Jeżeli jesteś zagrożeniem dla naszych rodaków, Stany Zjednoczone znajdą cię i wyeliminują – tak prezydent Joe Biden podsumowywał atak, w którym zginął Ajman al-Zawahiri, następca bin Ladena w Al-Kaidzie. To jedna z nielicznych chwil triumfu Białego Domu i okazja do pokazania twardej ręki: nie tylko zginął jeden z kluczowych decydentów odpowiadających za ataki z 11 września, ale też administracja Bidena udowodniła, że nie musi wysyłać tysięcy żołnierzy na drugi koniec świata, by dopaść swoich wrogów. To częściowa rehabilitacja za nieskładną, wręcz paniczną ewakuację spod Hindukuszu rok temu.
Niemałym sukcesem była logistyka operacji: po wielomiesięcznym tropieniu lidera Al-Kaidy wytypowano niewielki, trzypiętrowy budynek na przedmieściach Kabulu, w plątaninie wąskich, gęsto zabudowanych ulic. Udokumentowano przyzwyczajenia celu, w tym kluczowy nawyk wychodzenia tuż po pierwszej porannej modlitwie na położony na najwyższym piętrze taras. Ustalono listę domowników – żona i córka – i tak przygotowano atak, by rakieta Hellfire zniszczyła niemal wyłącznie ów taras, pozostawiając resztę domowników przy życiu. Według BBC dobrano rakietę R9X, model nieprzenoszący ładunku wybuchowego, za to wyposażony w sześć ostrzy, którego niszcząca siła bierze się z energii kinetycznej i zabójczości owych ostrzy.
– Potrzeba pewności, że to właśnie nasz człowiek, a wszystko musi się dokonać w otoczeniu pozwalającym uniknąć przypadkowych ofiar. Takie planowanie wymaga cierpliwości – komentował dla brytyjskiej stacji Marc Polymeropolulos, były oficer CIA. – Dziś jesteśmy w tym niezwykli. To coś, co amerykański rząd doskonalił przez ostatnie 20 lat – zapewniał.
Ale wyeliminowanie 71-letniego egipskiego weterana dżihadu nie doprowadzi do upadku Al-Kaidy. Od dwóch dekad organizacja jest jak magma, luźnym szyldem, który jest użyczany zaprzyjaźnionym bojownikom z rozmaitych zakątków muzułmańskiego świata. Zawahiri sprawował nad tym konglomeratem rozmaitych grup duchowy patronat, wyznaczając teologiczne i polityczne ramy ideologii, ale od dawna kierownictwo ruchu nie ma wielkiej siły sprawczej. I, co być może jeszcze ważniejsze, nie ma już tylu pieniędzy, co kiedyś.
Czytaj więcej
Saudyjski książę Mohamed bin Salman wraca na salony. Przywódcy Zachodu mają dziś na głowie najwyraźniej ważniejsze sprawy niż karanie zleceniodawcy zbrodni na dziennikarzu Dżamalu Chaszukdżim.