Niech za najlepszy dowód posłuży postać Marka Sawickiego, doświadczonego parlamentarzysty i wytrawnego polityka, który mimo jasnych deklaracji premiera w wielu wywiadach broni tezy, że to właśnie szef PO będzie kandydatem własnej partii w maju przyszłego roku. Pisał o tym zresztą niedawno na łamach „Rzeczpospolitej” Michał Kolanko.
Zabrzmi to zapewne paradoksalnie, ale start Tuska i potencjalne objęcie przez niego urzędu głowy państwa byłyby świetne z punktu widzenia… jego własnego rządu.
Czego potrzebuje rząd Donalda Tuska?
Jak słusznie wykazał na portalu X Piotr Trudnowski, porównanie CBOS-owskich (a więc bynajmniej nie skrajnie antyrządowych) badań oceny rządu na przestrzeni luty–sierpień jest dla obecnej ekipy druzgocące. Nie tylko spadła liczba zwolenników i dobrze oceniających gabinet Tuska, ale i wzrosła liczba przeciwników i źle oceniających jego dokonania.
Czytaj więcej
Jarosław Kaczyński ma problem ze znalezieniem kandydata na prezydenta. Ci, którzy chcieliby startować, mają niskie poparcie, a ten, którego chciałby prezes, nie zamierza ubiegać się o stanowisko. Zostaje ten trzeci, który ma mocne atuty, ale też wady.
Jak na dłoni więc widać, że potrzeba jakiegoś nowego otwarcia. Czy Donald Tusk jako szef rządu jest w stanie do niego doprowadzić? Nie sądzę. Po pierwsze dlatego, że ewidentnie nie lubi własnych kadr i zaplecza. Podczas wiecu z okazji 4 czerwca – grając ulubioną kartą „dobry car, źli bojarzy” – stwierdził, że wyborcy zdziwiliby się, gdyby usłyszeli, w jaki sposób rozmawia ze swoimi ministrami w trakcie posiedzeń rządu. Dwa lata temu zaś, chwilę przed wejściem na antenę TVN 24, powiedział: „To jest tak upiorna myśl, że ja będę tam z powrotem siedział... na tej Wiejskiej”. Głęboko wierzę, że była to szczera refleksja. W dodatku – jak sądzę – nie była wymierzona przede wszystkim w polityków PiS, a w ogólną małość polskiej polityki, której częścią siłą rzeczy Tusk musiał się stać.