach Teatralnych, ale sytuacja się zmienia, do czołówki dochodzą inne sceny i też błyszczą. Mocną pozycję miał dyrektor w Bazylei, który przeniósł się do Residenz Theatre w Monachium i wszyscy czekają na to, co się wydarzy. Jednak pandemia cykl niemieckiego teatru mocno zakłóciła, choć bardzo dbano o bezpieczeństwo finansowe pracowników.
W Polsce działał Fundusz Wsparcia Kultury, który choć był różnie oceniany, krytykowany za upolitycznienie, większość zadowolił. Chciałem jednak spytać, czy w niemieckim teatrze zarabia się więcej niż w polskim?
Tych, którzy uważają, że zarabiam bardzo duże pieniądze, chciałabym uspokoić, bo tak nie jest. Proszę sobie wyobrazić ośmiogodzinną pracę w trzech językach jednocześnie, która wymaga długiego przygotowania. Poza tym w niemieckich teatrach pracuje się od poniedziałku do soboty. Każdy pieniądz ma swoją cenę, a jeśli chodzi o finanse, nie jestem wcale rozpieszczana, zresztą nikt nie jest. Na dowód powiem, że nadal w Polsce spłacam kredyt mieszkaniowy.
Miała pani już okazję pracować w operze, gdzie za reżyserię najwybitniejszym artystom z dorobkiem płaci się około 50 tysięcy euro za spektakl.
Ja do świata operowego dopiero zawitałam, jako nowicjuszka nie mogę mieć takich stawek, ponieważ obowiązują konkretne widełki. Nie ma mowy nawet o połowie tej kwoty, która padła. Chociaż wystawiałam „Złoto Renu” Wagnera w Szwajcarii, mój agent nie był w stanie wynegocjować wyższej stawki. Teraz uważam, że w polskich teatrach dramatycznych brakuje zasad dotyczących stawek. Na honorarium powinien składać się dorobek, sukcesy, staż.
Młodzi zarabiają za dużo?
Przeciwnie. Młodzi zgadzają się czasami na niewiele, żeby tylko gdzieś pracować. Rynek jest trudny i dyrektorzy czasami to wykorzystują. Gdyby obowiązały widełki, uniknęlibyśmy psucia rynku i uznaniowości.
Kiedy milczenie pacyfistów staje się kompromitacją
Na tle zdecydowanego potępienia rosyjskiej agresji na Ukrainę przez wiele gwiazd, milczenie orędowników pokoju – Boba Dylana i Bono – bulwersuje, a Roger Waters zasłużył już być może na miano „użytecznego idioty".
A jak się pani czuje, pracując z klasycznymi tekstami Goethego i Schillera? A może Niemcy nie znają klasyki tak jak Polacy?
Raczej znają i są wymagający, z kolei ja mam satysfakcję, słysząc teksty w oryginale. Są znakomicie napisane, w ich rytmie są zapisane emocje. Jeśli wiersz mówią znakomici niemieccy aktorzy, jest to dla mnie wyjątkowe doznanie, trzewiowe: doświadczam katartycznej mocy teatru.
Kiedy zapadła decyzja o inscenizacji „Ifigenii”?
W trakcie prób do „Ksiąg Jakubowych”.
Pytam, ponieważ główna bohaterka jest kapłanką w Taurydzie, dziś zaś to historyczne miejsce leży na Krymie…
Wojna jest tematem u Eurypidesa, Agamemnon, aby zwyciężyć, musi poświęcić córkę. Gdy zaczęła się wojna w Ukrainie, padały na próbach pytania, czy nie nawiązać do niej, ale miałam poczucie, że nie pozwolę na to, by Putin zdeterminował wszystko. Mam przecież tyle rzeczy do opowiedzenia.
Ifigenię u Eurypidesa uratowała Artemida, w dramacie zaś Goethego jest kapłanką w świątyni bogini, z której ostatecznie ucieka wraz z cudownie spotkanym bratem Orestesem.
Mój spektakl w pierwszym akcie bazuje na „Ifigenii w Aulidzie” Eurypidesa, zaś w drugim – na dramacie Goethego „Ifigenia w Taurydzie”. W drugim akcie, zamiast zastanawiać się nad tym, dlaczego Ifigenia uratowała swojego brata Orestesa, co jest przedmiotem dramatu Goethego, wolałam spojrzeć z perspektywy Ifigenii na Orestesa jak na mordercę, a także na to, jak wpływa na jej marazm świadomość, że przemoc jest cechą rodzinną. Ważne okazało się pytanie, co jest w stanie przezwyciężyć obezwładniającą melancholię ufundowaną na traumie.
Foto: © SF / Krafft Angerer
W naszym spektaklu poznamy młodą Ifigenię, gotową do miłosnych kontaktów, rozpoczynającą karierę, zaś w drugim obserwujemy kobietę, która popadła w marazm, stupor, melancholię. Mimo że przeżyła – jest de facto martwa. Koncept jest taki, że dwie perspektywy w moim przedstawieniu mieszają się. Mamy młodą i starą Ifigenię, starsza świadkuje młodszej i odwrotnie.
W Salzburgu będą tylko dwie prapremiery – giganta światowego teatru Ivo van Hove’a i pani.
Na pewno jest to wielkie wyróżnienie, tym bardziej że gramy w tej samej przestrzeni. Mamy nawet podobną scenografię, co jest już przypadkiem. Mam nadzieję, że mój spektakl będzie atrakcyjny, a widzowie nie będą musieli się zastanawiać, który spektakl jest lepszy, tylko będą rozkoszować się różnorodnością.
Co potem?
„Trylogia kopenhaska” Tove Ditlevsen w teatrze we Frankfurcie.
A Polska?
Mam propozycje, ale to nie jest takie łatwe. W Niemczech umowy są bardziej konkretne, dlatego łatwiej je egzekwować.
Salzburg Festival to jeden z trzech najważniejszych wakacyjnych festiwali muzycznych i teatralnych w Europie. Potrwa do 31 sierpnia. W tym roku “Ifigenię” osiem razy pokaże Ewelina Marciniak. Festiwalowa prapremiera to wielkie wyróżnienia. W programie są też spektakle takich gigantów światowego teatru Ivo van Hove i Romeo Castellucci. Więcej