Trzy tygodnie temu w „Plusie Minusie” opublikowałam tekst o bezradności polskiej polityki historycznej wobec niemieckiej. Zakończyłam go słowami: „Jesteśmy zgubieni”. Nie wiedziałam tylko, jak bardzo.
Jak świętowano zamach na Hitlera w Muzeum Miasta Gdańska
16 lipca Konsulat Generalny Niemiec w Gdańsku zorganizował uroczystość upamiętniającą 80. rocznicę zamachu w Wilczym Szańcu. Gości zaprosił na Dwór Artusa, który jest częścią Muzeum Miasta Gdańska. Prof. Norbert Lammert, były przewodniczący Bundestagu, a dziś prezes Fundacji im. Konrada Adenauera, mówił o „powstaniu”, które jest symbolem „przyzwoitości i odwagi cywilnej”. Zorganizowali je – kontynuował – zamachowcy, którzy „nie byli oczywiście krystalicznymi demokratami”, ale „ludźmi swoich czasów, powiązanymi z realiami ich społecznego pochodzenia”.
Czytaj więcej
Konsekwentna i wieloletnia praca w ciszy i spokoju. Rasowa dyplomacja. Mocne instytucje. Jasny cel. Ponadpartyjne porozumienie. Oto sekret zgubnego dla nas sukcesu niemieckiej polityki historycznej. A teraz porównajmy, jak prowadzi się ją w Polsce.
Lammert opowiadający o powstaniu symbolizującym przyzwoitość i odwagę cywilną nie miał na myśli – w przededniu rocznicy jego wybuchu – Powstania Warszawskiego. Tymi słowy opisał zamach na Adolfa Hitlera z 20 lipca 1944 r., którego organizatorem był pułkownik Stauffenberg.
Kiedy na „obrońcę demokracji” kreował go kanclerz Olaf Scholz, Witold Jurasz w Onecie przypomniał, że pułkownik był gorliwym nazistą, nazywał Polaków „motłochem” i nie widział w nich nikogo więcej niż pracowników rolnych, a jego główną motywacją było ocalenie III Rzeszy od klęski. „Zamachowcy chcieli porozumieć się z zachodnimi aliantami, ale dla Polski widzieli rolę co najwyżej niemieckiej, jeśli nie półkolonii, to protektoratu” – wyjaśnił publicysta.