Anna Jantar. Trzy pechowe upadki

Serial, a przynajmniej film fabularny, należy się od dawna Annie Jantar. Biografia tej artystki jest bardziej dramatyczna niż Anny German, dorobek zaś – zróżnicowany i większy.

Publikacja: 05.06.2015 02:00

Anna Jantar. Trzy pechowe upadki

Foto: EAST NEWS/Lesław Sagan

Premiera biografii Anny Jantar „Tyle słońca" autorstwa Marcina Wilka – choć ma znaczące „białe plamy", uzmysławia, że życie piosenkarki, choć bogatsze od niejednego napisanego już scenariusza, wciąż nie może się doczekać swojego autora i ekranizacji. To mógłby być serial ukazujący powikłane polskie losy, bo małżeństwo zarówno dziadków, jak i rodziców artystki odbiegało od kanonów, a nieprzewidywalne wojenne losy łączyły Kresowiaków z Wielkopolanami.

Młoda, podziwiana za głos wokalistka rozpoczęła karierę z zespołem Waganci. To wtedy zaopiekował się nią przyszły mąż – Jarosław Kukulski, architekt jej kariery, a także kompozytor wielu przebojów. Małżeństwo, co zdarza się nie tylko w związkach między artystami, miało wzloty i kryzysy. Pech chciał, że jeden z nich zbiegł się z tragicznym lotem zakończonym katastrofą na Okęciu, która pogrążyła w żałobie całą Polskę. Córka Natalia, dziś również gwiazda pop, chroniona przed fatalną wiadomością, dowiedziała się o śmierci mamy przypadkowo, z telewizji.

Jest o czym myśleć

Anna Jantar zginęła, wracając z Ameryki, jej wyjazd za ocean miał zaś wszelkie znamiona ucieczki, a może tylko odpoczynku, od męża, ale też był próbą ukształtowania nowej stylistyki, rozpoczęcia na nowo muzycznej kariery. W opowiadającym o tym, dobrze udokumentowanym rozdziale pojawia się, niestety, najbardziej znacząca luka. Anna Jantar zbliżyła się w tamtym czasie do Wojciecha Morawskiego, jednego z najważniejszych perkusistów rockowych – faktycznego założyciela Perfectu, późniejszego członka supergrupy Morawski/Waglewski/ Nowicki/Hołdys. Jego nazwisko pada w książce raz, właśnie w kontekście Perfectu. I na tym koniec.

– Sprawa jest w środowisku znana – przyznaje w rozmowie z „Plusem Minusem" Marcin Wilk. – Jednak zabrakło mi czasu na jej udokumentowanie, a nie chciałem iść tropem bulwarówek. Starałem się dotrzeć do rozmówcy, ale nie spotkałem się z chęcią dialogu, co poniekąd rozumiem. Z kolei inne osoby, które miały coś do powiedzenia, nie chciały wypowiadać się pod nazwiskiem. To delikatna sprawa. Nie wiadomo, co by się działo po powrocie Anny Jantar z Ameryki. Pozostawiła po sobie zagadkę.

Przyjacielem Anny Jantar był Dariusz Kozakiewicz, jeden z najlepszych polskich gitarzystów, który zaczynał karierę z Tadeuszem Nalepą w Breakoucie. Obecnie jest gitarzystą solowym i głównym kompozytorem Perfectu. Do zespołu Anny Jantar trafił dzięki Jarosławowi Kukulskiemu, z którym nagrywał muzykę filmową. Skomponował dla Jantar „Tak dobrze mi w białym". Miał lecieć z kolegami do Ameryki, wybrał kontrakt w Norwegii.

– Grałem z Anią kilka lat – mówił mi Dariusz Kozakiewicz. – Bywaliśmy u siebie. Zaprzyjaźniła się z moją żoną. Była ciepłą osobą i zabawową dziewczyną, chociaż w jej oczach widywałem smutek. Chciała się wyzwolić spod opieki Jarka. Miała dość fabryki przebojów. Wolała robić coś ambitniejszego. Do Ameryki poleciała na kontrakt, ale pracowała też nad nowym repertuarem.

– Poznałyśmy się w Chicago, w polonijnym klubie, gdzie pracowałam z grupą, nazywała się Perfect, ale była to pierwsza wersja zespołu, który później stał się popularny w Polsce – wspominała Basia Trzetrzelewska. – Anna przyleciała na występy tam jako nasza krajowa gwiazda. Widzę ją wciąż jako śliczną, młodą, pełną życia dziewczynę, która marzyła o wielkiej miłości.

Trudno czytać dosłownie teksty piosenek Anny Jantar, których nie była autorką. Jednak pisały je zaprzyjaźnione z nią osoby, a przeboje łączy ogromny ładunek dramatyzmu. „Nic nie może wiecznie trwać" Andrzeja Mogielnickiego to opis nieszczęśliwej miłości: „Nic nie może przecież wiecznie trwać/Co zesłał los, trzeba będzie stracić/Nic nie może przecież wiecznie trwać/ Za miłość też przyjdzie kiedyś nam zapłacić".

W „Ktoś między nami" Anna Jantar śpiewała: „Ktoś może ty a może ja/ Może tylko dola zła/Chce nam siebie odebrać/ Ktoś ma dziś dla nas obcy wzrok /Naszą prawdę chcę nam wziąć/ I wierność".

Równie dramatycznie brzmiał inny przebój: „Tylko mnie poproś do tańca/ Jakbyś mnie kochał nad życie /Ja ci z nadziei różańca odpust dam /Tylko mnie poproś do tańca". Do myślenia daje również „Wielka dama tańczy sama", bo w tej piosence są zawiedzione nadzieje, samotność, niejednoznaczny stosunek do życiowego partnera. I pech.

Ostatni list

Próbę rozpoczęcia nowego życia Anna Jantar podjęła na pewno w sferze muzycznej. Postawiła na ekspresję i dynamikę, zarówno tę bardziej klasyczną, jak i pop rockową. O „Tylko mnie poproś do tańca" Anna Jantar mówiła: „Jest to kompozycja Wandy Żukowskiej do słów Bogdana Olewicza w klimacie przypominająca piękny „Grande valse brillante" Ewy Demarczyk. Kiedy usłyszałam melodię tego utworu, dosłownie zafascynowała mnie. Poprosiłam Bogdana Olewicza o tekst, a on znakomicie utrafił w jej klimat. Powstała w rezultacie piosenka dramatyczna, zupełnie inna od tych, które śpiewałam dotychczas, wymagająca innej interpretacji". Nagrywała ze Zbigniewem Hołdysem, ale i z Budką Suflera.

Marcin Wilk pisze: „Andrzej Kosmala (menedżer, tekściarz, wydawca – przyp. J. C.) zapamiętał rozmowę z Anną jeszcze przed odlotem do Stanów. W pociągu z Poznania do Warszawy mówiła mu, jak bardzo oddaliła się od Jarka, który wciąż powtarzał, że trzeba odkładać pieniądze, a tymczasem ona chciała czegoś jeszcze w życiu spróbować. – A ja wiem, jak będę jeszcze długo żyła?" – miała powiedzieć wtedy Kosmali.

Warto jednocześnie pamiętać, że roztrząsanie, co by się stało w życiu prywatnym piosenkarki, kładzie się cieniem na rodzinnej pamięci. Zwłaszcza córki Natalii Kukulskiej, która w chwili śmierci mamy była czteroletnim dzieckiem. Nie ma szansy pamiętać relacji rodziców, siłą rzeczy chce bronić ich dobrego imienia. Stąd znaczenie, jakie ma dla niej list Jarosława Kukulskiego, który został odnaleziony w bagażu Anny Jantar. Mąż pisał: „Tłumaczyłem Ci wiele razy, że powinniśmy stanowić nierozerwalną całość, mając na uwadze fakt, że tylko i wyłącznie skazani na własne siły doszliśmy do czegoś i z tego to właśnie okresu datują się Twoje i moje największe sukcesy. Marzyło mi się, że zrozumiesz to i wszelkie decyzje będziemy podejmować tylko i wyłącznie na zasadzie wspólnych ustaleń. Stało się jednak inaczej i od tego czasu coś się we mnie załamało i obudziły się we mnie żale, z którymi mimo najszczerszych chęci nie mogłem sobie poradzić. Za bardzo zaczęłaś wierzyć różnym »doradcom«, za mało mnie, choć nie miałaś ku temu żadnych powodów!".

Kukulski miał świadomość swoich błędów. „Wiem, że masz do mnie wielki żal o okres, kiedy byłaś w ciąży. Ale uwierz mi, że nie popełniłem nic takiego, co mogłoby być powodem do nienawiści. Weź poprawkę na to, że w tym okresie wszystko bardzo wyolbrzymiałaś. Jedyne, co możesz mi autentycznie zarzucić, to fakt, że parę razy zbyt dużo wypiłem (...) Bez względu na wszystko nigdy jednak nie przestałem Cię kochać, a wręcz odwrotnie – po urodzeniu Natalii pokochałem Cię stokroć więcej, a to, co Ty nazywasz zazdrością czy sprawdzaniem Cię, nie jest niczym innym jak lękiem o Ciebie".

Nie da się jednak ukryć, że list świadczy dobitnie o tym, że mąż był świadomy istnienia konkurenta: „ (...) każdy nowy partner dla Ciebie urośnie aktualnie do roli Apolla, a dziewczyna dla mnie do roli Diany. Ale na jak długo? (...) Szczęście nasze, Anusiu, zależy tylko od nas samych". Jak się okazało – nie zależało, choćby nawet chcieli.

I nie była to jedyna tego rodzaju historia w rodzinie.

Wspomnienia dotyczące rodzinnych korzeni należą do najciekawszych partii książki. Dziadek wokalistki Czesław Daniel Surmacewicz był herbu Leliwa – tego samego co Soplicowie z „Pana Tadeusza" czy Juliusz Słowacki. W II RP został burmistrzem wielkopolskiego Zduna. Na archiwalnym zdjęciu można go zobaczyć wraz z prezydentem Stanisławem Wojciechowskim.

Wypadek na polowaniu

Kiedy żona Czesława była w ciąży, wybrał się na polowanie. Był 1925 rok, a rzecz działa się nieopodal wielkopolskiego Krotoszyna. W pewnym momencie pan Czesław poczuł się źle i wrócił do pokoju hotelu Pod Białym Orłem, skąd wyszedł na taras. Stanął na szklanej podłodze, która pod postawnym mężczyzną nagle się zawaliła. Ale nie upadek był przyczyną śmierci, lecz pechowe zderzenie. Spadając do jadalni, nadział się na otwarte właśnie przez kelnerkę drzwi. Złamał kręgosłup. Zmarł dziesięć minut później. Zofia, babcia Anny Jantar, miała wtedy niespełna rok. Zaopiekowała się nią jej prababka Czosnowska, właścicielka sklepu we Wronkach.

Po latach Zofia poszła do pracy w zakładzie przetwórstwa ziemniaczanego, gdzie awansowała na księgową. Trudno jednak mówić o spełnieniu marzeń kobiety, której dorosłe życie zaczęło się jak bajka. Zofia pięknie śpiewała i grała na fortepianie. Proszę sobie wyobrazić ulicę Wronek, którą przemierzał kresowy ułan. Jego uwagę przykuł piękny śpiew. Ułanem był Czesław Surmacewicz, śpiewała jego przyszła żona Zofia. Zakochani w sobie postanowili wziąć ślub, choć nie zgodziła się na to jego rodzina. Wielowiekowe szlacheckie dziedzictwo nie pozwalało na związek z córką ze zwykłej kupieckiej rodziny. Surmacewiczowie nie pojawili się na ślubie, a Zofia nigdy nie poznała teściów, o których mówiła ironicznie, że mają „pięć mórg w doniczce".

Halina, mama Anny, również miała muzyczny talent i brała lekcje gry na pianinie. Rodzinny pech dał znać o sobie drugi raz. Dziewczynka zrywała kasztany, stojąc na drzewie. Zawołana na obiad przez mamę, spadła tak nieszczęśliwie, że złamała sobie rękę, tracąc czucie w palcach na dwa lata.

Wojna była dla rodziny totalnym zaskoczeniem, a dla rodziny Czosnowskich oznaczała także odebranie sklepu. Na tle kataklizmu, jaki przeżywali Polacy, Halina nie miała wszakże źle. Cieszyła się względami pracodawcy Niemca, potrafiła jednak obronić się przed zalotami. Później adorował ją syn wielkopolskiego złotnika, ale ona wybrała repatrianta z lwowskim akcentem – Józefa Szmeterlinga.

I jego życiorys mógłby być intrygującym tworzywem co najmniej jednego odcinka serialowej sagi. Mama Józefa pracowała bowiem w słynnym na całą Europę lwowskim cyrku Braci Staniewskich. Ciekawe, że i ona złamała sobie rękę, co oznaczało koniec kariery. Aby odtworzyć biografię Józefa Szmeterlinga, Marcin Wilk sięgnął do teczek w Instytucie Pamięci Narodowej. Pozostawił je jednak bez żadnego komentarza i analizy. A szkoda.

– Nie będę ukrywał, że na pogłębienie tematu nie wystarczyło mi czasu – mówi autor. – Sprawa nie była łatwa, a o rzeczach, które opisałem, rodzina dowiedziała się ode mnie. A może wolała nie mówić?

Ojciec Anny Jantar, po którym odziedziczyła urodę i puszystą fryzurę, urodził się w 1925 roku w Wielkim Sewluszu, który – jak wiele miast węgierskich – słynął z winnic i wielonarodowościowej mieszanki. Po 1919 roku znalazło się w granicach Czechosłowacji, co było konsekwencją przegranej przez Węgrów I wojny światowej. W 1939 roku Budapeszt znów sięgnął po nie, co po 1944 roku dla mieszkańców zakończyło się dramatycznie – wywózką na Syberię, czego większość z nich nie przeżyła.

Józef miał szczęście, ale łączyło się to z jego młodzieńczymi wyborami. Z teczek IPN dowiadujemy się, że 15-letni chłopak został sekretarzem koła naukowego Komsomołu, czyli komunistycznej młodzieżówki. Pochodzenie miał odpowiednie: ojciec Edward był robotnikiem kolejowym. Już jako siedemnastolatek rozpoczął służbę w Armii Czerwonej. Od 1943 roku służył w Wojsku Polskim, z którym przeszedł szlak od Lenino – jako dowódca drużyny – prawie do Berlina. Walczył o Wał Pomorski. 7 maja 1945 roku został ranny nad Łabą.

Wątpliwości mogą dotyczyć okresu opisanych w peerelowskich teczkach jako „walki z bandami", a także przynależności do Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, o którego powstaniu zadecydował bezpośrednio Stalin.

Nie była to bynajmniej formacja wojskowa, lecz policyjna, podległa ministrowi bezpieczeństwa. Żołnierze mieli tego świadomość, skąd brały się obejmujące całe oddziały dezercje. KBW skierowane było bowiem do walki z poakowskim podziemiem, w czasie zaś sfałszowanych przez PPR wyborów pacyfikowało wsie sympatyzujące z PSL. Na liście zabitych przez KBW znajduje się 1500 osób, aresztowanych było ponad 12 tysięcy.

Rodzice Anny Jantar wzięli ślub we Wronkach w lutym 1948 roku. Zamieszkali w Poznaniu w jednym pokoiku, w typowej dla tamtych czasów komunałce. Anna urodziła się w 1950 roku. Józef Szmeterling dla rodziny zrezygnował z kariery aktorskiej, o której marzył, a także ze służby wojskowej. Można się tylko domyśleć, że symulował przed komisją osłabienie wzroku i przeszedł do rezerwy w 1953 roku.

– Z panią Haliną, babcią Natalii, jest teraz utrudniony kontakt, bo choruje – mówi Marcin Wilk. – Brat Anny, Roman, żyje w Wiedniu i jest wycofaną osobą. Z tego, co miałem szansę zrozumieć, dla rodziny większym kłopotem niż przeszłość ich dziadka mogły być wojenne zwyczaje związane z alkoholem.

Żona najpierw doceniła jego zabawowy styl bycia, a później, z czasem, cierpiała z tego powodu. Pewne jest, że rodzice zadbali o to, by zdradzająca muzyczne talenty Ania, już jako pięciolatka miała w domu pianino. Kariera z prawdziwego zdarzenia zaczęła się od zespołu Waganci, w którym grał Jarosław Kukulski.

„Przypominam sobie fakt, jak to wyjeżdżałam w 1969 roku w swoją pierwszą w życiu trasę koncertową z zespołem Waganci – wspominała Jantar. – Miałam 19 lat, a do autobusu odprowadzała mnie babcia. Zatroskana zwróciła się do budzącego w niej największe zaufanie chłopaka z prośbą o opiekę nade mną. Był nim Jarek. Jak się później okazało, prośbę babci przyjął na serio i dosłownie!".

Płyta Natalii

Ostatni rozdział życia piosenkarki zakończył lot rozpoczęty 13 marca 1980 roku. Zachował się amatorski zapis jej pożegnalnego występu w Ameryce: „Drodzy Państwo, witam i w zasadzie, niestety, z przykrością stwierdzam także, że żegnam. Ponieważ śpiewam dzisiaj po raz ostatni".

Piosenkarka myślała, że żegna się z Ameryką, tymczasem żegnała się z życiem. Zginęła 14 marca 1980 roku. Samolot runął na ziemię na Okęciu niespełna kilometr przed lądowaniem. Marcin Wilk przytacza ciekawe i ogromnie bulwersujące fakty dotyczące śledztwa. Jak wspominał Jarosław Kukulski: „Jeden z oficerów Milicji Obywatelskiej przyszedł do nas do domu i powiedział, że był w ekipie, która pracowała przy wydobywaniu ciał i widział paszport, w którym było też parę tysięcy dolarów. To wszystko zginęło. Pieniądze, walizki. Zerwali z Ani nawet biżuterię, którą miała na sobie".

Muzycy występujący z wokalistką w Ameryce zeznali, że artystka miała ze sobą cztery tysiące dolarów. Za te pieniądze można było wówczas kupić dwa fiaty 126p.

25 marca 1980 roku artystkę żegnało 40 tysięcy Polaków. Na szczęście zarówno muzyczna, jak i rodzinna historia Anny Jantar ma piękną kontynuację. Natalia Kukulska wydała właśnie nową płytę „Ósmy plan". I zamiast rozgrzebywać rany, woli żyć przyszłością.

Premiera biografii Anny Jantar „Tyle słońca" autorstwa Marcina Wilka – choć ma znaczące „białe plamy", uzmysławia, że życie piosenkarki, choć bogatsze od niejednego napisanego już scenariusza, wciąż nie może się doczekać swojego autora i ekranizacji. To mógłby być serial ukazujący powikłane polskie losy, bo małżeństwo zarówno dziadków, jak i rodziców artystki odbiegało od kanonów, a nieprzewidywalne wojenne losy łączyły Kresowiaków z Wielkopolanami.

Młoda, podziwiana za głos wokalistka rozpoczęła karierę z zespołem Waganci. To wtedy zaopiekował się nią przyszły mąż – Jarosław Kukulski, architekt jej kariery, a także kompozytor wielu przebojów. Małżeństwo, co zdarza się nie tylko w związkach między artystami, miało wzloty i kryzysy. Pech chciał, że jeden z nich zbiegł się z tragicznym lotem zakończonym katastrofą na Okęciu, która pogrążyła w żałobie całą Polskę. Córka Natalia, dziś również gwiazda pop, chroniona przed fatalną wiadomością, dowiedziała się o śmierci mamy przypadkowo, z telewizji.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi