Jedną z pierwszych decyzji nowej sejmowej większości ma być przegłosowanie uchwały anulującej wybór trzech sędziów-dublerów TK. Jest w tej zapowiedzi coś symbolicznego, gdyż dokładnie osiem lat temu PiS, przejmując władzę, rozpoczął swoje porządki właśnie od zmian w sądzie konstytucyjnym, wywołując ustrojową wojnę, która trwa do dzisiaj.
W 2015 r. już dzień po rozpoczęciu nowej kadencji posłowie PiS złożyli projekt nowelizacji ustawy o TK, który miał zlikwidować kontrowersyjną poprawkę wprowadzoną przez Platformę w końcówce poprzedniej kadencji. Zakładała ona wybranie dwóch sędziów Trybunału awansem (obok trzech sędziów wybranych w terminie). Wybór całej piątki na finiszu kadencji oznaczał, że w TK mogło zasiadać 15 sędziów z powołania Platformy, czyli 100 proc. składu.
Po wygranych wyborach Jarosław Kaczyński odmówił uznania tego stanu rzeczy. Obawiał się, że Trybunał w takim składzie może sabotować przebudowę państwa. Zachłyśnięty zwycięstwem PiS postanowił pójść na całość. Anulował nie tylko wybór dwóch nieprawidłowo wybranych sędziów, ale też całej piątki, i powołał w to miejsce sędziów bliskich obozowi prawicy. W ten sposób mógł kontrolować sytuację w TK, z czasem osiągając w nim większość.
Wymiana ciosów trwała przez rok. Odpowiedzią na wyroki TK kwestionujące konstytucyjność działań PiS były kolejne tzw. ustawy naprawcze, których uchwalono sześć. Pod koniec 2016 r. prof. Andrzej Rzepliński odszedł w stan spoczynku, a jego następczynią w fotelu prezesa TK została Julia Przyłębska. Zaczął się smutny okres stopniowego zaprzęgania Trybunału do machiny politycznej PiS. W ciągu kilku lat sąd konstytucyjny stracił wiarygodność w oczach dużej części społeczeństwa.
Opozycja, przyjmując uchwałę kwestionującą wybór sędziów-dublerów, chce, by sprawy wróciły na dawne tory. Nie wiadomo, na ile ten krok będzie miał konsekwencje praktyczne, a na ile pozostanie symboliczny, na pewno jednak będzie krokiem rozpaczliwym. Donald Tusk zdaje sobie sprawę z niemożności ruchów ustawowych czy współpracy w tej sprawie z prezydentem.