No i Trump znowu wygrał. Pierwszą kadencję jego prezydentury liberalne elity przeżyły pod hasłem: „trzeba go przeczekać”. Kiedy przegrał, cała energia w czasie kadencji Joe Bidena została skierowana na to, by Trumpa skazać, eliminując go z polityki w imię „ratowania amerykańskiej demokracji”. Ale Trump znowu wygrał. Jego polityczny comeback napędzała najpotężniejsza za oceanem emocja ostatnich lat: Make America Great Again. Uczynić Amerykę znowu wielką. Hasło to, choć na pozór niesie pozytywny przekaz, w istocie kryje w sobie głęboki pesymizm. Aby je zaakceptować, trzeba najpierw uznać, że Ameryka swoją wielkość utraciła. Kiedy to się stało?
Czytaj więcej
Czy jest coś, co łączy składkę zdrowotną w Polsce z wyborami w USA? Tak, to pewna zmiana pokoleniowa oraz związane z nią kwestie poczucia społecznej sprawiedliwości. Czyli mieszanka wybuchowa.
Gdy Jack Welch przejął stery w General Electric, Ameryka przestała się przejmować szeregowcem Ryanem
Największy cios amerykańskiej demokracji zadała elita menedżerska, zgadzając się na masowe przenoszenie fabryk do Azji w imię optymalizacji kosztów produkcji. Napędziło to nierówności i doprowadziło do cichego zerwania kontraktu społecznego pomiędzy pracownikami fizycznymi („blue collar”) i menedżerami („white collar”). Globalizacja okazała się świetnym systemem dla programistów spod znaku big tech oraz inwestorów spod znaku Wall Street. Jej przegranymi okazali się pracownicy fabryk ze Środkowych Stanów, osławionego już Pasa Rdzy. Wschodnie (Nowy Jork) i Zachodnie Wybrzeże (Dolina Krzemowa) kwitły. Interior się zapadał. To z tego buntu opuszczonych przez swoje elity mieszkańców Ohio i Pensylwanii wyrasta „trumpizm”.
Kiedyś kapitalizm za oceanem wyglądał inaczej. Wyrastał z doświadczenia II wojny światowej. Amerykanie wyszli z niej jako moralni i militarni zwycięzcy, dysponując potężną bazą przemysłową – arsenałem demokracji. Fabryki, które w czasie wojny produkowały bombowce, przestawiono na wytwarzanie samolotów pasażerskich. Linie produkcyjne wojskowych jeepów zaczęły opuszczać samochody cywilne. Jednocześnie USA narzucały światu nowe reguły gry, politycznie dominując nad Zachodem. Symbolem tej dominacji były takie instytucje, jak Bank Światowy w Waszyngtonie czy Organizacja Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku.
Panowała również niezwykła solidarność społeczna. Na wojnie każdy jest potrzebny: generał i szeregowiec. Świetnie opowiadał o tym choćby „Szeregowiec Ryan”. Dowodzący sztabem generalnym pochylają się nad losem młodego żołnierza, by odnaleźć go i zawrócić z frontu w Normandii, gdyż jego trzej bracia zginęli. Hollywoodzka opowieść o braterstwie w koszarach oraz troskliwych elitach, które nie pozwolą „szeregowym” obywatelom ponosić zbyt wielkich ofiar. To właśnie ta społeczna i ekonomiczna gleba pozwoliła na rozkwit złotych dekad amerykańskiego kapitalizmu w latach 50. i 60. Najlepsze dziesięciolecia American Dream.