Poniedziałkowym wieczorem, po Teatrze Telewizji, TVP nadała reportaż „Ucieczka z raju". Oto jak scharakteryzował go telewizyjny dodatek „Gazety Wyborczej". „Głośna historia Nicoli – córeczki polskich emigrantów w Norwegii, odebranej rodzicom przez nadgorliwą opiekę społeczną. Film wpisuje się w dyskusję o działalności detektywa Rutkowskiego – to on wywiózł dziewczynkę do Polski".
Norweska opieka społeczna była więc „nadgorliwa". Problemem jest zaś detektyw Rutkowski, który odegrał w tych zdarzeniach taką rolę, że zorganizował ucieczkę dziecka odebranego rodzicom.
Zajrzałem do Internetu. Nikt nie przedstawił innej interpretacji zdarzeń niż ta z reportażu. Dziewczynkę zabrano, bo była osowiała w szkole, a była taka, bo umierała jej babcia. Z zaskoczenia zaaranżowano szybką akcję przekazania dziecka do adopcji. Nie wątpię, że gdyby „Wyborcza" znalazła cień dowodu, że historia wyglądała inaczej, ogłosiłaby ją. Bo to wielkie oskarżenie systemu, w którym państwo za nic ma rodzinę. Systemu, który „Wyborczej" się generalnie podoba.
Niewiele znajduję rzeczy straszniejszych, niż odebranie rodzicom dziecka. Tu cały przebieg zdarzeń świadczy o nagim bezprawiu, nawet jeśli zgodnym z norweskimi przepisami. O praktykach rodem z totalitaryzmu. Norwegii powinna z tego tytułu siedzieć na karku chmara obrońców praw człowieka. Nie siedzi. My sami referujemy historię szeptem. Żeby nie urazić „cywilizowanego państwa". Gdyby rzecz dotyczyła geja dotkniętego dowcipem, a to co innego.
Nie jestem zwolennikiem poglądu, że dziecko należy do rodziców. Są sytuacje, gdy dziecko trzeba przed rodzicami bronić. Ale ono nie należy też do państwa. Każdy ruch, każda mina tej dziewczynki zaświadczały o tym, że wtrącono ją do więzienia. Przy współudziale zwykłych ludzi: nauczycieli, urzędników, rodziny zastępczej, która zgodziła się grać rolę klawiszy.