Niedawno wróciły z Londynu, gdzie w słynnej Wigmore Hall Janusz Wawrowski z Linusem Rothe, posiadaczem innego nie mniej cennego instrumentu rodem z Włoch, zagrał sonatę na dwoje skrzypiec Mieczysława Wajnberga. Ten błyskotliwy utwór opiera się na dialogu dwóch instrumentów, a bogatą fakturę brzmieniową można ocenić w pełni wtedy, gdy wykonawcy dysponują najwyższej klasy skrzypcami.
– Nasz stradivarius w całej swej skali brzmi fenomenalnie – mówi Janusz Wawrowski. – Łatwość wydobywania dźwięku sprawia, że nie myśli się wtedy o problemach technicznych, lecz chce się osiągnąć coś więcej, dodać do interpretacji nową wartość, pobawić się barwą, wibracją, kolorami muzyki
Ponad dwa lata poświęcił Janusz Wawrowski na spełnienie marzeń. Zaczął zabiegać o to, by Polska stała się właścicielem choć jednego instrumentu najsłynniejszego lutnika w historii, jakim był Antonio Stradivari, i początkowo znajdował rozmaitych sojuszników. Wszyscy jednak szybko się wykruszyli, gdy okazało się, że żadna z wielkich instytucji finansowych czy spółek Skarbu Państwa nie chce wyłożyć kilku milionów euro na ten cel. I wtedy Janusz Wawrowski trafił do rzymskiego biznesmena Luciano Ratiniego, który wyraził chęć sprzedania Polsce skrzypiec Stradivariego będących własnością jego rodziny. A potem spotkał Romana Ziemiana, współwłaściciela firmy CEO FutureNet, który po prostu dał pieniądze, dziwiąc się, że nie ma innych chętnych.
Dialog i metafizyczna więź
Przygoda Janusza Wawrowskiego na tym się nie skończyła. Nawet najlepsze skrzypce nie grają bowiem same, musi zaistnieć rodzaj metafizycznej więzi między instrumentem a wykonawcą. Agata Szymczewska po wygraniu w 2006 roku Konkursu im. Wieniawskiego dysponowała stradivariusem wypożyczonym jej przez Deutsche Stiftung Musikleben. Ta fundacja dysponuje 200 instrumentami smyczkowymi wysokiej klasy i użycza ich młodym artystom z różnych krajów. Agata Szymczewska opowiadała, że to nie były skrzypce, które grały jej głosem. Natomiast instrument Nicola Gagliano, który potem otrzymała od Anne-Sophie Mutter, miał ten rodzaj dźwięku, który ona uwielbia. – Mam świadomość, że na tym instrumencie sporo rzeczy bardzo dobrze mi wychodzi – przyznała w jednym z wywiadów.
Sposób na dogadanie się ze stradivariusem musiał znaleźć także Janusz Wawrowski. – Z instrumentem jest jak z tańcem, w którym wiele zależy od partnerki, ale i od tego, czy tańcząc, dobrze się wzajemnie rozumiemy i wyczuwamy – opowiada. – Do tego dochodził problem, że nasz stradivarius był długo nieużywany, w Rzymie grywano na nim raz do roku podczas uroczystości rodzinnych. Po takiej przerwie skrzypce muszą same rozwinąć się na nowo, ich drewno musi nabrać rezonansowego życia. Amerykanin Gil Shaham powiedział kiedyś, że do swojego stradivariusa przyzwyczajał się rok. Ja też dopiero zaczynam wyczuwać, że mój zbliża się do maksimum swych możliwości brzmieniowych.