Ubogi kraj zamożnych elit

Styczniowe zamieszki w Kazachstanie oficjalnie były spiskiem terrorystów oraz rodzimych i zagranicznych wywrotowców. Ale to nie z nimi rozlicza się teraz nowy rząd, lecz z wszechwładną rodziną poprzedniego prezydenta.

Publikacja: 25.02.2022 17:00

Ubogi kraj zamożnych elit

Foto: AP/East News, Sergei Grits

W połowie lutego odbyło się kluczowe dla przyszłego dobrobytu Kazachstanu spotkanie rządzących. „Prezydent Kasym-Żomart Tokajew przedstawił priorytety rozwoju społeczno-gospodarczego na ten rok. Jednym z zadań rządu jest podniesienie dochodów ludności oraz stworzenie nowych miejsc pracy" – spieszył donieść po naradzie szef rządu Alichan Smailow.

Co ciekawe, pierwszym zadaniem – do realizacji do końca miesiąca – jest digitalizacja procesu planowania budżetu. Być może ma to prowadzić do większej przejrzystości państwowych finansów. Do końca marca resort finansów, Agencja Planowania Strategicznego i Komisja Rachunkowa mają też dokonać przeglądu wszystkich publicznych inwestycji, wyłapując te nieefektywne i nieprzynoszące społeczno-gospodarczych efektów. Zmiany dosięgną też Narodowej Izby Przedsiębiorczości, która ma się teraz skoncentrować na wspieraniu i ochronie małych firm. Do tego wisienka na torcie: audyt ceł i taryf czeka też regulatorów, celników i rozmaite państwowe monopole – docelowo mają wskazać te opłaty, które będzie można zmniejszyć lub skasować w ogóle.

Rzecz jasna prezydent narzuci ograniczenia również samemu sobie. „Nie wiem, jak długo będę prezydentem Kazachstanu, ale mam pełną świadomość, że na podstawie konstytucji nie będzie to więcej niż dwie kadencje. A nie będzie żadnych zmian w prawie, tym bardziej w konstytucji" – zapowiedział osobiście pod koniec stycznia Tokajew.

Tyle, jeśli chodzi o chleb. Władze w Nur-Sułtanie zapewnią jednak też igrzyska: będą miały formę polowania na pieniądze wyprowadzone z kraju przez klan i współpracowników Nazarbajewa. Nie jest to nowość. „Wydarzenia na początku 2022 r. były zaledwie kulminacją rozłamu w reżimie, ujawniającą istnienie dwóch rywalizujących grup – związanej z Tokajewem oraz drugiej, powiązanej w jakiś sposób z byłym prezydentem Nazarbajewem oraz szefem Narodowej Komisji Bezpieczeństwa Karimem Masimowem" – analizował dla Carnegie Endowment for International Peace Luca Anceschi, ekspert z University of Glasgow. Teraz czeka Kazachów kolejny akt tej batalii wewnątrz establishmentu. Tokajew dał swoim urzędnikom czas do początku kwietnia na „repatriację olbrzymich sum nielegalnie znikających z kraju". Nazwiska autorów tego procederu nie padły, ale tak w kraju, jak i w środowiskach ekspertów zajmujących się Azją Centralną nie ma wątpliwości, że to kamyczek do ogródka Nazarbajewów.

Nur do portfela sułtana

Ten akt wojny można podsumować dwojako: jest czego szukać oraz nie będzie to proste. Familia Nazarbajewów i garść co najmniej kilkuset zblatowanych z nią kazaskich miliarderów systematycznie wyprowadzała poza granice kraju swoje fortuny. A tylko w przypadku „osobistego" majątku Nursułtana Nazarbajewa w grę może wchodzić kwota rzędu 100 mld dolarów.

Jak można przypuszczać, pieniądze trafiły głównie na Zachód, gdzie dziś media i politycy na potęgę konkurują o to, kto ujawni więcej podejrzanego majątku kazaskiego satrapy. „Między 2008 a 2015 r. wydaliśmy złote wizy 205 kazaskim kleptokratom, żeby mogli lokować swoje brudne pieniądze w Zjednoczonym Królestwie" – grzmiała na początku lutego w brytyjskim parlamencie laburzystka Margaret Hodge. „Sąd Najwyższy (UK High Court) naświetlił sposoby, jakich używała jedna z trzech córek Nazarbajewa, Alija, żeby wyprowadzić z kraju ponad 300 mln dol. poprzez mechanizm firm offshore, ulokowanych m.in. na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych" – wytykała. Według niej Władimir Kim, oficjalnie najbogatszy Kazach, jest jedynie słupem w koncernie Kazakhmys PLC, pierwszej spółce z tego kraju notowanej na londyńskiej giełdzie.

Hodge powoływała się też na opublikowany na fali zainteresowania Kazachstanem raport jednego z najpotężniejszych think tanków na Wyspach, Królewskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (Chatham House). Jego autorzy szacują, że kazaski establishment kupił tylko w Wielkiej Brytanii majątki warte 0,5 mld funtów. Mniej więcej 450 mln dolarów, czyli lwia część tej kwoty, to inwestycje krewnych Nazarbajewa.

I to pewnie są ostrożne szacunki, bo z licznych publikacji mediów na Wyspach wyłania się dosyć długi rejestr aktywów. Na listach brytyjskich posiadłości kazaskiego „lidera" są m.in.: klockowata posiadłość Toprak Mansion przy ulicy Bishops Avenue – zwanej „aleją miliarderów" – kupiona w 2008 roku za, bagatela, 50 mln funtów; Sunninghill Park – rezydencja kupiona za 15 mln funtów (z nonszalancką nadpłatą o wartości 3 mln) przez zięcia Nazarbajewa. Najstarsza z córek byłego prezydenta współdzieli wraz z synem dom przy słynnej Baker Street, wart podobno 160 mln funtów, a w innych nieruchomościach może mieć prawie drugie tyle.

Londyn to oczywista przystań. Mniej eksponowane zakupy Nazarbajewowie robili m.in. w niemieckim Baden-Baden, gdzie przejęli i odrestaurowali na swoje potrzeby zamek Seelach wraz zielonym kompleksem wokół niego i nowymi dodatkami do historycznej zabudowy: rezydencjami mieszkalnymi, podziemnym welness, krytym basenem. Ten sam podmiot, który obsłużył transakcję, kupił też cztery inne obiekty w okolicy, w tym hotel Buehlerhoehe czy stuletnią willę. Akurat w porównaniu z Londynem zakupy wyszły dosyć tanio – przez konta spółki przeszło jakieś 100 mln euro.

Kurorty zresztą zawsze były wysoko na liście przyjemności prezydenckiego klanu. Być może pomysł na Baden-Baden pojawił się, gdy Nazarbajew zaczął przyjeżdżać do czeskich Karlowych Warów. Skoligacony z klanem biznesmen Kajrat Boranbajew ma tam rezydencję Ahlan, gdzie prezydent miał bywać tak często, że miejscowi zaczęli uznawać go za właściciela. W pobliżu własny hotel w tradycyjnej zabudowie, Myslivna, ma też jeden z zięciów prezydenta. Przy czym czeskie nieruchomości warte są po kilka milionów euro, więc na tle całego rejestru nieruchomości są ledwie widocznym marginesem.

Listę można by jeszcze długo ciągnąć, bo burzliwe życie rodzinne w klanie Nazarbajewów – rozwody, zbuntowani wnukowie, stado byłych i obecnych zięciów oraz krewniacy wszystkich zainteresowanych – sprzyjało wyciąganiu na jaw rodzinnych inwestycji. W aktach procesowych są więc też rezydencja La Tropicale w Cannes (30 mln euro za willę z siedmioma sypialniami, basenem i dwiema piwnicami), mieszkania na Manhattanie, wille na Florydzie. Można tylko przypuszczać, że Nazarbajewowie mogą też mieć bezpieczne przystanie w Rosji, Chinach czy w karaibskich rajach – skromne, ale nieprzyciągające zbytniej uwagi. Śledczy z Nur-Sułtanu będą mieć zatem pełne ręce roboty.

Czytaj więcej

Kosowo. Kopacze bitcoina wypędzeni z raju

Kuchnia kleptokratów

Bazar Altyn Orda w mieście Ałmaty wygląda tak, jakby leżał na przeciwnym biegunie do Baden-Baden czy Londynu. Znacznie bliżej mu do bazaru Różyckiego czy Stadionu Dziesięciolecia w latach ich handlowej świetności. A jednak to właśnie na tym rozległym targowisku, gdzieś na obrzeżach pierwszej stolicy niepodległego Kazachstanu, wykuwała się jakaś cząstka bogactwa prezydenckiego klanu. Przez lata za działalność bazaru odpowiadał brat Nursułtana – Bolat.

„Poinstruowałem gubernatora regionu Ałmaty oraz burmistrza miasta, podobnie jak rząd, by przyjrzeli się temu, co się na tym bazarze dzieje, i w końcu przywrócili tam jakiś porządek. To mroczne miejsce, przystań dla kryminalistów, o czym mieliśmy okazję się przekonać podczas styczniowych wydarzeń w Ałmatach" – stwierdził Tokajew w jednym z wystąpień.

Altyn Orda i zapewne dziesiątki innych dużych targowisk w całym kraju były finalnym ogniwem w całym łańcuchu wyciskania pieniędzy z handlu. Bolatowi Nazarbajewowi przypisuje się również faktyczną kontrolę strefy Khorgos, obszaru wolnego handlu na granicy z Chinami. W tej biznesowej „czarnej dziurze" mogło przepadać po kilka miliardów dolarów opłat celnych i podatków rocznie. Wystarczy zajrzeć do oficjalnych statystyk obu krajów: Chińczycy szacują wartość swoich towarów wyeksportowanych w 2021 roku do Kazachstanu na 25,2 mld dolarów, Kazachowie szacują import z Chin w tym samym czasie na... 18,1 mld dolarów. Wygląda na to, że 7,1 mld dolarów w tajemniczy sposób zniknęło gdzieś na granicy. W 2020 roku analogiczna „suma-duch" sięgała 5,7 mld dolarów, w 2019 roku – 7,6 mld. Trudno zatem się dziwić, że w przewodnikach po Ałmatach Altan Orda wskazywana jest jako miejsce, w którym ceny są „dobre, na rozsądnym poziomie".

Oczywiście, to niejedyny mechanizm wyprowadzania pieniędzy z budżetu. Timur Kulibajew – mąż średniej z córek prezydenta, Dinary – miał, przynajmniej w powszechnym mniemaniu, dorobić się fortuny na budowie nitki gazociągowej z Kazachstanu do Chin. Inny biznesmen – a przed laty szef gabinetu Nazarbajewa – Bułat Utemuratow miał swój złoty strzał w 2007 roku, kiedy Włosi z UniCredit kupili 92 proc. kazaskiego ATF Banku za 2,1 mld dolarów. Jeszcze inny przykład z ostatnich tygodni to spółka Operator ROP, która odpowiadała w kraju za recykling części samochodowych – najwyraźniej kontrolowana przez Aliję Nazarbajewą pobierała opłaty recyklingowe, zatrzymując je dla siebie, a państwowe firmy odwalały robotę za prezydenckie przedsiębiorstwo.

Wymieniane powyżej mechanizmy należą do tych najprymitywniejszych. Prawda o przepływach finansowych w establishmencie Nur-Sułtanu kryje się w głowach handlarzy i kierowników z lokalnych bazarów oraz dokumentacji widmowych spółek z rajów podatkowych. Tropy wiodące do tych pieniędzy zostały zapewne zatarte, a zapowiedzi Tokajewa zdadzą się na nic. Następcy Nazarbajewa nie chodzi jednak raczej o to, by króliczka złapać, lecz by gonić go. Bo ta gonitwa gwarantuje trzymanie dawnych władców Kazachstanu z dala od decydenckich foteli. Taki bowiem był plan klanu. Pierwszy prezydent pozostawał liderem rządzącej – i praktycznie jedynej – partii, kierował też Narodową Radą Bezpieczeństwa. Dariga, najstarsza z córek, w przyszłości wicepremier rządu w Nur-Sułtanie, zasiadała w Senacie i według plotek szykowała się co najmniej do kierowania tą izbą, jeśli nie do funkcji prezydenckiej. Były premier Karim Masimow kierował służbą bezpieczeństwa, co było argumentem ostatecznie rozstrzygającym w wielu zakulisowych rozgrywkach.

Czytaj więcej

Facebook. Nowa nazwa, stare grzechy

Upadłe symbole

Stary porządek runął ledwie kilkadziesiąt godzin po Nowym Roku. Robotnicy eksploatujący złoża surowcowe w zachodniej części kraju demonstrowali od tygodni, może i miesięcy, nierzadko skandując pod adresem pierwszego prezydenta „won, dziadku", a w domyśle kierując te słowa do całej kliki politycznej, do której zaliczano też ekipę Tokajewa. Ale impulsem, który wyprowadził na ulice tłumy, miała być podwyżka cen LPG. Przerabianie aut na gaz stało się w ostatnich latach praktyką powszechną, jak niegdyś w Polsce, tak było po prostu taniej.

Jednak wraz z pojawieniem się protestujących narracja rozmaitych stron kazaskiej konfrontacji zaczyna się rozjeżdżać. Niewykluczone, że w chaosie, jaki zapanował na ulicach Ałmatów, a potem kolejnych dużych miast, każdy z aktorów próbował rozegrać własną partię. Być może pojawienie się protestujących „nowa" władza – czyli Tokajew – chciała wykorzystać do odsunięcia „starej". Po pewnym czasie jednak manifestacje przerodziły się w demolkę. „Weszłam do budynku, w którym jest moje studio, i uświadomiłam sobie, że zapomniałam kluczy. Kiedy jednak weszłam na piętro, zobaczyłam, że nie będą mi potrzebne" – opowiada Mimi Ilnickaja, projektantka mody z Ałmatów, w telewizyjnym reportażu Deutsche Welle. Jej pracownia została praktycznie spalona do cna, przypomina raczej budynek po ostrzale artyleryjskim niż miejsce zdewastowane przez chuliganów. Całość strat poniesionych przez biznes – zarówno duży, jak i mały – ocenia się na mniej więcej 150 mln euro.

Z narracji rządu wynika pośrednio, że chuligańskie wybryki mogły być sprowokowane przez adwersarzy z otoczenia Nazarbajewa. Do działania rzucono chuligańskie gangi, wcześniej powiązane z półświatkiem, który umożliwiał przemyt i wyprowadzanie pieniędzy z państwowych funduszy. Z jednej strony chciano skompromitować demonstrantów, z drugiej – wysłać zamożniejszym Kazachom sygnał „wszystko, co macie, możecie stracić, jeżeli staniecie po stronie tej dziczy". O tym, że coś jest na rzeczy, może też świadczyć opieszała, kompletnie nieproporcjonalna reakcja służb bezpieczeństwa, które nie były w stanie zmobilizować w pierwszym stadium protestów sił pozwalających opanować sytuację.

Nie przypadkiem też po pierwszych dwóch dniach protestów realny przebieg wydarzeń zaczyna rozmywać się w lawinie teorii spiskowych, dezinformacji i sprzecznych relacji. W niektórych miejscach siły bezpieczeństwa – w tym przypadku przede wszystkim policjanci i ściągane naprędce wojsko – odmawiają interweniowania. Gdzie indziej dochodzi do starć. „Jeszcze raz wyjdziecie protestować i was pozabijamy" – miała usłyszeć 57-letnia Asel, demonstrantka postrzelona w Ałmatach. „Uciekaliśmy pod kulami" – potwierdzali inni mieszkańcy miasta w relacjach zebranych przez „Financial Times". Tradycyjne media pokazywały przebitki z objętych płomieniami ulic, w mediach społecznościowych pojawiały się klipy dowodzące m.in., że przebrani za policjantów prowokatorzy strzelają do protestujących albo że protestujący ściągają konie i szarżują na nich na siły porządkowe.

Nie ulega natomiast większym wątpliwościom finalny bilans zamieszek: oficjalnie to w przybliżeniu 225 zabitych (w tym 19 funkcjonariuszy), 4,5 tys. rannych oraz około 10 tys. aresztowanych. Większości z nich daleko do miana „terrorystów" czy „wewnętrznych" lub „zewnętrznych" wrogów, choć niewątpliwie na ulicach – w pierwszej fazie protestów – dosyć zgodnie pojawili się zarówno zwolennicy modernizacji i demokratyzacji kraju na zachodnią modłę, jak i garstka przedstawicieli rodzimych nacjonalistów i konserwatystów (choć nie islamskich radykałów, bo tych raczej w Kazachstanie nie ma). Niewykluczone, że w tej statystyce ujęto też grupkę współpracowników Nazarbajewa, którzy jako pierwsi zostali oskarżeni o korupcję.

Pierwszy prezydent pojawił się publicznie od tamtej pory tylko raz. W połowie stycznia wygłosił kilkuminutowe orędzie do narodu, oceniając dosyć abstrakcyjnie protesty jako „lekcję dla nas wszystkich" i zaprzeczając, by uciekł z ojczyzny (miejsce jego pobytu właściwie do dziś nie jest znane, choć w pierwszych dniach po spacyfikowaniu protestów mówiło się o Rosji). Padło oczywiście też rytualne dementi tego, by we władzach kraju miała miejsce jakaś konfrontacja, oraz przypomnienie o zasługach Nazarbajewa dla niepodległego Kazachstanu.

Czytaj więcej

Tunezyjska demokracja w odstawkę. Robocop wywraca stolik

Od multiwektorowości do klienta Kremla

Pod tym jednym względem 81-letni Nazarbajew może się nie mylić. Od 1991 do 2019 roku, kiedy to pierwszy prezydent oddał stanowisko drugiemu, Kazachstan cieszył się wyjątkową w regionie stabilnością. Tadżykistan rozpruła wojna domowa, Kirgistan przetrwał kilka rewolucji skutkujących upadkiem liderów, Turkmenistan nękały dwie operetkowe dyktatury (druga wciąż trwa), a Uzbekistan doświadczył zarówno zamordystycznej dyktatury, jak i pojawienia się rodzimych ekstremistów islamskich. W Ałmatach, a potem w Nur-Sułtanie panowała wręcz nuda, do tzw. Państwa Islamskiego przyłączyło się wszystkiego około 150 Kazachów, a w rankingach szczęśliwej egzystencji (co przypomniał już po protestach z ironią indyjski ekonomista Jairaj Devadiga) Kazachowie wyprzedzali jakoby Japończyków. Co więcej, Nazarbajew dbał o to, by stać z boku odradzającej się rywalizacji między Zachodem a Rosją, a jego neutralność w kolejnych odsłonach odradzającej się zimnej wojny była jednym z atutów jego kraju.

Dziś ta neutralność (nazywana w czasach Nazarbajewa multiwektorowością) należy już do przeszłości. W obliczu nieporadności, a może niesubordynacji rodzimych służb bezpieczeństwa w czasie styczniowych zamieszek Tokajew wezwał na pomoc Rosjan i pozostałych członków Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, powołanej niegdyś jako odpowiednik NATO dla poradzieckich państw. Jak wskazuje Anceschi, niewielki, w sumie dwutysięczny kontyngent cudzoziemskich żołnierzy był w stanie przywrócić spokój na ulicach, co jeszcze bardziej eksponuje impotencję rodzimych służb.

– Ale interwencja to miecz obosieczny. Wojska Układu pomogły Tokajewowi utrzymać się przy władzy, ale też złączyły, być może nierozerwalnie, przyszłość polityczną Kazachstanu z Władimirem Putinem – dowodzi analityk. Od teraz wspomnienie interwencji będzie powracać, gdy tylko Putin będzie potrzebować symbolicznego lub realnego wsparcia Nur-Sułtanu. A kontyngent Układu być może będzie koszarować w Kazachstanie długo. – Rosja będzie kontynuować wsparcie Kazachstanu w zakresie szkolenia wojskowych specjalistów – oświadczył Putin podczas styczniowej wizyty Tokajewa w Moskwie, rychło po zgnieceniu protestów.

Z pewnej oddali rozwój sytuacji w Nur-Sułtanie będą śledzić Chińczycy i Turcy. Dawna radziecka republika była uważana za jakąś część ich stref wpływów i wzrost znaczenia Moskwy niekoniecznie może cieszyć Pekin i Ankarę. Z drugiej strony za Wielkim Murem nie traktowano Kazachów z sentymentem. Byli po prostu znaczącym partnerem handlowym oraz źródłem jakże potrzebnych surowców.

Odwrotnie w Turcji – Ankara uznaje Azję Centralną za obszar kulturowo i (pre)historycznie związany z Turcją; chciałaby ujmować Kazachstan w swoich koncepcjach „tureckiego półksiężyca", ale nie oznacza to wyjątkowo bliskiego sojuszu. Inna sprawa, że jeżeli Rosja zacznie zbyt energicznie rozpychać się u nowego klienta, to pozostali zainteresowani wpływami w Kazachstanie mogą chcieć kontrować jej poczynania. I zacznie się nowa Wielka Gra.

W połowie lutego odbyło się kluczowe dla przyszłego dobrobytu Kazachstanu spotkanie rządzących. „Prezydent Kasym-Żomart Tokajew przedstawił priorytety rozwoju społeczno-gospodarczego na ten rok. Jednym z zadań rządu jest podniesienie dochodów ludności oraz stworzenie nowych miejsc pracy" – spieszył donieść po naradzie szef rządu Alichan Smailow.

Co ciekawe, pierwszym zadaniem – do realizacji do końca miesiąca – jest digitalizacja procesu planowania budżetu. Być może ma to prowadzić do większej przejrzystości państwowych finansów. Do końca marca resort finansów, Agencja Planowania Strategicznego i Komisja Rachunkowa mają też dokonać przeglądu wszystkich publicznych inwestycji, wyłapując te nieefektywne i nieprzynoszące społeczno-gospodarczych efektów. Zmiany dosięgną też Narodowej Izby Przedsiębiorczości, która ma się teraz skoncentrować na wspieraniu i ochronie małych firm. Do tego wisienka na torcie: audyt ceł i taryf czeka też regulatorów, celników i rozmaite państwowe monopole – docelowo mają wskazać te opłaty, które będzie można zmniejszyć lub skasować w ogóle.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi