Wypatrzyli ją kawalerowie i głośno ustalali, kto z rewolweru trafi w sam środek drzwi. Potem dla żartu strzelali, rzecz jasna, obok. Ale panienka nie wybiegła. Wolała śmierć, niż przyznać, że coś tam robiła.
Dzisiaj inne czasy, inny wstyd. W kanałach TV rządzi fizjologia. O jedzeniu jest wszędzie: przeciętny widz częściej ogląda, jak robią potrawy, niż sam je. Seks w TV można oglądać na okrągło. Klasyczny i w każdej wersji językowej. Nawiasem mówiąc, oglądanie kulinariów i erotyki ma wspólny mianownik: najpierw widz naogląda się frykasów, a potem idzie skonsumować na zimno pulpeta. Nie brakuje na ekranie programów o trawieniu, poceniu się, czyli wszystkich problemach codzienności. Zaraz, zaraz! Czy wszystkich? Nie ma żadnego o wydalaniu.
Nie mówię o tym dlatego, że takich programów mi brak, tylko chcę być rzetelnym komentatorem rzeczywistości. Dlaczego nie ma? Nie jest to temat wstydliwy, bo pojęcie wstydu przestało w TV istnieć. Wystarczy obejrzeć „Big Brothera". Może to temat zbyt błahy? No przepraszam, ale na te sprawy ludzie zużywają więcej czasu niż na seks.
Nie jest to też temat odgórnie zakazany, bo reklamy o tym puszczają bez przerwy. Zwłaszcza przy obiedzie. Czy nietrzymanie moczu jest szlachetniejszą formą pozbycia się go niż tradycyjne pryśniecie? A zaparcia? W TV jest o nich dużo. Czyżby przypadłości organizmu były bardziej estetyczne od jego prawidłowości? O przemianie gazów każdy widz dowiaduje się więcej przez tydzień z reklam niż na wszystkich lekcjach w szkole.
Może to temat nieciekawy? Hola, hola! A o czym mówią anegdoty po północy na grillach, kiedy odpowiednia ilość procentów wyzwala tę cudowną atmosferę luzu? A młode kabarety? Gdyby im odebrać tematykę okołomiednicową, musiałyby żartować o filozofii. Groza!