W nocy z 8 na 9 września 2000 r. w Jurczycach zginęła 44-letnia Barbara K. i jej młodszy o siedem partner, Waldemar J., a także 30-letni Leszek W., który zjawił się w ich domu w interesach. Wojciech R. i jego wspólnik, nieżyjący dzisiaj Krzysztof P. „Loczek” – według doniesień świadek koronny w wielu procesach, który miał przyczynić się do rozbicia groźnego gangu „Krakowiaka” – przyjechali do nich, by omówić sprawę otwarcia agencji towarzyskiej.
Zbrodnia w Jurczycach. W ustaleniu sprawców pomogły nowoczesne metody badawcze
Śledztwo w sprawie ruszyło po odkryciu ciał zamordowanych. Dwa lata później zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawców zbrodni. W maju 2021 r. podjęte zostało jednak na nowo. Dzięki rozwojowy nowoczesnych metod badawczych, nieznanych jeszcze w latach, kiedy doszło do morderstwa, sporządzono opinie specjalistyczne, m.in. z zakresu medycyny i genetyki sądowej.
W styczniu Sąd Okręgowy w Krakowie skazał Wojciecha R. skazał na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Jak pisała na łamach rp.pl Nadia Senkowska, sąd podkreślił wówczas, że nie udało się ustalić, co spowodowało tragiczne w skutkach, poprzedzone kłótnią zdarzenie. – Co było przyczyną tego konfliktu, tego do końca ustalić nie można, bo jedyna osoba, która przeżyła (...) tego nie ujawnia – podkreśliła sędzia Aleksandra Sołtysińska.
Czytaj więcej
Sąd Okręgowy w Krakowie wydał nieprawomocny wyrok w sprawie głośnego potrójnego zabójstwa w podkrakowskich Jurczycach sprzed ponad 20 lat. Oskarżonego Wojciecha R. skazał na karę dożywotniego pozbawienia wolności.
"Strzelali tak, żeby ofiary nie miały żadnych szans"
SO argumentował, że pierwsze strzały, które „Loczek” wymierzył w stronę Barbary K. i Leszka W. nie były śmiertelne, a sam oskarżony Wojciech R. miał szansę, by zmienić bieg wydarzeń. Ostatecznie jednak – zdaniem sądu – nic nie usprawiedliwia faktu, że współpracował z „Loczkiem”. Sam sprowadził do łazienki, gdzie zginęły wszystkie ofiary, trzeciego mężczyznę – partnera Barbary K. i sam wymierzył mu w głowę śmiertelny strzał. Nie zdecydował się na działanie, które mogłoby uratować przed śmiercią przynajmniej jedną osobę, nie użył swojego telefonu ani nie ostrzegł Waldemara J., że na dole grozi mu niebezpieczeństwo. - Sprawcy strzelali tak, żeby ofiary nie miały żadnych szans – podkreśliła s. Sołtysińska. Dodała, że wspólnie posprzątali oni miejsce zbrodni i razem uciekli z niego autem.