Posługujący się oszczerstwami gracze na międzynarodowej scenie traktują gospodarkę i rozwój państw jako środek kontroli, sięgając po patronowanie, inwestycje i dług jako środki ekonomicznego przymusu oraz politycznej władzy. Nie będziemy odzwierciedlać ich oszukańczej taktyki, ale dopasujemy się, by tworzyć dla nich alternatywę – tłumaczyła w maju szefowa brytyjskiej dyplomacji Liz Truss decyzję rządu Borisa Johnsona o obcięciu funduszy na pomoc humanitarną, jakie wcześniej przekazywano ONZ i innym organizacjom międzynarodowym.
Londyn zapewnia, że sam zajmie się dystrybucją tych pieniędzy. – W coraz bardziej geopolitycznym świecie musimy używać rozwoju jako kluczowego elementu naszej polityki zagranicznej. Naszym celem jest przyciągnięcie większej liczby państw na orbitę gospodarki wolnorynkowej. Chcemy pomóc krajom o niskich i średnich dochodach w staniu się naszymi partnerami handlowymi i inwestycyjnymi w przyszłości – przekonywała Truss.
Chodzi o niebagatelne pieniądze. Roczny budżet Wielkiej Brytanii na pomoc humanitarną sięga dziś 11,5 mld funtów. Zwyczajowo 40 proc. środków trafiało do ONZ, Banku Światowego, Unii Europejskiej oraz organizacji pozarządowych, które są zaangażowane w działania humanitarne na całym globie. Teraz gabinet Johnsona zapowiada, że decyzje o tym, na kogo i ile wydać pieniędzy, zapadać będą przede wszystkim w Londynie: do 2025 r. pula środków przekazywanych innym podmiotom ma spaść do 25 proc.
Można by rzec, że to jeszcze jeden z efektów rosyjskiego ataku na Ukrainę. Zachód się przekonał, że w globalnej konfrontacji z agresorem jest raczej osamotniony: w głosowaniach nad rezolucjami ONZ potępiającymi agresję znaczna część, jeśli nie większość, państw tzw. Trzeciego Świata – głównie Afryki i Azji – wybrała ambiwalentne podejście, czy to powstrzymując się od głosu, czy też nie uczestnicząc w głosowaniu. Owszem, za Rosją ujęły się zaledwie cztery kraje (Białoruś, Syria, Korea Północna i Erytrea), ale już w komentarzach polityków afrykańskich i azjatyckich nie szczędzono Zachodowi wyrzutów i wyrazów sympatii wobec Kremla, wychwalając wsparcie, jakiego udzielała dotychczas Moskwa. Strach pomyśleć, jak wyglądałaby analogiczna sytuacja, gdyby chodziło np. o Chiny atakujące Tajwan – Państwo Środka wydaje bowiem na rozmaite formy wsparcia biednych partnerów na całym globie dziesiątki miliardów.
Oczywiście, nie brakuje miejsc, gdzie chińskie inwestycje odbijają się miejscowym bolesną czkawką. Jednym z najświeższych przykładów może być Sri Lanka, której w ramach tzw. strategii sznura pereł – szlaku morskiego wiodącego na Zachód poprzez akweny południowej półkuli – Pekin zaoferował kilkumiliardową pożyczkę na budowę specjalnych stref ekonomicznych oraz portów przeładunkowych. Tyle że zamiast stworzyć gwarne centra gospodarcze i tysiące miejsc pracy Cejlończyków wysiedlono z żyznych gruntów, a w miejsce wiosek wyrosły „białe słonie”: betonowe kompleksy, które dziś zieją pustką – ani tam nie ma pracy, ani handlu. A pożyczone miliardy należy spłacić.