Ten tydzień zaczął się na Sri Lance od kolejnych ponurych wieści. Mianowany ledwie tydzień temu – głównie po to, by złagodzić gniew ludu – premier Ranil Wickremesinghe po raz pierwszy wystąpił z orędziem do rodaków. I nie niósł im nadziei. – Skończyła się nam benzyna. W tej chwili mamy zapasy wyłącznie na jeden dzień – relacjonował w poniedziałek szef rządu. – Od czterech miesięcy nie płacono też dostawcom leków, wyposażenia medycznego oraz żywności dla pacjentów – dorzucał. W efekcie wyspiarzom grozi nie tylko brak paliw na stacjach, przerwy w dostawach elektryczności, sięgające kilkunastu godzin dziennie, ale także niedobór krytycznych lekarstw, m.in. na choroby serca oraz szczepionek na wściekliznę, które na Sri Lance są jednym z najważniejszych medykamentów. – Nadchodzące miesiące będą najtrudniejszymi w naszym życiu – zapowiadał Wickremesinghe.
Jeżeli chciał w ten sposób uspokoić nastroje, to chybił celu. Protesty, które od kilku tygodni przetaczają się przez cały kraj, nie tylko eskalują, ale zaczynają przybierać formę linczów – i to mimo faktu, że służby bezpieczeństwa przeszło tydzień temu dostały oficjalny rozkaz, aby strzelać do plądrujących sklepy demonstrantów oraz wandali. Jak twierdzą informatorzy brytyjskiego dziennika „The Daily Telegraph", gniewny tłum dopadł na początku tego tygodnia w miejscowości Nittambuwa jednego z deputowanych do parlamentu Amarakeerthiego Athukoralę.
– Z pewnej odległości zobaczyłem dwóch uciekających ludzi, jeden miał w ręce pistolet. Ścigał ich olbrzymi tłum i gdy tych dwóch próbowało ukryć się w sklepie z ubraniami, niektórzy z tego tłumu chwycili ich za kołnierzyki i zaczęli bić – opisywał jeden ze świadków incydentu. – Słyszałem krzyki bólu, a po jakichś 40 minutach tłum rozbiegł się na wszystkie strony. Na ziemi zostało tych dwóch, pokrytych krwią i w resztkach bielizny – dorzucał. Athukorala i jego ochroniarz nie przeżyli ataku.
Nic dziwnego zatem, że politykom z Colombo strach zagląda w oczy – można z powodzeniem zakładać, że jeśli którykolwiek pojawiłby się pośród przechodniów na ulicy, podzieliłby los Athukorali. Od początku maja w płomieniach stanęły już domy kilku ministrów, a także dosyć kontrowersyjne muzeum wojny domowej, jaka przetoczyła się przez wyspę w latach 1983–2009, utworzone przez poprzedniego premiera Mahindę Radżapaksę. Sam Radżapaksa, po rezygnacji z urzędu, został przez służby bezpieczeństwa wywieziony w nieznane miejsce. Protestujący próbowali też wedrzeć się do niektórych kompleksów rządowych w Colombo, na co władze kraju odpowiedziały mobilizacją armii oraz wprowadzeniem godziny policyjnej. Inna sprawa, że to oni odpowiadają za długi, w których pogrążyła się wyspa, a teraz – za nakręcanie się spirali przemocy.
Czytaj więcej
Serbia to mniejsza wersja Rosji. Oba narody łączy nie tylko prawosławie, ale także swoista nostalgia za utraconym imperium. Oba społeczeństwa żyją w przeświadczeniu, że Zachód dąży do ich wyniszczenia. Kraj powoli maszeruje ku aksamitnemu despotyzmowi.