Odniósł się w ten sposób do informacji, którą sam podał, o tym że w przestrzeń powietrzną Polski miał wtargnąć niezidentyfikowany obiekt powietrzny – prawdopodobnie dron. Chociaż dowódca operacyjny był gotowy do zestrzelenia intruza, nie zdecydował się na to, bo nie został on dostrzeżony przez pilotów. Potem wątpliwości mnożył premier Donald Tusk, który stwierdził, że nie ma pewności, czy coś do nas wleciało i czy to był jeden, czy dwa drony. W ciągu dziesięciu dni wojsko przeszukało z powietrza teren o powierzchni 3200 kilometrów kwadratowych, a na ziemi żołnierze WOT przeszukali 250 kilometrów kwadratowych. W poszukiwaniach brało udział ponad 1000 osób.
Czy zatem dowódca w istocie przyznał, że nasz system rozpoznania radiolokacyjnego jest dziurawy jak sito i w zasadzie nie mamy obrony powietrznej? Tłumaczenie generała, chociaż szczere, spowodowało, że poważnie nadszarpnięte zostało nasze poczucie bezpieczeństwa i zaufanie do wojska.
Zastanawiająca była też reakcja polityków. Jakby zamilkli i przeszli nad tym incydentem do porządku dziennego. Nie pojawiły się informacje o konsultacjach na najwyższych szczeblach dowódczych i politycznych, o naradzie w BBN czy zwołaniu w trybie pilnym posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Czy zapomnieli, że obok trwa wojna i następny dron czy rakieta może fizycznie zagrozić jakiemuś osiedlu po polskiej stronie?
Czytaj więcej
Odtworzyliśmy jak reagowało wojsko oraz instytucje odpowiedzialne za bezpieczeństwo państwa w trakcie incydentu z rosyjską rakietą manewrującą, która naruszyła polską przestrzeń powietrzną. Wiemy co nie zadziałało.