Migalski: Co łączy Martę Lempart i Janusza Korwin-Mikkego?

Kobiety w sprawie aborcji są podobnie podzielone jak mężczyźni. Nie identycznie, lecz właśnie podobnie. Istnieją miliony konserwatywnych kobiet, które są za jej prawnym zakazem, tak jak istnieją miliony mężczyzn chcących jej liberalizacji.

Publikacja: 31.07.2024 04:30

Marta Lempart, liderka Strajku Kobiet

Marta Lempart, liderka Strajku Kobiet

Foto: TV.RP.PL

Ta banalna w sumie uwaga jest jednak pomijana przez liderki opinii publicznej i polityczki lewicy, które uzurpują sobie prawo do przemawiania w imieniu kobiet. A już wykrzykująca publicznie wulgaryzmy Marta Lempart jest w tej kwestii tak wiarygodna, jak byłby Janusz Korwin-Mikke mówiący w imieniu wszystkich mężczyzn. Nie warto byłoby wspominać o tej kontrowersyjnej działaczce, gdyby nie to, że właśnie ona (i podobne jej aktywistki) uzurpują sobie prawo do reprezentowania wszystkich kobiet.

Czy Lempart wypowiada się w imieniu wszystkich kobiet?

To, że kiedyś potrafiły wyprowadzić tysiące ludzi na ulice miast w czasie Strajku Kobiet, chyba dało im poczucie, że mogą wypowiadać się w imieniu połowy społeczeństwa. Tak jednak nie jest, bo kobiety w materii aborcji (jak zresztą we wszystkich innych) mają różnorodne poglądy, dalekie od jedności.

Czytaj więcej

Mariusz Cieślik: Marta Lempart wyląduje w końcu na politycznym śmietniku

Płeć jest z politologicznego punktu widzenia faktorem niemal irrelewatnym, czyli mówiąc ludzkim językiem – nie odgrywa znaczącej roli w podejmowaniu politycznych decyzji. Z faktu bycia mężczyzną lub kobietą wynika niewiele z tego, na kogo się głosuje i za czym się opowiada. Inaczej niż w przypadku takich kategorii jak wiek, miejsce zamieszkania, wykształcenie, status majątkowy. Oznacza to, że mając informację o tych ostatnich kwestiach, łatwiej przewidzieć, na kogo dana osoba zagłosuje, niż posiadając wiedzę na temat jej płci. Szybciej zorientujemy się, jakie polityczne preferencje ma wyborca młody, mieszkający w dużym mieście lub z wykształceniem wyższym, niż mając wiedzę tylko na temat tego, czy jest kobietą, czy mężczyzną.

Jak w październiku 2023 roku głosowały kobiety?

Różnice w preferencjach partyjnych między płciami są w Polsce niewielkie. Na przykład gdyby głosowały tylko kobiety, zarówno w 2019 roku, jak i w 2023 roku zwyciężyłoby PiS, a lewica ledwie przekroczyłaby próg wyborczy. 15 października na partię Jarosława Kaczyńskiego oddało głos (według late exit polls) 36,5 proc. kobiet – czyli ponad cztery razy więcej niż na Lewicę. Można więc paradoksalnie powiedzieć, że posłanki PiS mają cztery razy większy mandat do przemawiania w imieniu kobiet niż posłanki Lewicy. Wiem, że brzmi to dziwnie, ale takie są prawa demokracji.

Przy okazji głosowania nad depenalizacją pomocy w aborcji pojawił się po raz kolejny fałszywy argument o rzekomo nadzwyczajnej mobilizacji kobiet w poprzednich wyborach. Z tej nieprawdziwej przesłanki działaczki lewicy i Koalicji Obywatelskiej wyprowadzały nieprawdziwy (co jasne) wniosek, że to właśnie one dały zwycięstwo obecnej władzy i dlatego musi ona realizować ich postulaty. Jak już wspomniałem, nie ma czegoś takiego jak głos kobiet, bo są one w swoich poglądach podzielone, ale także narracja o owej rekordowej frekwencji wśród kobiet jest kłamliwa, o czym pisałem swego czasu na łamach „Rzeczpospolitej”. Niestety, ten „argument” nadal pojawia się w ustach polityków i polityczek (co jakoś zrozumiałe), ale także dziennikarzy (co zrozumiałe jest już mniej) oraz naukowców (co jest zupełnie nieakceptowalne).

Kto przesądził o wyniku wyborów?

Przypomnę zatem – udział kobiet w elekcji 15 października wyniósł 74,7 proc. (mężczyzn 73,1 proc.). Jeśli porównać go z frekwencją z 2019 roku, to wzrósł on o 13,2 punktu procentowego (u mężczyzn o 12,3 punktu procentowego). Czyli panie zmobilizowały się o… 0,9 punktu procentowego bardziej niż panowie. Grupą, która naprawdę przesądziła o wyniku wyborów, nie były więc kobiety, ale młodzi wyborcy, którzy masowo (tym razem) ruszyli do lokali. Jeśli więc ktoś ma moralne i polityczne prawo do krzyczenia w stronę rządu, że to jemu zawdzięcza on władzę, to są to właśnie młodzi wyborcy – kobiety i mężczyźni.

To ważna informacja nie tyle ze względu na konieczność walczenia z fake newsami i postprawdą – tak obecnymi w naszym życiu. Jest ona istotna dla koalicji rządzącej, bo pokazuje, kto sprawił, że może ona obecnie bawić się władzą, ale także wskazuje grupę, która może rozstrzygnąć o tym, że tę możliwość straci. I nie, nie są to kobiety. To młodzi wyborcy.

Autor jest politologiem, prof. UŚ

Ta banalna w sumie uwaga jest jednak pomijana przez liderki opinii publicznej i polityczki lewicy, które uzurpują sobie prawo do przemawiania w imieniu kobiet. A już wykrzykująca publicznie wulgaryzmy Marta Lempart jest w tej kwestii tak wiarygodna, jak byłby Janusz Korwin-Mikke mówiący w imieniu wszystkich mężczyzn. Nie warto byłoby wspominać o tej kontrowersyjnej działaczce, gdyby nie to, że właśnie ona (i podobne jej aktywistki) uzurpują sobie prawo do reprezentowania wszystkich kobiet.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kozubal: Dlaczego trzeba bić na alarm
Opinie polityczno - społeczne
Jan Nowina-Witkowski: Reset sceny politycznej po upadku PiS to szansa dla polskiej prawicy
Opinie polityczno - społeczne
Jan Skoumal: Sezon na Polę Matysiak w sejmowym lesie
Opinie polityczno - społeczne
Paweł Łepkowski: Debata wiceprezydencka w USA daje nadzieję na powrót dobrych obyczajów politycznych
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Dlaczego Polska nie chce ekshumacji na Wołyniu?