Polityka historyczna. Bolesna lekcja od Niemiec

Konsekwentna i wieloletnia praca w ciszy i spokoju. Rasowa dyplomacja. Mocne instytucje. Jasny cel. Ponadpartyjne porozumienie. Oto sekret zgubnego dla nas sukcesu niemieckiej polityki historycznej. A teraz porównajmy, jak prowadzi się ją w Polsce.

Publikacja: 05.07.2024 10:00

PiS imał się i takich chwytów w polityce historycznej. „I Love Poland to wyjątkowy, największy proje

PiS imał się i takich chwytów w polityce historycznej. „I Love Poland to wyjątkowy, największy projekt promujący Polskę za granicą” – podawała Polska Fundacja Narodowa, którą minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński powołał, aby promowała nasz kraj. Kupiony za ciężkie pieniądze jacht miał brać udział w najbardziej prestiżowych regatach i szkolić żeglarzy. Wyruszył z Gdyni (na zdjęciu zacumowany w tamtejszym porcie 12 września 2018 r.). 22 kwietnia 2019 r. po wyjściu z portu w Nowym Jorku uległ awarii. W 2024 r. media ujawniły, że PFN jacht sprzedała; jak twierdziła, po osiągnięciu celów projektu

Foto: Piotr Hukało/East News

2 stycznia 2018 r. Profesor Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta Andrzeja Dudy, w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej mówi, że Polska potrzebuje Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego. Mediom politolog wyjaśnia, czym ma być MaBeNa: to metafora zsynchronizowanych działań służących budowie atrakcyjnego obrazu Polski przede wszystkim poza jej granicami, choć nie tylko, bo w oczach własnych obywateli również.

2 lutego 2018 r. Prezes PiS Jarosław Kaczyński podczas organizowanej przez Trybunał Konstytucyjny konferencji poświęconej pamięci prof. Lecha Morawskiego stwierdza, że „prawda nie obroni się sama” i w związku z tym trzeba stworzyć służący temu mechanizm, czym prawica zresztą już się zajęła: „Właśnie jesteśmy w trakcie tworzenia takiego mechanizmu, takiej można powiedzieć machiny, która będzie broniła tej prawdy”.

Pomiędzy tymi dwiema wypowiedziami, 26 stycznia, Sejm większością głosów Zjednoczonej Prawicy przyjmuje nowelizację ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Gotowa już w 2016 r., teraz pojawia się w porządku obrad na zasadzie deus ex machina. Cztery dni później w TVP Polonia dr Jarosław Szarek, ówczesny prezes IPN, stwierdza, że „państwo polskie musi mieć jakieś narzędzie obrony swojego dobrego imienia”.

Czytaj więcej

Jarosław Dumanowski: Jedzenie było niebezpieczną przyjemnością zmysłową

Polacy odpowiedzialni za Holokaust jak Niemcy? Tak uważa prawie połowa Izraelczyków

W tym czasie o nowej ustawie, która penalizuje m.in. przypisywanie państwu lub narodowi polskiemu odpowiedzialności lub współodpowiedzialności za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę, piszą światowe media, przedstawiając ją jako zagrożenie dla wolności badań naukowych, zwłaszcza prowadzonych w obszarze stosunków polsko-żydowskich podczas II wojny światowej. Następuje dyplomatyczne trzęsienie ziemi: relacje Polski z Izraelem i Stanami Zjednoczonymi znajdują się w głębokim kryzysie.

13 lutego 2018 r. W Radiu TOK FM prof. Zybertowicz przyznaje, że słowa o MaBeNie „wypowiedział w złą godzinę”. Pięć miesięcy później, 27 czerwca, ustawa wraca do Sejmu: omówiony wyżej zapis dodany do art. 55 zostaje wykreślony, prezydent Duda błyskawicznie składa podpis. Rząd się wycofuje, jednocześnie ogłaszając sukces. Tego samego dnia premier podpisuje przyjętą wspólnie z Izraelem deklarację o wzajemnym zaufaniu, dialogu i opartej na szacunku współpracy: partnerzy mają troszczyć się o pamięć historyczną, dostrzegają zarówno problem antysemityzmu, jak i antypolonizmu, protestują przeciw upowszechnianiu sformułowania „polskie obozy śmierci”, gwarantują wolność dla badań naukowych, wyrażają podziw dla Polaków ratujących Żydów oraz systemowej pomocy zorganizowanej przez Polskie Państwo Podziemne i pracy rządu RP na uchodźstwie, który informował zachodnich sojuszników o Zagładzie, a jednocześnie potępiają każdy indywidualny przypadek okrucieństwa, jakiego podczas wojny dopuścił się polski sąsiad wobec żydowskiego.

Mateusz Morawiecki przekonuje, że „jest duży uzysk z tego wszystkiego, co się zadziało”, a „ta drobna korekta (…) umocni naszą pozycję”. Ponadto obiecuje: „My na dobrą sprawę zrealizujemy dużo więcej, niż sobie założyliśmy, ponieważ pobudziliśmy świadomość na całym świecie”.

23 stycznia 2020 r. w Instytucie Yad Vashem rozpoczyna się Światowe Forum Holokaustu. Udział bierze w nim historyczny rewizjonista i rosyjski prezydent Władimir Putin. Podobnie jak przedstawicieli władz amerykańskich, niemieckich, izraelskich i francuskich, poproszono go o zabranie głosu. „Musimy mieć odwagę nie tylko mówić o tym bezpośrednio, ale także zrobić wszystko, co jest w naszej mocy, aby chronić pokój” – wzywa światowych przywódców, zachęcając ich do wspólnej obrony prawdy historycznej i sprawiedliwości. Zapraszając prezydenta Polski, organizatorzy odmówili mu prawa do wystąpienia na forum, dlatego Andrzej Duda nie leci do Jerozolimy. Cztery dni później, na terenie byłego obozu Auschwitz, rozpocząć mają się obchody 75. rocznicy wyzwolenia jego więźniów przez żołnierzy Armii Czerwonej.

26 marca 2021 r. dziennikarka Masha Gessen w magazynie „The New Yorker” publikuje tekst o toczącym się w Polsce procesie sądowym: wspierana przez Redutę Dobrego Imienia 79-letnia Filomena Leszczyńska pozwała profesorów Barbarę Engelking i Jana Grabowskiego, którzy w książce „Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski” mieli naruszyć dobra osobiste kobiety, przypisując jej stryjowi – Edwardowi Malinowskiemu, sołtysowi Malinowa – to, że współpracował z Niemcami i okradł Żydówkę. W artykule publicystka pisze, że naukowcom zagraża polityka polskiego rządu, który zmierza do tego, aby oczyścić państwo i naród z zarzutu odegrania „jakiejkolwiek roli w zamordowaniu trzech milionów Żydów w okresie niemieckiej okupacji”. Wydawca tygodnika, polecając materiał na Twitterze (dziś X), streścił główną tezę autorki: rząd ściga historyków za pisanie o tym, jak „polscy urzędnicy pomagali Niemcom mordować Żydów”.

27 stycznia 2024 r., w Międzynarodowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu, przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen nagrywa materiał o pomordowanych Żydach, podając w opisie informację „Obóz Auschwitz, Polska” i nie precyzując, że terytorium Polski znajdowało się pod niemiecką okupacją.

Cztery miesiące później Uniwersytet Hebrajski w Jerozolimie publikuje wyniki badań zleconych jednej z firm marketingowych: 47 proc. ankietowanych obywateli Izraela uważa, że Polacy są odpowiedzialni za Holokaust w takim samym stopniu jak Niemcy.

PiS wybrał doktrynę „Słychać wycie, znakomicie”. A fraza „polskie obozy” wciąż ma się świetnie

To nie prawica stworzyła problem, jakim jest funkcjonowanie w międzynarodowym obiegu sformułowania „polskie obozy” (choć jak wynika z badań przeprowadzonych przez Centrum Badań nad Uprzedzeniami przy Instytucie Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego na zlecenie rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara w 2018 r., zaraz po przyjęciu nowelizacji ustawy o IPN wzrosła częstotliwość pojawiania się tej frazy w internetowych wyszukiwarkach). Istnieje on od wielu lat: wystarczy przypomnieć, że w 2012 r., kiedy premierem był Donald Tusk, a prezydentem Bronisław Komorowski, ówczesny gospodarz Białego Domu Barack Obama mówił o „polskich obozach”, przyznając pośmiertnie Janowi Karskiemu Prezydencki Medal Wolności.

Co więcej, to prawica ma rację: ani nie jest to niewinny lapsus, ani prawda nie obroni się sama, a Polsce coraz częściej i śmielej przypisuje się współudział w Holokauście. Nie wszystko też zależy od nas: zarówno Izrael, jak i stanowiące gospodarczą potęgę – a to nie bez znaczenia – Niemcy (wpierw te zachodnie, następnie zjednoczone) prowadzą politykę historyczną od dobrych kilkudziesięciu lat, podczas gdy Polska o samodzielnej mogła zacząć myśleć dopiero w 1989 r., w pierwszej kolejności odzyskując zakłamaną w okresie PRL pamięć dla własnych obywateli. Ale nawet Kubuś Fatalista nie zakładał rąk wobec tego, co „zapisane w górze”.

PiS okazał się jednak odwróconym Midasem: nie zamieniał w złoto, lecz obracał w pył, czego przykład stanowi nowelizacja ustawy o IPN. Żadna inna partia ani nie przywiązywała takiej wagi do polityki historycznej, ani nie rządziła tak długo, mimo to trudno stwierdzić, co właściwie pozostawiło po sobie ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego. Mogło mieć wizję, wybrało doktrynę, którą opisują słowa „Słychać wycie, znakomicie”. PiS instrumentalizował symbole, jak wtedy, kiedy w maju ubiegłego roku wypuścił wymierzony w Koalicję Obywatelską spot, wykorzystując zdjęcia byłego obozu w Auschwitz. I to jest partia, która chce wygrać z frazą „polskie obozy”?

Znamienne, że zbudowane wokół prezydenta Lecha Kaczyńskiego środowisko tzw. muzealników – m.in. Dariusz Gawin i Jan Ołdakowski – jest dziś w większości poza PiS, oskarżane o zdradę, za mało radykalne, również dlatego, że jeśli nie krytyczne, to zdystansowane wobec marszów narodowców.

Wymienieni muzealnicy robią zresztą dobrą robotę: Muzeum Powstania Warszawskiego ustanowiło Medal Kuriera z Warszawy, który w tym roku otrzymał prezydent Estonii Toomas Hendrik Ilves, a wkrótce kolejna artystka zaproszona przez tę instytucję do współpracy – tym razem to Monika Brodka – zaprezentuje album przygotowany specjalnie na 80. rocznicę wybuchu powstania, nawiązując w tekstach do tożsamości powstańczego miasta i zapewne przyciągając tłumy ludzi na premierowy koncert.

W ubiegłym roku premierę miał klip Sokoła „Miłość zawsze jest”: napisany z imponującą sprawnością tekst i dynamiczny teledysk nawiązywały do historii Alicji i Bolesława Biegów, którzy pobrali się w sierpniu 1944 r. Jednym z jego krytyków był dr hab. Sławomir Cenckiewicz, doradca prezesa IPN, który przypomniał, że Sokół w ostrych słowach krytykował PiS: to oddaje istotę problemu, a więc sposobu, w jaki politykę historyczną rozumie i chce uprawiać prawica, która nie tylko podporządkowuje ją działalności partyjnej, ale nie wyobraża sobie też pozyskiwania sojuszników dla ważkich idei bez sprawdzania poprawności ich poglądów. Zresztą dla prawdziwej prawicy tekst Sokoła by nie przeszedł: nie jest dosłowny, to przecież tylko historia miłości, nie ma nic o karabinach.

W jaki sposób wykrzyczany drukowanymi literami przekaz miałby dotrzeć do młodzieży lub zagranicznego odbiorcy? By sprzedać polską perspektywę, kompromis w wyborze treści i środków oraz uniwersalizacja opowieści są niezbędne i nie stanowią narodowej zdrady.

Sposób uprawiania polityki historycznej przez PiS wyłącznie do niej zniechęcał. Z drugiej strony istnieją środowiska, które nie potrzebowały prawicy, by uznać ją za coś zbytecznego, a wręcz szkodliwego i niebezpiecznego. To prawda, że na błąd w nagraniu Ursuli von der Leyen reagowali internauci o poglądach tak prawicowych, jak i liberalnych oraz lewicowych. Ale jest to jedna z tych jaskółek, która wiosny nie czyni. Bo opiniotwórcze elity liberalno-lewicowe kurczowo trzymają się wydanego w 1981 r. eseju Jana Józefa Lipskiego „Dwie ojczyzny – dwa patriotyzmy”, strasząc megalomanią i nacjonalizmem oraz widząc w dumie z przeszłości śmiertelne zagrożenie. Historykom, od których słyszę, że polityka historyczna to zło wcielone, chciałabym zadać jedno pytanie: czy polityką historyczną nie nazwaliby tego, co robi Adam Michnik i „Gazeta Wyborcza”, tworząc od 30 lat wariacje na temat tekstu Lipskiego i kształtując określone postawy wobec przeszłości?

Ponadto historycy o formacji liberalnej lub lewicowej utwardzają się i przyjmują dziś postawę totalnego antypisu, więc bagatelizują problem lub wręcz zaprzeczają istnieniu skoordynowanej na poziomie państwa niemieckiej polityki historycznej, która stanowi dla Polski wzywanie. „Nie istnieje jednolita polityka historyczna Niemiec” – powiedział mi w wywiadzie prof. Paweł Machcewicz („DGP”, 10 listopada 2023 r.): muszę się z tym fundamentalnie nie zgodzić.

Czytaj więcej

30 lat „Psów”. Puścić z dymem przeszłość

MaBeNa Andrzeja Zybertowicza to był świetny pomysł. Pytanie brzmi: o czym chcemy światu opowiedzieć

Kiedy prof. Zybertowicz wynalazł MaBeNę, internet odpowiedział śmiechem. Ja również. Nie oszukujmy się: Maszyna Bezpieczeństwa Narracyjnego brzmi jak nazwa urządzenia skonstruowanego w tajnym laboratorium amerykańskiego nastolatka Dextera, bohatera popularnej w latach 90. kreskówki. Ale wtedy lektura „Turbopatriotyzmu” Marcina Napiórkowskiego (Czarne, 2019) zmusiła mnie do tego, by przemyśleć to raz jeszcze: zrozumiałam, że wypowiedź prof. Zybertowicza była zarówno oryginalna, jak i błyskotliwa, a przede wszystkim zwracała uwagę na coś bardzo ważnego.

Zdaniem autora wspomnianej książki „w pomyśle MaBeNy nie było niczego głupiego ani śmiesznego. Ot, po prostu barwny sposób opowiadania o tym, co robią dziś wszystkie rządy na świecie, a co nasz powinien – zdaniem Zybertowicza – robić sprawniej”. Dalej Napiórkowski wyjaśnił, że „naprawdę ciekawe w całym koncepcie jest przede wszystkim sprawne przejmowanie przez prawicę technik i wartości kojarzonych wcześniej z lewicą i liberałami”: w dużym skrócie chodzi o to, że doradca prezydenta posłużył się pozytywnym językiem promocji, czego do tej pory jego środowisko nie robiło (a dziś nie robi nawet jeszcze bardziej). Niosło to za sobą pewne ryzyko w postaci rozlicznych memów, ale każdy, kto tylko chciał przyjrzeć się z poznawczą ciekawością samej idei, prędzej czy później mógł dostrzec wszystko to, co opisał Napiórkowski. Prezydencki doradca więcej niż o polityce historycznej mówił o tzw. soft power (dosłownie „miękka siła”). Termin ten ukuł w latach 90. Joseph S. Nye Jr, uznany amerykański politolog, który pracował w administracji Billa Clintona. To zdolność danego narodu lub państwa do budowy sojuszy i wpływów w oparciu o trzy rodzaje zasobów: kulturę, wartości polityczne, politykę zagraniczną. To „główna materia codziennej polityki w krajach demokratycznych” – pisze Joseph S. Nye Jr w książce „Soft power. Jak osiągnąć sukces w polityce światowej”.

Autor jest przekonany – wspomnianą książkę wydał w 2004 r., a więc trzy lata po 11 września – że umiejętność uprawiania „soft power” jest dalece bardziej istotna niż kiedykolwiek wcześniej i ma kluczowe znaczenie dla pokoju. „Zdobywanie serc i umysłów zawsze było ważne, ale w epoce globalnej informacji jest jeszcze ważniejsze”. Tym bardziej w epoce globalnej dezinformacji, która panuje 20 lat później. Ignorować politykę historyczną i „soft power” to pozostawać bezbronnym.

Jednocześnie prawda historyczna jest wartością samą w sobie i stanowi jeden z filarów demokracji. Jej wypaczanie – jak napisał Piotr Cywiński, dyrektor Muzeum Auschwitz, w oświadczeniu wydanym w odpowiedzi na tekst Mashy Gessen – jest „bardzo niebezpieczne”.

30 grudnia 2017 r. kolejną serię historycznych kłamstw na temat Polski, które padły z ust prezydenta Rosji, rozbroił Mateusz Morawiecki, dając bardzo dobry przykład pomysłu na „soft power” i politykę historyczną opartą na rzadko spotykanej w środowisku prawicy wrażliwości: polski premier zwrócił się bezpośrednio do Rosjan, przypominając im, że „największymi ofiarami komunizmu byli obywatele Rosji”. Innym dobrym przykładem jest Centrum Dokumentowania Zbrodni Rosyjskich w Ukrainie im. Rafała Lemkina powołane przy Instytucie Pileckiego w 2022 r., które wydało niedawno raport o przemocy seksualnej rosyjskich wojsk okupacyjnych wobec ukraińskich kobiet. Chciałoby się skonstatować: więcej podobnych przedsięwzięć!

Wszystko musi zaczynać się jednak od znalezienia odpowiedzi na pytania zupełnie podstawowe. Po co nam dziś polityka historyczna i „soft power”? Czego bronimy lub czego przyjdzie nam bronić? O czym chcemy opowiedzieć? Do czego chcemy przekonać innych? Na co jesteśmy w stanie się umówić? Jeśli do tej pory przykład naszego ukraińskiego sąsiada, który od ponad dwóch lat odpiera rosyjską agresję, czerpiąc siłę również z własnej kultury i historii – a te stają się coraz lepiej znane w świecie – nie zmusił nas do refleksji, to trudno stwierdzić, co mogłoby to zrobić.

Daliśmy sobie ukraść nawet Marię Skłodowską-Curie

Świadomość tego, iż Niemcy zabili co piątego obywatela RP, nie istnieje” – stwierdził w wywiadzie dla „DGP” niemiecki historyk Jochen Böhler, kierownik Katedry Historii Europy Wschodniej na Uniwersytecie Friedricha Schillera w Jenie. „W komunistycznych Niemczech wiedza o niemieckich zbrodniach w Polsce przekazywana była w szkole. Na Zachodzie tego nie było, panowało przekonanie, że zbrodnie zaczęły się w 1941 roku na froncie wschodnim. Dziś ludzie wiedzą więcej, ale wciąż za mało” – wyjaśniał.

Niemiecka polityka historyczna zmierza jednak konsekwentnie w innym kierunku. 8 maja 2023 r. na Twitterze kanclerz Olaf Scholz napisał, że „Niemcy i świat zostały wyzwolone od tyranii narodowego socjalizmu. Zawsze będziemy za to wdzięczni”.

Kolejna odsłona ostrego konfliktu o Muzeum II Wojny Światowej, który trwa nieprzerwanie od 2007 r., pokazuje, że mamy w tej sytuacji poważny problem: nie jesteśmy w stanie dogadać się między sobą, w jaki sposób chcemy więc wypracować przekaz adresowany na zewnątrz? Spór opisuje kawał polskich dziejów: jest solą demokracji, potrzebujemy go jak tlenu, pochylając się nad przeszłością, ale konflikt jest czymś zupełnie innym, wyłącznie destrukcyjnym. Polityka historyczna mogłaby wykuwać się w ramach cywilizowanego sporu z udziałem różnych aktorów społecznych, ale dziś to zupełnie nierealne. Tym bardziej doceniajmy instytucje i organizacje, które działają – Centrum Mieroszewskiego, Kolegium Europy Wschodniej, Ośrodek Myśli Wschodniej czy Polski Instytut Spraw Międzynarodowych.

W opartym na powieści Roberta Harrisa filmie „Monachium” (2021) Brytyjczycy próbowali nawet sprzedać skompromitowaną politykę appeasementu jako sukces Neville’a Chamberlaina, a jednym z bohaterów na szczęście dla nas słabego obrazu jest niemiecki tłumacz, który pracuje blisko Hitlera i rozpoznając w nim zagrożenie dla Niemiec i wolnego świata, konspiruje przeciw niemu. Netflix oferuje również miniserial „Przez ocean” (2023): to brytyjsko-niemiecka produkcja o Amerykanach działających w historycznej organizacji Emergency Rescue Committee, którzy ratowali francuskich Żydów, organizując ich ucieczkę do Stanów Zjednoczonych przez Marsylię w latach 1940–1941. Dlaczego nie ma serialu np. o ratującej żydowskie dzieci Irenie Sendlerowej? Albo o Janie Sehnie, wieloletnim dyrektorze Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, który był drobiazgowym prawnikiem i skutecznym łowcą nazistów?

PR-owcy z Pałacu Elizejskiego wypuścili w tym roku pozbawiony patosu i zabawny, a jednocześnie ciepły i wzruszający klip z pierwszą damą – Brigitte Macron, która wita amerykańskich weteranów w kolejną rocznicę lądowania w Normandii. W tym czasie prezes IPN dr Karol Nawrocki dzieli się w mediach społecznościowych nagraniem, na którym w stroju moro biega z bronią, pohukując „Wróg, wróg”.

W starym dowcipie największym sukcesem Austrii jest wmówienie światu, że Beethoven był Austriakiem, a Hitler Niemcem. Tymczasem Polska dała sobie ukraść Marię Skłodowską-Curie. A za chwilę będziemy przyglądać się temu, jak Niemcy przejmują opowieść na temat oporu wobec nazizmu, który okazuje się być im narzucony (zawsze sięgam wówczas po „Eichmanna w Jerozolimie” Hanny Arendt: filozofka opisuje spotkanie z rodakiem, który zupełnie poważnie i z głębokim przekonaniem tłumaczył jej, że Hitler kocha Niemców i prędzej ich wszystkich z miłości zagazuje, niż da poczuć klęskę wojny, jeśli ta nastąpi – trudno o lepszy przykład, jak wielkim poparciem cieszył się nazizm).

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Czego nie rozumieją historycy za plecami Tuska

Konsekwentna i wieloletnia praca w ciszy i spokoju. Rasowa dyplomacja zamiast wygrażania pięściami. Mocne instytucje. Jasny cel. Ponadpartyjne porozumienie osiągnięte w oparciu o umowę społeczną. Oto tajemnica niemieckiego sukcesu.

W kakofonii i chaosie. Albo na wysokim diapazonie, albo w grobowej ciszy. Rąbiąc siekierą lub ze wstydem chyląc własną głowę. Od ściany radykalnie antyniemieckiej polityki do ściany polityki skrajnie proniemieckiej. Wśród wewnętrznych konfliktów o pamięć na śmierć i życie. Pomiędzy instytucjami mnożonymi dla stołków i zwijanymi po złości. W sposób reaktywny, punktowo, z rzadka systemowo. Oto źródła polskiej porażki. Jesteśmy zgubieni.

2 stycznia 2018 r. Profesor Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta Andrzeja Dudy, w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej mówi, że Polska potrzebuje Maszyny Bezpieczeństwa Narracyjnego. Mediom politolog wyjaśnia, czym ma być MaBeNa: to metafora zsynchronizowanych działań służących budowie atrakcyjnego obrazu Polski przede wszystkim poza jej granicami, choć nie tylko, bo w oczach własnych obywateli również.

2 lutego 2018 r. Prezes PiS Jarosław Kaczyński podczas organizowanej przez Trybunał Konstytucyjny konferencji poświęconej pamięci prof. Lecha Morawskiego stwierdza, że „prawda nie obroni się sama” i w związku z tym trzeba stworzyć służący temu mechanizm, czym prawica zresztą już się zajęła: „Właśnie jesteśmy w trakcie tworzenia takiego mechanizmu, takiej można powiedzieć machiny, która będzie broniła tej prawdy”.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Pikit”: Ile oczek, tyle stworów
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Bałkan elektryk
Plus Minus
Ta gra nazywa się soccer
Plus Minus
Leksykon zamordysty
Materiał Promocyjny
Mazda CX-5 – wszystko, co dobre, ma swój koniec
Plus Minus
Ateizm – intronizacja ludzkiej pychy
Materiał Promocyjny
Jak Lidl Polska wspiera polskich producentów i eksport ich produktów?