Pakistan. Mocarstwo atomowe w fazie rozkładu

Mocarstwo atomowe pogrążające się w politycznym chaosie? Jakby światu nie dość było wojny w Ukrainie, taki scenariusz realizuje się właśnie w Pakistanie.

Publikacja: 06.05.2022 17:00

Karaczi, marzec 2022 r.

Karaczi, marzec 2022 r.

Foto: Getty Images

Sahib Bajwa przemówił głosem Ameryki, gdy tylko Imran Khan spróbować stworzyć dla Pakistanu prawdziwie niezależną politykę zagraniczną. Dowódcy armii znów martwią się o swoje dolary" – tak podsumowywał na łamach magazynu „The Diplomat" politykę szefa sztabu, Qamara Javeda Bajwy i reszty generalicji, Aun, student socjologii jednej z pakistańskich uczelni. „Imran Khan miał rację, mawiając zwykle, że armia bierze pieniądze od Ameryki za nękanie własnego ludu. To samo Amerykanie właśnie zrobili, usuwając jedynego uczciwego przywódcę, jakiego ten kraj kiedykolwiek miał" – sekundował mu menedżer jednej z nielicznych w kraju agencji marketingu internetowego.

Od niemal trzech tygodni kraj dysponujący arsenałem nuklearnym, posiadający liczną grupę wrogów, pogrąża się w kryzysie konstytucyjnym. Prawie cztery lata rządów partii Teheek-e-Insaf (Pakistański Ruch na rzecz Sprawiedliwości – PTI) obfitowały w spory i kontrowersje. Ostatecznie opozycja wysadziła z siodła PTI, a także jej twórcę, przewodniczącego i szefa rządu – Imrana Khana. Doszło do tego później, niż można się było spodziewać. Na początku marca partie opozycyjne zażądały głosowania nad wotum nieufności dla gabinetu Khana. Ten kontratakował, domagając się od prezydenta kraju rozwiązania parlamentu, a potem ogłoszenia wcześniejszych wyborów. Bezskutecznie – 10 kwietnia przegrał głosowanie i został zmuszony do odejścia z urzędu. I jak przekonuje, cała operacja odbyła się pod dyktando mundurowych i stojącego za nimi Waszyngtonu.

Były szef rządu ruszył w teren przekonywać, że spisek elit i Białego Domu uniemożliwił mu realizację marzenia o kraju zorganizowanym na wzór Medyny za czasów Mahometa, państwie prawdziwie opiekuńczym, pozbawionym „łapówkarzy, obrotokratów (nawiązanie do łatwości zmiany sojuszy przez partie z głównego nurtu – red.) i dakolitów (kryjących się zaroślach pospolitych bandytów – red.)".

Khan wystrzega się bezpośrednich ataków, ale jego wyborcy wiedzą, co myśleć. I wiedzą, co robić. Mają zjechać do Islamabadu na protest okupacyjny i nie ruszać się z centralnych placów stolicy, dopóki nie zostaną ogłoszone wcześniejsze wybory. Wymuszą je albo armia i inne służby rozpędzą tłum przemocą – tak czy inaczej PTI będzie triumfować.

Czytaj więcej

Serbia oddala się od Europy

Imran zwany Tępakiem

Z perspektywy przeciętnego Pakistańczyka Mahomet nie mógł nie grać w krykieta. Odziedziczona po Brytyjczykach dyscyplina sportu w wielu miejscach na świecie budzi większe emocje niż jakikolwiek inny sport. Na subkontynencie indyjskim była ona alternatywną religią, która godziła hinduistów i muzułmanów ponad wszelkimi podziałami. Nic zatem dziwnego, że 25 marca 1992 r. był jednym z najważniejszych dni w historii Pakistanu.

W pamiętną środę na stadionie w Melbourne zgromadziło się 87 tys. ludzi, by osobiście obejrzeć finał mistrzostw świata w krykiecie. I oglądało go coraz szerzej otwartymi ze zdziwienia oczami: w pewnym momencie Brytyjczycy stracili przewagę i ostatecznie przegrali ponad 20 pkt. Duża w tym zasługa pakistańskiego kapitana Imrana Khana, który nie tylko świetnie zagrał, ale z zawodników złamanych wcześniejszymi porażkami stworzył drużynę. W szatni Khan miał wygłaszać mowy motywacyjne, porównując swój zespół do „tygrysa w potrzasku" i apele o mobilizację dla zwycięstwa. Zdobywał swoje pierwsze szlify w przekonywaniu słuchaczy do działania.

Ale też trudno się dziwić tej zaciętości kapitana pakistańskich krykiecistów. Khan dobiegał właśnie czterdziestki, kariera na murawie nieubłaganie musiała się wkrótce skończyć. Całe dotychczasowe życie miał pod górkę: Pasztuni – a z tej grupy etnicznej wywodzi się Khan – są w Pakistanie uważani za prymitywnych wieśniaków. „Są rozsiani po całym kraju, zatrudnia się ich w transporcie albo jako ochroniarzy. Rodzina Khana pochodzi z takiej właśnie społeczności, z plemienia Niazi, które osiadło w okolicach pendżabskiego miasta Mianwali" – relacjonował wieloletni korespondent w tym kraju Anatol Lieven w książce „Pakistan. A Hard Country".

Na Wyspach też nie było wcale lepiej, bowiem w owym czasie Brytyjczycy wszystkich Pakistańczyków traktowali jak barbarzyńców. Gdy więc na Khana spłynęła sława, odmiana losu była odurzająca: kapitan krykiecistów rzucił się w wir życia towarzysko-rozrywkowego. Biesiadował z księżną Dianą, bawił się z Mickiem Jaggerem, romansował z zauroczonymi nim kobietami, a w 1995 r. wżenił się w rodzinę brytyjskich milionerów. Małżeństwo nie wyhamowało jego apetytu na życie. Dekadę później była żona opisywała go w skandalizującej autobiografii jako kokainistę, który dorobił się co najmniej piątki pozamałżeńskich potomków. W tym czasie za gasnącą gwiazdą krykieta uganiały się głównie tabloidy, tropiąc jego dosyć krótki i burzliwy związek z popularną pakistańską pogodynką. Rodzinne życie Khana ustabilizowała dopiero trzecia żona, Buszra Bibi, która miała z kolei przekonać go do religijnego odrodzenia w rycie jednej z mistycznych wersji islamu.

Ale Khan zapewne myślał o ustatkowaniu się znacznie wcześniej. W końcu już w 1996 r. założył Pakistański Ruch na rzecz Sprawiedliwości, choć jego próby zabierania głosu w sprawach publicznych były początkowo dosyć żałosne i przyniosły mu przydomek „Im The Dim" (Im Tępak), który po latach z lubością wytykał mu choćby Salman Rushdie. Zresztą ksywka prześladuje Khana do dziś, wystarczy przejrzeć listę filmów z YouTube'a z udziałem szefa PTI. Błyskotliwy czy nie, gwiazdor krykieta nie miał wówczas jednak wielkich szans w rodzimej polityce. Pakistańska scena polityczna była zabetonowana niemal od pierwszych dni istnienia republiki: przeważnie krajem rządziły wojskowe junty, a w przerwach władza krążyła między klanem Bhutto i jego Pakistańską Partią Ludową a rodziną Sharifów i ich Pakistańską Ligą Muzułmańską.

Z końcem lat 90. duopol ten ponownie rozbiła armia. Przewrót generała Perveza Musharrafa w 1999 r. doprowadził do usunięcia z polityki Nawaza Sharrifa i podtrzymał polityczne wygnanie Benazir Bhutto. Jednak dwa lata później, gdy w wieże WTC wbiły się samoloty pilotowane przez terrorystów z Al-Kaidy, Musharraf stał się kluczowym sojusznikiem Ameryki, a jednocześnie Amerykanie zaczęli baczniej zwracać uwagę na to, kogo wspierają. Waszyngton zaczął wypłacać Islamabadowi wielomiliardową pomoc (zwłaszcza na potrzeby armii), ale też dbał o to, by generałowie nie zaciskali zbyt mocno pięści na gardłach swoich świeckich przeciwników, za to walczyli – przynajmniej formalnie – z muzułmańskimi radykałami.

Kampania przeciw rodzimym dżihadystom pogrążyła republikę w chaosie i zmusiła Musharrafa do wprowadzenia stanu wyjątkowego. Wybuchły protesty przeciw tej decyzji, a ich czołowym bohaterem stał się Khan, wciąż korzystający ze sławy legendy sportu. „Ten gwałtowny i nieprzekupny oponent dyktatury został aresztowany i oskarżony o terroryzm, za co groziła kara śmierci lub dożywocie. Wywieźli go w kajdankach do odludnego więzienia pod wzmożonym nadzorem" – wspominał po latach pakistański politolog i pisarz Tariq Ali.

Wywieźli i wkrótce wypuścili. Cóż, dyktatura Musharrafa nie należała do tych najbardziej zamordystycznych, pod presją Białego Domu generał wkrótce pożegnał się z prezydenturą, a do kraju wróciła Benazir Bhutto. Wkrótce zginęła w zamachu, co z kolei otworzyło na pewien czas drogę do stanowisk jej mężowi i politykom jej partii. A niedługo potem na scenie ponownie pojawił się Nawaz Sharif. Pakistan wracał do tradycyjnego duopolu, a w społeczeństwie gasła nadzieja, że cokolwiek może się jeszcze w kraju zmienić.

Szarawary, talibowie, służby

Ktokolwiek zakładał, że lata brylowania na londyńskich salonach i długa lista znajomych z celebryckiego świecznika dowodzą sympatii Khana dla Zachodu, ten się przeliczył. W pierwszej dekadzie XXI w. pakistański gwiazdor ponownie odnalazł Allaha i pasztuńskie korzenie, stał się żarliwym obrońcą talibów, afgańskich i rodzimych, a wreszcie – czołowym krytykiem Zachodu.

Gdy tylko do władzy powrócili cywile, Khan ruszył w teren. W szczególności krążył po Północno-Zachodniej Prowincji Granicznej, pakistańskim mateczniku ruchu talibskiego, szerokim łukiem omijanym przez elity z Islamabadu. Pojawiał się tam, gdzie na pasztuńskie wioski spadały rakiety z amerykańskich dronów, w medresach prowadzonych przez miejscowych radykałów i biednych miasteczkach rządzonych przez lokalnych kleptokratów.

W miejscach, gdzie po lokalnych wyborach do władz trafiali członkowie PTI, do medres zaczęły być kierowane dotacje z miejskiej czy wioskowej kasy. A szef partii nie ustawał w antyzachodnich tyradach. „Zwyciężymy w wojnie tylko wtedy, gdy odetniemy się od Stanów Zjednoczonych. NATO reprezentuje zachodnich, żądnych krwi liberałów" – pouczał jednego z amerykańskich reporterów w 2014 r. „Jak długo talibowie wierzą, że toczymy wojnę w imieniu Ameryki, tak długo będą wypowiadać nam dżihad. To będzie wojna bez końca" – dorzucał. Nic dziwnego, że wkrótce dorobił się nowej ksywki: Taliban Khan.

Drugim elementem nowej strategii była zmiana wizerunku: dżinsy (częsty obiekt tyrad Khana) oraz garnitury polityk-celebryta zastąpił szarawarami oraz pasztuńskim pakulem, w dłoniach pojawił się różaniec misbaha. Mizoginizm na modłę zachodnich playboyów zastąpił konserwatyzm, rozumiany jako odsyłanie kobiet do domu i dzieci oraz pakistańskie seksistowskie odpowiedniki „cnót niewieścich". Khan odkrył zalety pasztunwali, czyli rodzimego plemiennego kodeksu honorowego, z jego filozofią bliską Kodeksowi Hammurabiego oraz brutalnymi karami dla wszystkich, którzy odstają od „normy" wyznaczonej przez plemienny zwyczaj.

Do tego Khan dorzucił jeszcze gorącą krytykę krajowego establishmentu – za rozrzutność, korupcję, zblatowanie z Zachodem. Sam zapowiadał przez lata, że w momencie objęcia władzy zostanie w „skromnym domku na przedmieściach Islamabadu", a majątek zgromadzony w luksusowych rezydencjach rządowych trafi na wyprzedaż. W jakiejś mierze tak się stało, bowiem w pierwszych dniach urzędowania w 2018 r. odbyła się choćby wielka aukcja kilkudziesięciu rządowych limuzyn. Inna sprawa, że Khan mógł sobie na takie gesty pozwolić, jego osobisty majątek szacowano kilka lat temu na kilkadziesiąt milionów dolarów.

W ten sposób początkowo pogardzany outsider polityczny stał się czarnym koniem, a gdzieś w połowie poprzedniej dekady – trzecią siłą w parlamencie. Za Khanem zaczęła głosować Północno-Zachodnia Prowincja Graniczna, ale z czasem PTI uchwyciła przyczółki i rozbudowała bazę wyborczą w Pendżabie, wcześniej bastionie klanu Bhutto, i Karaczi, gdzie formalnie i nieformalnie władali Sharifowie. O ironio, drogę do wyborczego zwycięstwa torowali mu też wojskowi, w szczególności środowiska związane z ISI (Inter-Service Intelligence), czyli mundurowymi służbami wywiadowczymi.

Jeżeli w Pakistanie można mówić o „głębokim państwie", to jego fundamentem są właśnie agenci ISI. Wywiad zbudował swoją potęgę na organizowaniu wsparcia dla afgańskich mudżahedinów w latach 80., gdy zarządzał cichym amerykańskim wsparciem dla antyradzieckiej rebelii pod Hindukuszem – od dostaw sprzętu, przez przepływ zagranicznych bojowników, po wprowadzanie zachodnich „doradców", szkolących mudżahedinów. A po rejteradzie Armii Radzieckiej ISI zaczęło tworzyć region skrojony pod własne potrzeby. Przykładowo, w latach 90. Afganistan miał stanowić strategiczne zaplecze na wypadek indyjskiej inwazji na Pakistan – zaplecze, na którym pakistańska armia miała się przegrupować po ewentualnym zepchnięciu jej do defensywy. Za gwarantów realizacji takiego scenariusza ISI uznały talibów, na których służby postawiły jeszcze w czasach pierwszych rządów Benazir Bhutto.

Potem było już tylko gorzej. Po zamachach na WTC i Pentagon Zachód zmusił ISI do formalnej zmiany sojuszy, co skomplikowało sytuację, bo interesy obu stron nie zawsze były zbieżne. Służby aresztowały zwykle płotki, a z drugiej strony konsekwentnie chroniły afgańskich przywódców, dzięki czemu talibska struktura dowodzenia stosunkowo bezpiecznie przetrwała amerykańską interwencję w takich miejscach, jak Peszawar czy Karaczi. Po dekadzie takiego lawirowania nie było zaskoczeniem, że amerykański rajd na kryjówkę Osamy bin Ladena odbył się bez uprzedniego poinformowania Islamabadu o akcji.

W otoczeniu Khana nigdy nie brakowało ludzi ISI.

– Często znajdował mentorów w postaci byłych szefów tych służb, od Hamida Gula, przez Shuja Pashę, po Faiza Hamida – wylicza Niha Dagia, dziennikarka polityczna. Pierwszy to weteran ISI jeszcze z czasów interwencji Armii Radzieckiej. Drugi dowodził wywiadem w latach 2008–2012, czyli w czasach wspomnianego ataku na rezydencję Bin Ladena. Trzeci z kolei kierował służbami już za rządów Imrana Khana i, jak przekonują niektórzy pakistańscy eksperci, to właśnie próba obronienia go przed odwołaniem przyniosła wcześniejszą dymisję gabinetu.

Czytaj więcej

Dlaczego Putin nie zaatakuje Ukrainy

Tygrys znowu w potrzasku

Kraj po niespełna czterech latach rządów mistrza krykieta nie wygląda o wiele lepiej niż przed 2018 r. – Toniemy w długach. Czas odbić tym statkiem od brzegu – oświadczył w minionym tygodniu świeżo zaprzysiężony następca Khana na stanowisku szefa rządu Shabhaz Sharif, młodszy brat Nawaza Sharifa. – Postrzegam mój rząd jako gabinet wojenny. Jesteśmy bowiem na wojnie z pogłębiającym się ubóstwem, bezrobociem i inflacją. To wojna z wszystkimi problemami kraju – perorował.

Cóż, odwołujący się do Allaha i narodowej dumy Khan nie wyciągnął kraju z kłopotów w czasie swoich rządów. Wręcz przeciwnie, z danych Banku Światowego za 2020 r. (ostatnich względnie kompletnych) wynika, że liczba osób żyjących poniżej progu ubóstwa zwiększyła się o dwa miliony tylko w tamtym pandemicznym roku, a w skali całego całego kraju – z 4,4 do 5,4 proc. Aż 40 proc. gospodarstw domowych jest zagrożonych, w różnym stopniu, głodem. Dane Statista.com wskazują z kolei, że jeśli w 2019 r. bezrobocie nieco się zmniejszyło (z 4,08 do 3,98 proc.) to już rok później podskoczyło do 4,65 proc., a w 2021 r. mogło się nawet podwoić – a oficjalne wskaźniki mają to do siebie, że rozmijają się z rzeczywistością. W ostatnich latach inflacja sięgnęła podobno kilkunastu procent.

Hajira Maryam, badaczka z Oksfordu, na łamach magazynu „Foreign Policy" dowodzi, że właśnie niewielka poprawa sytuacji gospodarczej doprowadziła do upadku gabinetu Khana. O ironio, choć retorycznie wypowiedział on wojnę elitom, to w pakistańskim resorcie finansów i gospodarki przez ostatnie cztery lata dowodzili ci sami urzędnicy, co wcześniej. Poluzowano nieco krępujące biznes regulacje (Pakistan awansował w rankingach wolności gospodarczej ze 136. na 108. pozycję), ale generalnie odbyło się to pod presją Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który z perspektywy ekspertów wręcz zaczął zarządzać pakistańską gospodarką. Wojna z kleptokratami sprowadziła się z kolei do umieszczenia w areszcie domowym Nawaza Sharifa, a nie ma wątpliwości, że były premier wkrótce będzie na wolności, w końcu szefem rządu jest dziś jego brat.

Co nie mniej jednak ważne, Khan stopniowo zniechęcił wszystkich zagranicznych partnerów Pakistanu. Amerykanie odcinali się od Islamabadu stopniowo, ale od 2018 r. – kiedy to Donald Trump wstrzymał prawie miliard dolarów wsparcia, motywując to minimalnymi postępami w walce z talibami – strumyczek pieniędzy konsekwentnie topniał, choć Amerykanie wciąż wysyłają Pakistańczykom granty i pomoc humanitarną.

Drugi wielki sponsor, Arabia Saudyjska, w pierwszych latach mógł – jak ironicznie komentują Pakistańczycy – wzywać Khana do Rijadu jak swojego gubernatora w Azji Południowej. Pakistański premier był jednym z nielicznych, którzy okazali domowi Saudów poparcie, gdy świat oburzał się na zamordowanie krytyka saudyjskiej monarchii, Dżamala Chaszukdżiego, w Istambule. Ale w 2020 r. relacje się ochłodziły. Saudyjczycy nie zareagowali, gdy Indie zlikwidowały szczątkową autonomię spornej prowincji Kaszmir, a gdy Khan ich za to skrytykował, Saudyjczycy zamknęli portfele.

Ostatni z wielkich sponsorów Islamabadu, Chiny, miały jeszcze silniejszą pozycję. Pomimo demonstracyjnej dewocji Khana i jego odnowionej wiary, jego urzędnicy odsyłali nawet za Wielki Mur członków muzułmańskiej mniejszości religijnej, Ujgurów, którzy uciekli z Państwa Środka przed prześladowaniami. Ale to nie wystarczyło, bo Pekin z rozczarowaniem odnotował, że projekt China-Pakistan Economic Corridor – o istotnym strategicznym znaczeniu z punktu widzenia chińskich planów zdobycia okna na Ocean Indyjski, utknął w martwym punkcie. W rezultacie w takim samym punkcie utknęły chińska pomoc i inwestycje.

„Khan jest dziś pozbawiony aliantów, zarówno w ojczyźnie, jak i poza jej granicami. Oczywiście, dla Pakistańczyków nie jest to jakieś novum. Żaden z 22 premierów tego kraju nie dokończył pięcioletniej kadencji. Tylko trzech z nich zdołało przekroczyć próg czterech lat rządów w ciągu 74 lat. Co interesujące, wszyscy tracili stanowiska w wyniku decyzji zapadających poza systemem parlamentarnym czy sądowniczym, ten jest pierwszym, który musiał ustąpić, nie uzyskując wotum zaufania"– podsumowuje Niha Dagia w „The Diplomat". Marne to pocieszenie dla świata i samego Pakistanu, choć Khan nie znalazł się przecież na politycznym cenzurowanym: PTI w sondażach z początku 2022 r. cieszyło się 28-procentowym poparciem, ledwie punkt procentowy niżej od partii Sharifów, która doszła teraz do władzy. Tygrys ponownie znalazł się w potrzasku, więc dawny czempion krykieta może dziś zrobić to, co udaje mu się najlepiej: zagrzać drużynę do boju. Oby tylko udało się w tym meczu uniknąć bijatyki na murawie.

Czytaj więcej

Kto i dlaczego trzyma z Moskwą?

Sahib Bajwa przemówił głosem Ameryki, gdy tylko Imran Khan spróbować stworzyć dla Pakistanu prawdziwie niezależną politykę zagraniczną. Dowódcy armii znów martwią się o swoje dolary" – tak podsumowywał na łamach magazynu „The Diplomat" politykę szefa sztabu, Qamara Javeda Bajwy i reszty generalicji, Aun, student socjologii jednej z pakistańskich uczelni. „Imran Khan miał rację, mawiając zwykle, że armia bierze pieniądze od Ameryki za nękanie własnego ludu. To samo Amerykanie właśnie zrobili, usuwając jedynego uczciwego przywódcę, jakiego ten kraj kiedykolwiek miał" – sekundował mu menedżer jednej z nielicznych w kraju agencji marketingu internetowego.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi